Nadmiar muzyki i cisza w kinie

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.

Ile jest muzyki w hollywoodzkim filmie?

Za dużo
4
36%
Wystarczająco
5
45%
Za mało
2
18%
 
Liczba głosów: 11

Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#16 Post autor: Tomek » pt kwie 01, 2011 12:18 pm

Temat jest...złożony :) Marek pisze, że to kompozytorzy "ładują" muzykę gdzie popadnie, ale według mnie kompozytor nie jest tu niczemu winny. Przecież o miejscu muzyki w filmie decyduje tylko i wyłącznie reżyser czy producent. To oni zasiadają z kompozytorem przed filmem i tłumaczy(ą) mu tu a tu ma się znaleźć muzyka, tu ma wejśc, tu ma wyciszenie, zdaje się że nazywa się to spotting? Oczywiście stopień ingerencji kompozytora zależy od stopnia porozumienia/przyjaźni/współpracy z filmowcem. Przypomina mi się tu fajny dodatek na DVD "Znaków" gdzie Shyamalan siedzi z Howardem i wyjaśnia mu gdzie chce muzykę, jaką ma grać rolę, Howard przytakuje a od czasu do czasu coś doda od siebie. Albo Papa Lucas ogląda fragment z finałowej walki na miecze w "Mrocznym widmie" i mówi do Williamsa "chcę tutaj muzyki niemal religijnej" :D Czy też pamiętam linkowany przez Marka dokument o "Imperium kontratakuje" gdzie Kershner rozmawia z Williamsem na temat muzyki. Reżyser/producent/filmowiec ma rolę zdecydowanie decydującą i kompozytor się dostosowuje :)

Jeżeli bierzemy pod uwagę takie współprace jak Williams/Spielberg, Herrmann/Hitchock czy Burton/Elfman, spotting ten jest właściwie zawsze idealny. Wyczucie gdzie dać muzykę, jaką, jaka jest funkcja. To intuicja tych geniuszy i mimo, że czasami coś może skiksować, nawet jak jest 120 minut muzyki w filmie, nie ma się wrażenia, że jest jej przesyt. Jest też druga strona medalu, czyli mniej utalentowani czy też mniej inteligentni filmowcy, którzy nie potrafią i nie umieją wykorzystać roli muzyki w filmie. Jest jej albo za dużo, albo nie trafiona, uważam, że w mniejszym stopniu jest tam też czasami wina kompozytora.

Jeżeli chodzi o kino hollywoodzkie, to oprócz jakichś oczywistych sytuacji (space-opera, kino fantasy/przygodowe, historyczne), ogólnie uważam, że muzyki jest dużo mniej niż dawniej i twórcy nauczyli się też korzystać z ciszy, bądź wykorzystywać inne środki w większym stopniu - dialog. Np. przykład "Social Network". OK, muzyka jako muzyka jest jaka jest, ale jej spotting i nie nadużywanie w filmie, to jest ten rodzaj inteligentnego spottingu. Są też takie przypadki jak w/w "I am Legend". Howard stworzył kapitalną ścieżkę, która na szczęście została wydana na płycie. W filmie jej praktycznie nie ma. To było bardzo odważne posunięcie reżysera w mainstremowym hollywoodzkim filmie wysokobudżetowym. Normalnie bym się na niego wściekł, ale ta decyzja jest...słuszna :) Bo brak muzyki paradoksalnie tworzy klimat filmu (którego starczyło tylko na jego pół, ale to już nie wina braku lub nie muzyki...;) Znalazłoby się jeszcze kilka takich przykładów w ostatnich latach. Wykorzystania minimalnej ilości muzyki, bądź wykorzystania jej w zupełnie inny od oczekiwanego sposób. Dobrym przykładem są tu też przykłady Pawła dotyczące lat 70-ych (Bullit i Francuski łącznik).
Paweł Stroiński pisze: Używając języka naukowego, ilustrację postrzegam jako system semiotyczny, mówiąc inaczej system znaków. W filmie mamy cztery warstwy (w filmie dźwiękowym!), w których każda nosi swoje znaczenie, rozpatrywane na wielu (od emocji po rozumienie intelektualne) poziomach. Są to obraz, dialog, efekty dźwiękowe i muzyka właśnie (jeśli coś pominąłem proszę o propozycje!).


Myślę, że montaż można też tu dodać jako "podświadomy" środek, niewidoczny dla widza, który jest jakby się zastanowić nadrzędnym w roli dla obrazu, dźwięku i muzyki.
Paweł Stroiński pisze:Zwróciłbym tu uwagę na Michaela Manna, który potrafi bez muzyki pokazać największe sceny akcji swoich filmów - strzelaniny w Wrogach publicznych i w Gorączce, w ogóle jego wizja muzyki, której mimo jego traktowania kompozytorów, będę bronił, zasługuje na odrębne opracowanie. Reżyser niepewny siły obrazu wrzuci muzykę wszędzie.


Takowy już powstał ;) (choć może nie tak bardzo pod kątem tego co Cię interesuje tutaj :) :
http://www.filmmusic.pl/index.php?act=a ... e=10&id=27
Paweł Stroiński pisze:Problem w tym, że muzyka działa na wielu płaszczyznach - emocjonalnym, spójnościowym (muzyka przechodząca z jednej sekwencji do drugiej, zwłaszcza przy różnorodnej konwencji tych scen, pokazuje nam, że tak, jesteśmy cały czas świadkami tej samej opowieści), itd. W przypadku muzyki obecnej cały czas, część z tych funkcji po prostu odpada. Muzyka jest, bo... jest. A reżyser boi się własnych zdolności i każe ją dać wszędzie. Co sądzicie o tej teorii?


To nie teoria, to praktyka :D To jest właśnie brak tego wyczucia, wiedzy, też doświadczenia. Ale myślę, że zdarza się to najczęściej w produkcjach blockbusterowych, masowych, gdzie nikt sobie za bardzo nie zawraca takimi sprawami głowy, sprowadzając rolę muzyki i dźwięku do 'lowest common denominator' ;-), co równa się atakowi na zmysły w stylu Baya albo Emmericha czy innego Bruckheimera. To irytujący trend, ale nie ma się co nim przejmować, bo równoważą ich geniusze wyczucia muzyki i ciszy - Malick, Mann czy np. Fincher.
Obrazek

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26547
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#17 Post autor: Koper » pt kwie 01, 2011 23:19 pm

Tomasz Goska pisze:Raczej to drugie, bo jak przewertujesz recording sessions, to zobaczysz, że Beltrami napisał tego wpizdu.
No a dyskusja jest nt. czy muzyki jest za dużo czy za mało w filmie a nie na sesjach nagraniowych, więc akurat niczego nie muszę wertować, mówię tylko co Mostow z producentami i montażystami popełnili w tej parodii Terminatora. :)
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński

Awatar użytkownika
Ghostek
Hardkorowy Koksu
Posty: 10445
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#18 Post autor: Ghostek » sob kwie 02, 2011 00:16 am

Tyle, że w T3 muzyki było i tak dużo, biorąc pod uwagę poprzednie dwie części, gdzie ta pojawiała się głównie w momentach akcji :)
Obrazek

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26547
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#19 Post autor: Koper » sob kwie 02, 2011 12:32 pm

Chyba powinieneś sobie odświeżyć filmy Camerona, skoro piszesz takie rzeczy. :P
A w T3 tej muzy w momentach akcji kompletnie brakowało właśnie.
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#20 Post autor: Tomek » sob kwie 02, 2011 13:18 pm

Koper pisze:Chyba powinieneś sobie odświeżyć filmy Camerona, skoro piszesz takie rzeczy. :P
Fakt. T1 na przykład. Przecież cały mega-klimat wytworzony za pomocą elektronicznych dźwięków albo uderzeń w kowadła, np. Arnold w swoim mieszkanku, Arnold przejeżdżający samochodem infiltrując LA w poszukiwaniu Sarah, Arnold w słynnej scenie "wydłubywania oka" sobie - to wszystko jest podkreślone muzyką Fiedela. Może nie jest to klasyczna ilustracja, ale ta muzyka tam cały czas JEST. Fiedel wytwarza tam tymi prostymi środkami kapitalny klimat zgrozy i podskórnego napięcia.
Koper pisze:A w T3 tej muzy w momentach akcji kompletnie brakowało właśnie.
Nie do końca :) Pościg z dźwigiem - jest, ale od pewnego momentu; rozwałka w siedzibie Cyberdane - jest; pojedynek w kiblach :D - jest; finałowy pojedynek w hangarze - jest :)
Obrazek

bladerunner

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#21 Post autor: bladerunner » sob kwie 02, 2011 13:53 pm

Dla mnie problemem w dzisiejszej muzyce filmowej nie jest nadmiar czy niedomiar, ale fakt iż często niezłe kompozycje nie mogą wybrzmieć w pełni w kinie, a wręcz irytują swoją banalnością, jak Airbender, Potter czy Prince :cry: . Nie bardzo wiem, z czego to wynika, słaby montaż, no ale czy wszyscy źle montują ? nie przesadzajmy.

Awatar użytkownika
Ghostek
Hardkorowy Koksu
Posty: 10445
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#22 Post autor: Ghostek » sob kwie 02, 2011 13:54 pm

Tomek pisze: Nie do końca :) Pościg z dźwigiem - jest, ale od pewnego momentu; rozwałka w siedzibie Cyberdane - jest; pojedynek w kiblach :D - jest; finałowy pojedynek w hangarze - jest :)
I w ciul alternate'ów na recording sessions :]
Obrazek

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 34961
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#23 Post autor: Wawrzyniec » wt kwie 05, 2011 00:30 am

To i dorzucę coś od siebie i pewnie tradycyjnie co niektóre osoby uznają to za marną prowokację :P

A dlaczego? A no dlatego, gdyż ja uważam, że muzyki filmowej jest zdecydowanie za mało... Zaraz, za mało? Czy za mało wyrazistej muzyki? I to jest podstawowe pytanie :?:
Jako osoba wychowana na "Star Wars" oczywistością jest dla mnie, że muzyka w filmie musi być przez 90% trwania filmu. I musi to być muzyka wyrazista, z tematem, którą będę słyszał podczas seansu i po wyjściu z kina.

Tym samym wychodząc z takiego założenia, to na przestrzeni ostatnich lat lista takich score'ów nie jest długa. Zaliczyć mogę co najwyżej takie filmy jak "Up", "Avatar", "Inception", "How To Train Your Dragon" czy też może "Tron: Legacy", gdzie w filmie rzeczywiście była muzyka filmowa, która robiła za coś więcej niż tylko ścianę dźwięku. Czy też nie bawiła się ze mną na zasadzie: "dopiero jak przesłuchasz soundtrack to mnie odkryjesz".

A niestety jak ja patrzę na przestrzeni lat to widzę jednak tendencję do minimalizowania roli muzyki filmowej w filmie. Wystarczy zresztą spojrzeć na nagradzane i cenione przez krytyków (nie uwłaczając wam :P ) score z ostatnich lat. Nie potrafią one zapaść w pamięci, a w filmie też nie chcą się wybić na pierwszy plan.

Ja sam lubię słyszeć muzykę w filmie i dlatego też może to co Wy uważacie za wadę ja uważam za zaletę. A to co Wy uważacie za zaletę, ja uważam za wadę. :)
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Awatar użytkownika
DanielosVK
Howardelis Vangeshore
Posty: 7893
Rejestracja: sob cze 26, 2010 13:43 pm

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#24 Post autor: DanielosVK » wt kwie 05, 2011 14:20 pm

A Desplat to co. :)
Fe.

Cóż za score, Howard Shore.

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9347
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#25 Post autor: Paweł Stroiński » wt kwie 05, 2011 16:42 pm

Pojawiło się kilka bardzo ciekawych wypowiedzi, do których warto się odnieść.
Tomek pisze:Temat jest...złożony :) Marek pisze, że to kompozytorzy "ładują" muzykę gdzie popadnie, ale według mnie kompozytor nie jest tu niczemu winny. Przecież o miejscu muzyki w filmie decyduje tylko i wyłącznie reżyser czy producent. To oni zasiadają z kompozytorem przed filmem i tłumaczy(ą) mu tu a tu ma się znaleźć muzyka, tu ma wejśc, tu ma wyciszenie, zdaje się że nazywa się to spotting? Oczywiście stopień ingerencji kompozytora zależy od stopnia porozumienia/przyjaźni/współpracy z filmowcem. Przypomina mi się tu fajny dodatek na DVD "Znaków" gdzie Shyamalan siedzi z Howardem i wyjaśnia mu gdzie chce muzykę, jaką ma grać rolę, Howard przytakuje a od czasu do czasu coś doda od siebie. Albo Papa Lucas ogląda fragment z finałowej walki na miecze w "Mrocznym widmie" i mówi do Williamsa "chcę tutaj muzyki niemal religijnej" :D Czy też pamiętam linkowany przez Marka dokument o "Imperium kontratakuje" gdzie Kershner rozmawia z Williamsem na temat muzyki. Reżyser/producent/filmowiec ma rolę zdecydowanie decydującą i kompozytor się dostosowuje :)
Widzę, że Tomek stoi tutaj dokładnie, gdzie ja. Za muzyką w filmie, jej ilością i umiejscowieniem stoi głównie reżyser i producent, nawet jeśli niektórzy (Jackson, Ron Howard) otwarcie się przyznają (niczym bladu :mrgreen: ), że nie znają się w ogóle na muzyce filmowej. I tak nazywa się to spotting.

Jeżeli bierzemy pod uwagę takie współprace jak Williams/Spielberg, Herrmann/Hitchock czy Burton/Elfman, spotting ten jest właściwie zawsze idealny. Wyczucie gdzie dać muzykę, jaką, jaka jest funkcja. To intuicja tych geniuszy i mimo, że czasami coś może skiksować, nawet jak jest 120 minut muzyki w filmie, nie ma się wrażenia, że jest jej przesyt. Jest też druga strona medalu, czyli mniej utalentowani czy też mniej inteligentni filmowcy, którzy nie potrafią i nie umieją wykorzystać roli muzyki w filmie. Jest jej albo za dużo, albo nie trafiona, uważam, że w mniejszym stopniu jest tam też czasami wina kompozytora.

Tomek pisze:Jeżeli chodzi o kino hollywoodzkie, to oprócz jakichś oczywistych sytuacji (space-opera, kino fantasy/przygodowe, historyczne), ogólnie uważam, że muzyki jest dużo mniej niż dawniej i twórcy nauczyli się też korzystać z ciszy, bądź wykorzystywać inne środki w większym stopniu - dialog. Np. przykład "Social Network". OK, muzyka jako muzyka jest jaka jest, ale jej spotting i nie nadużywanie w filmie, to jest ten rodzaj inteligentnego spottingu. Są też takie przypadki jak w/w "I am Legend". Howard stworzył kapitalną ścieżkę, która na szczęście została wydana na płycie. W filmie jej praktycznie nie ma. To było bardzo odważne posunięcie reżysera w mainstremowym hollywoodzkim filmie wysokobudżetowym. Normalnie bym się na niego wściekł, ale ta decyzja jest...słuszna :) Bo brak muzyki paradoksalnie tworzy klimat filmu (którego starczyło tylko na jego pół, ale to już nie wina braku lub nie muzyki...;) Znalazłoby się jeszcze kilka takich przykładów w ostatnich latach. Wykorzystania minimalnej ilości muzyki, bądź wykorzystania jej w zupełnie inny od oczekiwanego sposób. Dobrym przykładem są tu też przykłady Pawła dotyczące lat 70-ych (Bullit i Francuski łącznik).
Są niektórzy, którzy potrafią zrobić doskonały spottingm ale 90% mainstreamu to ludzie, którzy wrzucają muzykę wszędzie, gdzie popadnie i traci ona totalnie na znaczeniu. Thriller z reguły potrzebuje trochę więcej muzyki niż dramat przez budowanie klimatu, który w tym akurat gatunku jest potrzebny.
Tomek pisze:Myślę, że montaż można też tu dodać jako "podświadomy" środek, niewidoczny dla widza, który jest jakby się zastanowić nadrzędnym w roli dla obrazu, dźwięku i muzyki.


Montaż jest nadrzędnym uporządkowaniem znaczeń, a nie systemem znaku samym w sobie, tak na razie sądzę. :)
Tomek pisze:To nie teoria, to praktyka :D To jest właśnie brak tego wyczucia, wiedzy, też doświadczenia. Ale myślę, że zdarza się to najczęściej w produkcjach blockbusterowych, masowych, gdzie nikt sobie za bardzo nie zawraca takimi sprawami głowy, sprowadzając rolę muzyki i dźwięku do 'lowest common denominator' ;-), co równa się atakowi na zmysły w stylu Baya albo Emmericha czy innego Bruckheimera. To irytujący trend, ale nie ma się co nim przejmować, bo równoważą ich geniusze wyczucia muzyki i ciszy - Malick, Mann czy np. Fincher.
Tylko że Malick, Mann i Fincher to bardzo rzadkie wyjątki. Czasem prosty dramat też ma za dużo muzyki.
Wawrzyniec pisze:To i dorzucę coś od siebie i pewnie tradycyjnie co niektóre osoby uznają to za marną prowokację :P

A dlaczego? A no dlatego, gdyż ja uważam, że muzyki filmowej jest zdecydowanie za mało... Zaraz, za mało? Czy za mało wyrazistej muzyki? I to jest podstawowe pytanie :?:
Jako osoba wychowana na "Star Wars" oczywistością jest dla mnie, że muzyka w filmie musi być przez 90% trwania filmu. I musi to być muzyka wyrazista, z tematem, którą będę słyszał podczas seansu i po wyjściu z kina.

Tym samym wychodząc z takiego założenia, to na przestrzeni ostatnich lat lista takich score'ów nie jest długa. Zaliczyć mogę co najwyżej takie filmy jak "Up", "Avatar", "Inception", "How To Train Your Dragon" czy też może "Tron: Legacy", gdzie w filmie rzeczywiście była muzyka filmowa, która robiła za coś więcej niż tylko ścianę dźwięku. Czy też nie bawiła się ze mną na zasadzie: "dopiero jak przesłuchasz soundtrack to mnie odkryjesz".

A niestety jak ja patrzę na przestrzeni lat to widzę jednak tendencję do minimalizowania roli muzyki filmowej w filmie. Wystarczy zresztą spojrzeć na nagradzane i cenione przez krytyków (nie uwłaczając wam :P ) score z ostatnich lat. Nie potrafią one zapaść w pamięci, a w filmie też nie chcą się wybić na pierwszy plan.

Ja sam lubię słyszeć muzykę w filmie i dlatego też może to co Wy uważacie za wadę ja uważam za zaletę. A to co Wy uważacie za zaletę, ja uważam za wadę. :)
Powiem tylko tyle. Ja oczywiście też chcę wyrazistej muzyki filmowej, ale w przypadku pisania muzyki wyrazistej, jeśli jest jej mniej, to mi uwierz - w filmie wypada ona dużo lepiej, bo zachowuje się ją na najlepsze i najważniejsze fragmenty, przez co staje się jeszcze bardziej wyrazista :)

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 34961
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#26 Post autor: Wawrzyniec » wt kwie 05, 2011 18:48 pm

Paweł Stroiński pisze:Powiem tylko tyle. Ja oczywiście też chcę wyrazistej muzyki filmowej, ale w przypadku pisania muzyki wyrazistej, jeśli jest jej mniej, to mi uwierz - w filmie wypada ona dużo lepiej, bo zachowuje się ją na najlepsze i najważniejsze fragmenty, przez co staje się jeszcze bardziej wyrazista :)
W języku niemieckim jest dobre określenie "jein" :P Gdyż niby masz rację, ale też trudno mi się do końca z Tobą zgodzić. I oczywiście posłużę się dla mnie typowym przykładem czyli "Star Wars". :D Dla mnie najlepsza muzyczna seria jaka kiedykolwiek powstała i niezaprzeczalne arcydzieło.
I jak się na pamięć zna całą Sagę to naprawdę trudno znaleźć fragmenty gdzie by muzyki nie było. Oczywiście wyjątki się zdarzają (pościgi na Endor), ale mimo wszystko ta muzyka jest zawsze. A dążę do tego, aby pokazać, że czasami więcej muzyki też jest dobre:
Gdyż jednak w Sadze są momenty ciszy, jak już wspomniałem. A chodzi mi o walki na miecze świetlne. W "Nowej Nadziei" słyszymy głównie dźwięk mieczy świetlnych i w przypadku "Imperium Kontratakuje" też mamy w większości z tym do czynienia. W "Powrocie Jedi" połowicznie aż dochodzimy do kulminacyjnego momentu i jednego z najważniejszych i moim zdaniem najlepszych momentów całej serii: decydująca walka Luke"a z Vaderem. W tej właśnie scenie, kiedy wściekły Luke atakuje Vadera wykorzystano muzykę, a dokładniej niesamowity chór jako podkład pod walkę na miecze świetlne. I co wyszło? Niesamowity, genialny efekt :!:
Zresztą jak się ogląda "Powrót Jedi" z komentarzami to wszyscy się zachwycają tym momentem i chwalą pod niebiosa tę muzykę. Łącznie z tym, że już nie pamiętam kto, wspomina, że było mnóstwo listów, próśb itd. pt. "Gdzie można dostać muzykę z decydującej walki Luke'a z Vaderem?". Zresztą znane są przypadki zacierania kaset, właśnie dla tej jednej sceny, dla tej muzyki. Dzięki dodaniu muzyki film zyskał i to dużo.
A w nowej trylogii trudno sobie chyba wyobrazić brak "Duel of the Fates", czy też "Battle of the Heroes". Dzięki tej właśnie muzyki te pojedynki są takie dobre i są najjaśniejszymi momentami nowej Trylogii. Jeszcze więcej muzyki i jaki mamy świetny efekt.

A co do samego procesu tworzenia to nawet jak się ogląda jakieś stare nagrania z tworzenia starej Trylogii, to wyglądało to tak na przykładzie "Imperium kontratakuje", że John Williams, Irvin Kershner i George Lucas razem oglądali film, poszczególne sceny i dochodzili do porozumienia jak ta muzyka powinna wyglądać. Akurat w przypadku "Star Wars" wpływ Lucasa na muzykę jest duży. Spielberg oczywiście też z Williamsem omawia co i jak i tak też podczas tworzenia "E.T." Williams grywał na początku Spielbergowi temat na pianinie. Ale mimo wszystko Spielberg bardziej pozostawia Williamsowi wolną rękę i zdaje się na jego intuicję niż Lucas. W sumie obie współprace reżyser-kompozytor wypadają rewelacyjnie, ale oczywiście duża w tym zasługa samego kompozytora jakim jest Williams. Ciekaw jestem jak wyglądała współpraca Williamsa z innymi reżyserami.

Ale oczywiście zgadzam się też, że nie wszyscy filmowcy przykładają aż taką wagę do muzyki, albo po prostu nie mieszają się do pracy kompozytora. Wiadomo, że wokół "Draculi" Kilara powstało wiele legend, ale podobno właśnie przy tworzeniu tej ścieżki Coppola całkowicie zaufał Kilarowi. Wręcz do tego stopnia, że jak ten chciał mu coś zasugerować, podzielić się własnymi pomysłami, to Coppola odparł mu coś w stylu :"Ja już swoją robotę zrobiłem, rób to co uważasz za słuszne". Tak to chyba mniej więcej wyglądało.

A w ogóle to nie wiedziałem, że Peter Jackson i Ron Howard otwarcie przyznają się, że nie znają się na filmówce. Dziwne jak się pomyśli, że przy "King Kongu" zwolniono Shore'a na rzecz Howarda, gdyż nawet sam Jackson twierdził, że muzycznie nie szła przy tym projekcie współpraca.
Tak samo Howard jak na osobę, która nie ma pojęcia o muzyce filmowej, ma prawie zawsze bardzo dobrą muzykę w swoich filmach. Ale może to zasługa współpracy z takimi osobami jak Zimmer czy Horner, którzy znają się na muzyce filmowej i sami wiedzą jak to ma w filmie wyglądać, nie co Gabriel Yared :mrgreen:
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9893
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#27 Post autor: Wojteł » wt kwie 05, 2011 19:52 pm

Wawrzyniec pisze:
Paweł Stroiński pisze: Ale mimo wszystko Spielberg bardziej pozostawia Williamsowi wolną rękę i zdaje się na jego intuicję niż Lucas. W sumie obie współprace reżyser-kompozytor wypadają rewelacyjnie, ale oczywiście duża w tym zasługa samego kompozytora jakim jest Williams. Ciekaw jestem jak wyglądała współpraca Williamsa z innymi reżyserami.

No nie wiem, Williams mówił kiedyś, że np. Spielberg lubi przyjść i posłuchać jego pomysłów, ale Lucas tego nie robi, póki muzyka nie jest prawie całkiem skończona, i że wg. Johna tak jest lepiej, bo może pracować w spokoju.

A co do Twojego argumentu na temat muzyki w filmie - zauważ, że operowanie ciszą lub samymi efektami dźwiękowymi też jest szalenie efektowne i Williams doskonale o tym wie - vide szczęki. A w samych Gwiezdnych Wojnach, poza wspomnianymi przez Ciebie walkami na miecze świetlne (Lucas mówił, że początkowo nie ilustrowano tych scen muzyką, bo miecze tworzyły coś na kształt własnej muzyki) świetnym przykładem sceny, w której nie ma muzyki, a magię sceny można poczuć dzięki samym efektom dźwiękowym jest wyścig ścigaczy w the Phantom Menace. I na przykładzie tego filmu mamy też w inny sposób pokazany genialny balans miedzy muzyką, a efektami - scena walki z Darthem Maulem - od początku mamy potężny Duel of the Fates, który jest genialnym utworem, a w filmie jest nie do opisania. Ale już gdy Qui-Gonn zostaje sam na sam z Maulem, muzyki prawie nie ma, napięcie jest budowane przez ciszę, szum mieczy świetlnych, początkowo przez "szeptany" chór i etniczne bębny, a potem, aż do momentu śmierci Jedi, muzyki nie ma.


No ale nie ma sensu, żebym pisał o geniuszu ilustracyjnym Williamsa, skoro już to wspomniano wcześniej. Powiem tyle, że pytanie Pawła na temat muzyki w hollywoodzkiem filmie zależy od tego, co rozumiemy poprzez film hollywoodzki.

Bo jeśli patrzymy tylko na tandetne blockbustery, to owszem, tej muzyki jest za dużo. Ale w hollywood tworzy teraz tylu reżyserów, a każdy inaczej patrzy na muzykę, więc nie można jednoznacznie powiedzieć, czy jest jej za dużo, czy za mało.
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 34961
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#28 Post autor: Wawrzyniec » śr kwie 06, 2011 01:46 am

Wojtek pisze:No nie wiem, Williams mówił kiedyś, że np. Spielberg lubi przyjść i posłuchać jego pomysłów, ale Lucas tego nie robi, póki muzyka nie jest prawie całkiem skończona, i że wg. Johna tak jest lepiej, bo może pracować w spokoju.
Niestety moja wiedza opiera się tylko na tym co zasłyszałem i co podpowiada mi dedukcja. Niestety :( :( :( nie byłem podczas nagrywania tej muzyki :( :( :( więc trudno mi się wypowiadać i oczywiście nie twierdzę, że głoszę prawdę ostateczną. I może rzeczywiście w tzw. fazie początkującej, kiedy pomysły kiełkują to Spielberg bardziej "współpracuje" z Williamsem. Ale znowu z tego co wiem (albo mi się zdaje), to Lucas jest podczas sesji nagraniowych i "kontroluje" jak muzyka z filmem gra. Przynajmniej tak mi się zdaje.
Wojtek pisze:A co do Twojego argumentu na temat muzyki w filmie - zauważ, że operowanie ciszą lub samymi efektami dźwiękowymi też jest szalenie efektowne i Williams doskonale o tym wie - vide szczęki. A w samych Gwiezdnych Wojnach, poza wspomnianymi przez Ciebie walkami na miecze świetlne (Lucas mówił, że początkowo nie ilustrowano tych scen muzyką, bo miecze tworzyły coś na kształt własnej muzyki) świetnym przykładem sceny, w której nie ma muzyki, a magię sceny można poczuć dzięki samym efektom dźwiękowym jest wyścig ścigaczy w the Phantom Menace. I na przykładzie tego filmu mamy też w inny sposób pokazany genialny balans miedzy muzyką, a efektami - scena walki z Darthem Maulem - od początku mamy potężny Duel of the Fates, który jest genialnym utworem, a w filmie jest nie do opisania. Ale już gdy Qui-Gonn zostaje sam na sam z Maulem, muzyki prawie nie ma, napięcie jest budowane przez ciszę, szum mieczy świetlnych, początkowo przez "szeptany" chór i etniczne bębny, a potem, aż do momentu śmierci Jedi, muzyki nie ma.
Oczywiście masz rację. I ja też mogę podać kilka scen, gdzie brak muzyki w Sadze jest na plus. Tak samo jak Twoje przykłady z "The Phantom Menace" są bardzo dobre. Ogólnie dobitnie tylko one pokazują geniusz i wyczucie Williamsa.
Ale mimo wszystko twierdzę, że muzyki w Sadze jest bardzo dużo i film dzięki temu zyskuje, a bez niej by trafił i to sporo.
Wojtek pisze:No ale nie ma sensu, żebym pisał o geniuszu ilustracyjnym Williamsa, skoro już to wspomniano wcześniej.
Dokładnie zwłaszcza, że jak się popatrzy na dorobek Williamsa to trudno doszukać się filmu, w którym by jego muzyka choć w najmniejszym stopniu kiksowała.
Wojtek pisze:Powiem tyle, że pytanie Pawła na temat muzyki w hollywoodzkiem filmie zależy od tego, co rozumiemy poprzez film hollywoodzki.

Bo jeśli patrzymy tylko na tandetne blockbustery, to owszem, tej muzyki jest za dużo. Ale w hollywood tworzy teraz tylu reżyserów, a każdy inaczej patrzy na muzykę, więc nie można jednoznacznie powiedzieć, czy jest jej za dużo, czy za mało.
I tu jest pies pogrzebany :? Gdyż za blockbustery możemy uznać filmy pokroju "Wolverine'a" itd. Ale w sumie patrząc po dochodach, które w sumie klasyfikują też blockbustery zaliczają się do nich także niby takie filmy jak "Avatar", czy "Inception". Czy też niestety również Saga "Twilight" lub "Harry'ego Pottera". I tutaj nie ma jasnej odpowiedzi. Na przykładzie chociażby "Avatara" czy "Inception" to naturalnie ilość muzyki jest odpowiednia. Ale znowu patrząc przez pryzmat takiego "Harry Potter and the Deathly Hallows Part 1" to znowu można stwierdzić, że tej muzyki jest za mało. :? I bądź tu mądry :?
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Mefisto

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#29 Post autor: Mefisto » śr kwie 06, 2011 03:17 am

Wawrzyniec pisze:Ale w sumie patrząc po dochodach, które w sumie klasyfikują też blockbustery zaliczają się do nich także niby takie filmy jak "Avatar", czy "Inception".
??
Przecież to są blockbustery jak w ryj strzelił - nie kombinuj już.

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 34961
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Nadmiar muzyki i cisza w kinie

#30 Post autor: Wawrzyniec » śr kwie 06, 2011 13:08 pm

To ja wiem, że to blockbustery, ale nigdy nie wrzuciłbym je do jednego worka z produkcjami Bruckheimera, czy też Wolverine'ami i tym podobnymi filmikami. Za wysoki poziom.
#WinaHansa #IStandByDaenerys

ODPOWIEDZ