Ok, TRON przerobiłem. Szczerze to jestem rozczarowany po tych wszystkich zachwytach, przez które nastawiłem się na coś naprawdę świeżego i porywającego. Najbardziej mnie dziwi to, jak wielu ludzi jadących po zimmerowskich Batmanach i po Incepcji (pozdrawiam kolegów recenzentów zza Oceanu) chwali Daft Punk - mimo tego, że Tron garściami czerpie z tamtych ścieżek. Najpierw te ciągłe, niekończące się ostinata - wiem że Zimmer i Powell nie wymyślili tej techniki i nie opatentowali (stąd na przykład porównania Oblivation do TDK były dla mnie absurdalne), ale panowie z Daft Punk bardzo wiernie inspirują się tym akurat brzmieniem, które do swoich industrialnych, nolanowskich projektów wykorzystywał Zimmer. Tu już nie chodzi tylko o samą technikę, tutaj sposób nagrania, klimat, rola tych fragmentów jest w zasadzie bliźniacza co w Batmanach. Co dalej: w niektórych utworach mamy praktycznie kalkę takiego topornego zimmerowskiego dramatyzmu z ostatnich paru lat. Posłuchajcie jeszcze raz utworu Fall - no toż to wykapany Hans, identyczne akcentowanie dęciakami, identyczne przeskakiwanie pomiędzy oktawami, identyczny sposób osiągania muzycznego bombastu. I to raczej toporny, dodałbym.
Dalej, ja nie bardzo widzę świeżość tej muzyki w warstwie elektronicznej. Po specach w tej dziedzinie spodziewałbym się, że usłyszymy jakiś błyskotliwy mariaż elektroniki i orkiestry. A tymczasem w większości utworów orkiestra gra sobie, a elektronika sobie, nie ma między tymi warstwami żadnej ciekawszej interakcji. Smyczki piłują w kółko ostinata w tle, a "na wierzchu" DP pogrywają sobie klawiszami. Jedna Mombassa z Incepcji pod względem miksu elektroniki z żywymi instrumentami (czy nawet z samplami udającymi orkiestrę) jest więcej warta niż cały TRON. Oldskulowe syntezatory z komputerów Spectrum w filmie rozgrywającym się we wnętrzu cyberprzestrzeni to nie są Himalaje wyobraźni.
Nie podoba mi się też inna rzecz. Rozumiem, że być może jest to zabieg świadomy, bo cybernetyczna przestrzeń, bo chłód komputerów etc., ale TRON jest moim zdaniem emocjonalnie po prostu sterylny. Zero dramaturgii, zero emocji bohaterów. Co z tego, że w scenach akcji Daft Punk próbują pobić rekord Guinessa i każą grać smyczkom z prędkością nadświetlną, skoro muzyka akcji kuleje pod względem właśnie prostych emocji. Utwór akcji to nie ma być jogging, nie ma być bieganiem dla samego biegania; jeśli jest pościg, to ścigamy się z jakiegoś powodu, są jakieś motywacje, jest albo groza albo wściekłość albo cała paleta innych emocji. A w TRONie nie ma nic. Jest tylko motoryka, która ma podkręcać adrenalinę, ale nie ma w ogóle "ludzkiego" pierwiastka, muzyka nie wyjaśnia żadnej przyczynowości, dlaczego bohaterowie uciekają, dlaczego walczą i co w związku z tym czują (dopiero w końcowych utworach coś jakby drgnęło). To ten sam błąd, który popełniają zimmerowscy pomagierzy pokroju Djawadiego - i dlatego na dzień dzisiejszy piszą oni najgorszą muzykę akcji w branży. Daft Punk oczywiście technicznie są lepsi, ale gdy słucham TRONa jakoś kompletnie nie obchodzi mnie co się stanie z bohaterami tej muzycznej opowieści. Jeśli film będzie pod względem emocji tak samo toporny jak jego poprzednia część, to DP nie wniosą do obrazu nic. Oczywiście muzyka bedzie w kinie zwracała uwagę, jestem pewien że zostanie podkręcona na maksa tak jak ostatnie ścieżki Zimmera i będzie przez dwie godziny dudnić, jakby z obawy że poniżej pewnego poziomu decybeli przeciętny widz muzyki nie zdołałby usłyszeć. Ale wtedy to będzie efekciarstwo dla efekciarstwa.
Ogólnie jest to w porządku score, jak na debiut, jest profesjonalnie napisany i wyprodukowany, trąci nieraz banałem no ale to w końcu tylko blockbuster. Skąd jednak te zachwyty, nie rozumiem. Incepcja o klasę ciekawsza. Bez filmu: ***
