Paweł Stroiński pisze:
2. Tak? To dlaczego ghostwriterów ma na przykład Danny Elfman, z czego co najmniej jeden z nich jest członkiem Remote Control? (TJ Lindgren). Brian Tyler zwinął z RCP Matthewa Margesona, który podobno napisał z pół Rambo. O tym, że wczesne ścieżki Arnolda w zasadzie w połowie były Dodda już mówić nie będę, a to są opinie powszechne i nie wiem, czy nie potwierdzone. JNH też ma swoich ghostwriterów, Stu Thomas, Chris P. Bacon, czy "ukradziony" Hansowi Ryeland Allison (perkusista)
Ale ja nie twierdzę, że tak nie jest. Howard, Elfman, to nowocześni kompozytorzy, którzy też mają nawał pracy i pewnie jakieś pomniejsze sekwencje mogą zostawiać do "dopisania" jakiemuś pomagierowi. Jednak nie ma tu sytuacji (i nie wierzę że taka jest), że odwalają temat-dwa, sygnują projekt swoim nazwiskiem i są happy, co najczęściej zdarza się w przypadku Hansa. Chyba nie pozwala im na to etyka twórcza, pewnie też własne ego. Z Hansem jest chyba nieco inaczej - on jest z tego happy, nawet się tym chwali. Tylko nie wiem czy to dobry pomysł i czy daje to zamierzony efekt --> czytaj: np. brak stylistycznej spójności dajmy na to jakiejś ścieżki, lub jej taka anonimowość, że da się wyczuć brak właśnie...Hansa.
Ja nie mam czasu ani chęci (ani mnie to nie interesuje za bardzo) tak jak Ty śledzić zakulisowych transferów jakichś asystentów, orkiestratorów, pomocników, czy też jak Ty mieć informacje z pierwszej ręki, więc trudno mi się odnieść do tych wszystkich rewelacji, które podajesz. A co do Margesona, który napisał połowę "Rambo" to by mnie nawet nie zdziwiło, biorąc pod uwagę padakę jaką wypocił na rzecz "Skyline"
Paweł Stroiński pisze:Tutaj jedna rzecz, w dawnych latach, jeśli był ghostwriting, to raczej robił to orkiestrator. Nie będę podawał popularnego przykładu Alfreda Newmana, który czasem się podpisywał pod score, do którego nawet tematu nie stworzył. Podam dwa przykłady uwielbianych kompozytorów, o których by się nie podejrzewało o posługiwanie się ghostwritingiem:
Jerry Goldsmith: Kilka kawałków (nie na albumie) ze Star Treka: TMP napisał Fred Steiner i nazwisko, którego dziś nie pomnę
Ale to są totalnie marginalne przypadki. Przecież Goldsmith korzystał i z usług własnego syna i np. Joela McNeely (np. Air Force One). Tyle, że w skali całej twórczości są to przypadki totalnie sporadyczne. A biorąc pod uwagę skalę twórczości takiego Goldsmitha, można uznać że ich nie było a wiedzą o nich tylko najstarsi górale
Paweł Stroiński pisze:John Williams: Powrót Jedi i E.T. (ponoć fragment Adventures on Earth) - też Fred Steiner.
Taa...pewnie

Od razu finał z pożegnaniem E.T. i odlotem statku
Paweł Stroiński pisze:Tomku, pamiętaj, że Herrmann wpadł w panikę, kiedy mu skrócono czas z 8 do 5 tygodni i wziął do pomocy Ala Newmana. Dzisiaj masz 2 tygodnie na skomponowanie muzyki I jej nagranie. Podniecanie się King Kongiem Howarda i biadolenie Hornera o Troi nic nie znaczy, jeśli tyle czasu, co oni (no, może parę dni więcej, dosłownie) ma dzisiaj każdy kompozytor. Gadałem niedawno całkiem z jednym gościem. Pracuje on w Hollywood, nie robi wielkich filmów, ale telewizja i małe filmy niezależne, tam pracuje, ostatnio napisał score akcji, z którego jeden kawałek słyszałem.
Spytałem go naiwnie, dlaczego nikt dzisiaj nie pisze tak kreatywnie jak np. Fielding. Odpowiedź? Fielding miał 3,5 MIESIĄCA na skomponowanie 40 minut muzyki. Dzisiaj 3,5 tygodnia na 120 minut to wielki luksus. Jak tu być kreatywnym i jak tutaj poradzić sobie samemu? Weź pod uwagę zmiany w procesie i nawet terminarzu postprodukcji. Muzyka jest na końcu nawet po efektach specjalnych, nad którymi pracują pewnie ze 3 miesiące.
OK, dobrze, ja rozumiem, że takie są dzisiejsze realia. Ale my nie mówimy o jakimś podrzędnym kompozytorze telewizyjnym, tylko o instytucji jaką jest Zimmer. Jakiej jakości dostajemy te 120 minut skomponowane przez 3,5 tygodnia? Pytam się o to z punktu widzenia odbiorcy/konsumenta muzyki filmowej oraz w odniesieniu do osoby postury Zimmera, najpotężniejszego kompozytora na świecie, który nie musi pisać lub przewodniczyć tylu projektom na raz.
Cały czas w tej dyskusji rozchodzi się o stosunek ilości do jakości. Na pewno zgodzisz się, że gdyby Zimmer nie był zaangażowany w tak wiele rzeczy jednocześnie, wartość jego muzyki do pewnych projektów, gdzie pozostawiony byłby samemu sobie, na pewno by wzrosła...
Paweł Stroiński pisze:I odpowiedź na pytanie, po co Zimmer bierze tyle projektów. Nie tylko dla kasy. Po pierwsze, w Hollywood odmowa nie jest zbyt tolerowana (co się stało z karierą Poledourisa, po tym jak zaczął odmawiać kina akcji, by się wziąć za ambitniejsze rzeczy? Gdzie przez ostatnich 9 lat był śp. John Barry?). Po drugie, Zimmer wiele projektów, które bierze po prostu oddaje innym.
I co to ma do rzeczy z Basilem

Ja akurat bardzo go cenię i szanuję za tą decyzję. Nie wiesz czy przypadkiem już wtedy nie zaczęła się jego walka z chorobą i może miał dość ślęczenia nad score'ami typu "Starship Troopers". Barry przez ostatnich 9 lat był na emeryturze, może sam zrezygnował, wiek, zdrowie. Nie wiem, ja tam nie oceniam kompozytorów pod kątem tego "jaki on nie mądry był, że nie wziął tego blockbustera". Nie ma to żadnego znaczenia. Liczy się jakość, wartość a nie blichtr, sukces, pierwsze strony, miliony sprzedanych płyt.