Skoro w różnych wątkach bawimy się w odkopywanie staroci i zadawanie pytań, ja też mam pytanko, które mnie nurtuje. Jakie wady mają film Finchera i muzyka Desplata "The Curious Case of Benjamin Button". Głównie chodzi mi o sam film. No bo ilekroć ten tytuł jest tutaj przywoływany, zawsze pojawiają się komentarze typu: "najsłabszy film Finchera/jeden z najsłabszych", "drętwy główny bohater", "muzyka nie pasuje do filmu" etc. Ja wiem, że film dupy nie urywa i sam wyszedłem z kina z seansu te parę lat temu zdezorientowany i w pewnym sensie rozczarowany, ale nie mam takiego poczucia, że ten film jest aż taki zły. Z drugiej strony, w jaki sposób główny bohater miałby pokazać więcej emocji? Czy inne postacie były wg Was dobrze sportretowane? Np. Daisy? Czy jej też czegoś brakowało? No i jaki kształt powinien mieć ten film, żeby muzyka jaką stworzył Desplat do niego pasowała? Nawiązuję do recenzji Marka:
Paradoksalnie bowiem Desplat nie był najwłaściwszym wyborem do tego przedsięwzięcia, przynajmniej nie w tej formie, jaką Fincher swojemu filmowi nadał. Grzechem Benjamina Buttona jako obrazu jest jego beznamiętność, która sprawia, że całość ogląda się bez żadnych emocji, z obojętnością zabójczą dla każdego melodramatu. Tym samym elegancki, ale zachowawczy styl francuskiego kompozytora pozostawia film niemal tak chłodnym, jakim go Desplat musiał zastać w studiu montażowym; ilustracja ta pięknie operuje niedopowiedzieniem i emocjonalnym niuansem, cudownie podkreśla psychologiczne detale, lecz nie jest tym, czego obraz Finchera tak rozpaczliwie potrzebuje. Desplat napisał jak gdyby kompozycję do innej, dojrzalszej wersji opowieści, niż ta, która finalnie trafiła do kin; tymczasem Benjaminowi Buttonowi bardziej przysłużyłaby się tradycyjna hollywoodzka tapeta spod szyldu Hornera, Howarda czy ś.p. Poledourisa, która może z gracją maczugi i w sposób na dzień dzisiejszy trochę anachroniczny, ale jednak bezpośrednio i klarownie narzuciłaby obrazowi emocjonalny przekaz i pozbawiła go owego dojmującego chłodu.
plus kawałek recenzji Damiana Słowioczka:
W samym filmie muzyka szczególną uwagę zwraca przy okazji trzech utworów:
"A New Life", "Daisy’s Ballet Career" i "The Accident". Paradoksalnie jednak w ogólnym rozrachunku wydaje się ona zbyt dobra dla tego filmu. Jej szlachetność i powaga zamiast zbliżać widza do bohaterów, dodatkowo go od nich dystansują, dlatego przez większość seansu nuty Desplat gubią się gdzieś w tle. Wadę ta należy jednak poczytać Davidowi Fincherowi, który zrobił film emocjonalnie obojętny. Po wyjściu z kina nie zostało mi w głowie wiele - ot kilka melodyjek, które błyskawicznie zgubiły się w odgłosach codzienności. Gdyby Desplat popełnił banalną, doskonale czytelną i przerysowaną emocjonalnie tandetę, film miałby z niej większy pożytek. Na szczęście Francuz jest artystą po prostu zbyt ambitnym, i chociaż w tym przypadku czysto ilustracyjne zadanie muzyki na tym ucierpiało, to wrażenia przy słuchaniu "Buttona" w odłączeniu od filmu są już prawdziwie oczarowujące.
No bo czy to, że obraz wieje chłodem to źle? Gdybyście mieli takie życie jak bohater, to pewnie też by wiało chłodem

Ja się zgadzam, że przez to, że film jest 1) długi, 2) wieje chłodem, 3) muzyka nie jest zbyt przystępna przy pierwszym odsłuchu - to ciężko się go ogląda i może Fincher powinien bardziej te elementy zbalansować, ale czy jest aż tak tragicznie?