#77
Post
autor: ravaell » pn cze 20, 2011 20:40 pm
Własna recenzja filmu:
Joe Wright to bardzo ambitny twórca, genialnie sprawujący się w kinie melodramatycznym. Potrafi prawdziwe zmusić człowieka do łez, nie ocierając się w przy tym o kicz. Każdy jego film posiada magię i artystyczne piękno, które spycha na dalszy plan wiejącą od czasu do czasu nudę. Nie jest to jednak wada - reżyser powoli ukazuje każdy skrawek filmowego świata tak, aby widz mógł się z nim lepiej zapoznać. Kiedy więc pojawiła się informacja, że będzie reżyserował obraz o nastoletniej zabójczyni, nikt nie krył zdziwienia. Dzieło tak bardzo różne od jego najlepszego filmu, Pokuty, zwyczajnie nie pasuje do emocjonalnego stylu Wrighta. Wszak kino szpiegowskie potrzebuje akcji, szybkich ujęć i porywistego tempa, a w takim kinie nie ma on doświadczenia. Film stał się jednym z najbardziej oczekiwanych w tym roku, przed premierą aż drżało między optymistami, a pesymistami. Zwiastuny zachęcały do szybkiego seansu, nadzieja na bardzo dobre dzieło rosła z każdym dniem. To właśnie przez te oczekiwania fala przygnębienia spadła na widzów z taką mocą.
Hanna mieszka na zimnym podbiegunowym odludziu, gdzie oprócz ojca nie ma z nikim kontaktu. Przez niego została wychowana na zawodową zabójczynie, dorównująca umiejętnościami nawet najlepszym żołnierzom. O dalekim świecie wie tylko z opowieści i książek zawierającym same encyklopedyczne informacje. Gdy w swojej sile zaczyna już przewyższać ojca, zostaje wysłana na tajną misję, gdzieś poza znane jej terytorium. Z każdym etapem wędrówki dowiaduje się jednak o rzeczach, o jakich nie powinna wiedzieć. Zaczyna podejrzewać, że nie mówiono jej samej prawdy, a życie w cywilizacji, tak obce od dotychczasowego, stanie się obiektem zarówno strachu, jak i fascynacji.
Scenarzyści, David Farr i Seth Lochhead, nie zaskoczyli nas niczym, ich historia nie wciąga, ani nie fascynuje, po paru minutach stajemy się biernymi obserwatorami tego, co się dzieje na ekranie. Mając gotowy motyw wyjściowy zupełnie nie wiedzieli jak dalej potoczyć historię, a samo zakończenie wsunięte zostało tak kompletnie na siłę, że razi swoją głupotą. Reżyser miał tu trudny orzech do zgryzienia i wywiązał się z niego jak najlepiej potrafił. Skupił się głównie na tym, aby pokazać jak najefektywniejsze sceny walki, gdzie będzie mógł zaintrygować widza choćby na mały moment. Dalej już niestety poniósł klęskę. Dynamiczny i surowy montaż w połowie zaczyna nużyć, a klimat, trzymający się jakoś przez znaczną część obrazu, w finale po prostu opada i ginie tam, gdzie wcześniej ugrzęzła cała reszta.
Jedyną częścią filmu od początku do końca zasługującą na naszą uwagę jest doskonała kreacja Saoirse Ronan. Trzyma ona w ryzach cały film, będąc jego najsilniejszym spoiwem. Ronan jest na bardzo dobrej drodze, by stać się drugą Meryl Streep. Przez cały film nie traci swojego impetu, w każdej scenie wypada wiarygodnie. Gdyby nie ona, film okazałby się totalną porażką. Po ciuchu można liczyć na kolejną nominację do Oscara.
Muzyka w filmie nie jest zbyt rewelacyjna, w pewnych miejscach wręcz przeszkadza, jednak stoi na poprawnym poziomie. The Chemical Brothers poszli w ślady Daft Punk, jednak nie udało im się skomponować ścieżki dorównującej kompozycji francuzów. Po kilku odsłuchaniach temat główny zaczyna nużyć, później denerwować, a na końcu nie da się go w ogóle słuchać. Reszta kompozycji też nie błyska artyzmem i nie słucha się jej dobrze poza filmem. Można śmiało powiedzieć, że z muzyka gra w jednej linii z obrazem, czyli posiada atrakcyjne momenty, lecz jako całość nie prezentuje się najlepiej.
"Hanna" jest zdecydowanie najgorszym dziełem w karierze Joego Wrighta, nie posiada siły i finezji "Pokuty", magii i miłości Dumy i uprzedzenia, czy prawdziwości Solisty. Jest obrazem trudnym do odbioru, jednak nie ukrywam, że znajdzie grono zwolenników. Pytanie tylko jak dużo będzie to grupa, gdyż patrząc wstecz na omawiany film nie potrafię znaleźć choćby dwóch, trzech rzeczy, które na głębokie uznanie by zasługiwały.
4/10