
Poza tym tintin się razem pisze, ot co

nagrodzony czym przepraszam? i do czego nominowany niby?bladerunner22 pisze:Mefisto nigdokrotnie nie nominowany ani nie nagrodzony całkiem jak HGW
ale u mnie są dwie puszeczkiPoza tym tintin się razem pisze, ot co.
Bo tu polityka jak w Amerykańskiej Akademii Filmowej. Nagrody dostają same leszcze, jak Reznory i SralalaleWawrzyniec pisze:Naprawdę.To dlaczego nic za rok 2010 nie dostałem? A w ogóle to dlaczego nic nie dostałem.
![]()
Ażś doebał!Wawrzyniec pisze: A to, że "Gwiezdne wojny" im nie leżą może są "trekkiesami" no cóż trzeba się z tym pogodzić i uszanować to. Chociaż np. na początku i w sumie dalej jest mi trochę smutno i żal z tego powodu.
No co za degeneruchy. Ja na swoją kolekcję Star Wars na DVD chucham, dmucham, chronię przed brudem, kurzem, światłem dziennym, wielbię, głaszczę, pieszczę, a jeśli mi pozwoli - to się z nią ożenięTomasz Goska pisze:Jedyna osoba pisząca zawzięcie o SW i ST na tym portalu, to ja. Reszta tak samo sceptycznie do jednego, jak i drugiego się odnosi.
wiesz, brak mi słów - ale nie z powodów, o których myśliszbladerunner22 pisze:społeczność na portalu muzyki filmowej zawsze wyznacza najlepszych recenzentów roku
Ja nudy w środku albumu nie czuję, przynajmniej na początku owego środka, gdyż zjechany przez Ciebie „Ruined Crop and Going to War” to jeden z moich ulubionych utworów na płycie ( ach, ta trąbka ) a w połączeniu z " The Charge and Capture ", słucha się tego świetnie.co przydługi, przedramatyzowany i nawet nie tyle posypany lukrem, co polany miodem. Do tego dochodzi jeszcze wyzierająca ze środka albumu nuda, monotematyczność całości i niemal zupełny brak świeżości względem dorobku mistrza.
Gdzie Ty tu widzisz pompatyczność? - dla mnie ten film pozbawiony jest typowego dla kina made in Hollywood, patosu: nie ma tu patriotycznych przemów z powiewającą flagą w tle, ba, w ogóle nie ma tu patosu, typowo wojennego patosu, nie mamy też podziału na Anglików, Francuzów i Niemców, nie ma " dobrych " i " złych ", są tylko żołnierze i jest wojna, wojna pokazana z perspektywy zwykłego żołnierza, żołnierza z każdej strony barykady, pod tym względem film jest, jak mówił sam Spielberg, bardzo szczery, gdyż reżyser nie opowiada się po żadnej ze stron, pokazuje za to, że na wojnie tracą wszyscy, każda ze stron a sama wojna jest tutaj antagonistą, nie ludzie.Nie jest to bowiem ani porywające widowisko, ani chwytająca mocno za serce historia, jakiej długo nie zapomnimy. Ta niepotrzebnie przesłodzona, przeciągnięta i miejscami zbyt pompatyczna laurka ogląda się wprawdzie bezboleśnie, ale koniec końców stanowi jedynie typowy, amerykański ‘eye-candy’ – a więc produkcję z rodzaju ‘dopóki jest na co popatrzeć, dopóty nie ma co narzekać’. A ponieważ film to wizualny cymesik, toteż z tym nie ma kłopotów.
A dlaczego się, niby kłóci?Sęk w tym, że dwa główne założenia filmu (a więc radosna przygoda i okrutna wojna) kłócą się ze sobą niemiłosiernie, sprawiając tym samym, że kiksuje także muzyka.
Po pierwsze, ja do " War Horse " wracam bardzo często, więc w Twojej ocenie jest coś nie takNa tym zresztą polega mój największy problem z tą pracą – wydaje się za mało wyrazista. Brak tu jakiegoś pazura, czy też zalążka magii – tego ‘palca bożego’, jaki charakteryzuje większość prac Johna Williamsa. Brak czegoś, co przykuje uwagę na dłużej, sprawi, że latami będzie się pamiętało i chciało wracać do tej właśnie, a nie innej ilustracji.
[.]
Jak na ironię tak samo wspominam poprzedni film wojenny Spielberga, czyli „Szeregowca Ryana”, który, poza nastrojowym „Hymn to the Fallen”, także nie miał melomanom wiele do zaoferowania. O ile jednak surowość, prostota i niejaka hermetyczność tamtej kompozycji wymuszała powaga i ciężkość tematu oraz towarzyszącej mu zadumy, tak tu zwyczajnie się to wszystko jakoś rozmywa. Słowem ładny to koń, ale kuleje...
Zaczyna się kurwa ! zaczyna się ! Wiedziałem, że komuś popuszczą nerwylis23 pisze:Ale badziewna ta recenzja ...
ale, do rzeczy:
.