


Jeżeli bierzemy pod uwagę takie współprace jak Williams/Spielberg, Herrmann/Hitchock czy Burton/Elfman, spotting ten jest właściwie zawsze idealny. Wyczucie gdzie dać muzykę, jaką, jaka jest funkcja. To intuicja tych geniuszy i mimo, że czasami coś może skiksować, nawet jak jest 120 minut muzyki w filmie, nie ma się wrażenia, że jest jej przesyt. Jest też druga strona medalu, czyli mniej utalentowani czy też mniej inteligentni filmowcy, którzy nie potrafią i nie umieją wykorzystać roli muzyki w filmie. Jest jej albo za dużo, albo nie trafiona, uważam, że w mniejszym stopniu jest tam też czasami wina kompozytora.
Jeżeli chodzi o kino hollywoodzkie, to oprócz jakichś oczywistych sytuacji (space-opera, kino fantasy/przygodowe, historyczne), ogólnie uważam, że muzyki jest dużo mniej niż dawniej i twórcy nauczyli się też korzystać z ciszy, bądź wykorzystywać inne środki w większym stopniu - dialog. Np. przykład "Social Network". OK, muzyka jako muzyka jest jaka jest, ale jej spotting i nie nadużywanie w filmie, to jest ten rodzaj inteligentnego spottingu. Są też takie przypadki jak w/w "I am Legend". Howard stworzył kapitalną ścieżkę, która na szczęście została wydana na płycie. W filmie jej praktycznie nie ma. To było bardzo odważne posunięcie reżysera w mainstremowym hollywoodzkim filmie wysokobudżetowym. Normalnie bym się na niego wściekł, ale ta decyzja jest...słuszna


Paweł Stroiński pisze: Używając języka naukowego, ilustrację postrzegam jako system semiotyczny, mówiąc inaczej system znaków. W filmie mamy cztery warstwy (w filmie dźwiękowym!), w których każda nosi swoje znaczenie, rozpatrywane na wielu (od emocji po rozumienie intelektualne) poziomach. Są to obraz, dialog, efekty dźwiękowe i muzyka właśnie (jeśli coś pominąłem proszę o propozycje!).
Myślę, że montaż można też tu dodać jako "podświadomy" środek, niewidoczny dla widza, który jest jakby się zastanowić nadrzędnym w roli dla obrazu, dźwięku i muzyki.
Paweł Stroiński pisze:Zwróciłbym tu uwagę na Michaela Manna, który potrafi bez muzyki pokazać największe sceny akcji swoich filmów - strzelaniny w Wrogach publicznych i w Gorączce, w ogóle jego wizja muzyki, której mimo jego traktowania kompozytorów, będę bronił, zasługuje na odrębne opracowanie. Reżyser niepewny siły obrazu wrzuci muzykę wszędzie.
Takowy już powstał


http://www.filmmusic.pl/index.php?act=a ... e=10&id=27
Paweł Stroiński pisze:Problem w tym, że muzyka działa na wielu płaszczyznach - emocjonalnym, spójnościowym (muzyka przechodząca z jednej sekwencji do drugiej, zwłaszcza przy różnorodnej konwencji tych scen, pokazuje nam, że tak, jesteśmy cały czas świadkami tej samej opowieści), itd. W przypadku muzyki obecnej cały czas, część z tych funkcji po prostu odpada. Muzyka jest, bo... jest. A reżyser boi się własnych zdolności i każe ją dać wszędzie. Co sądzicie o tej teorii?
To nie teoria, to praktyka

