#11
Post
autor: Paweł Stroiński » śr lip 14, 2010 15:39 pm
Dla Adama wszystko jest, jak zwykle, proste.
Mamy jednak do czynienia z muzyką filmową, której pierwotną rolą jest działanie w filmie, a dopiero wtórną, jeśli nie drugorzędną, słuchalność na albumie.
Na tej stronie mamy różne podejścia do działalności w filmie, głównie kwestią jest to czy dostosowuje się do intensywności filmu, jakie informacje przekazuje, czy dodaje coś nowego, a jeśli tak, to co.
Łatwo znaleźć przykłady muzyki dodającej wiele do filmu, a nawet cały paradygmat, trudno mówić o metodzie tutaj. Jako paradygmat rozumiem tutaj specyficzną "filozofię" ilustracji. Banałem będzie powiedzieć, że różni się tu mocno Hollywood od Europy. Dlatego tak ciekawym kompozytorem w hollywoodzkim systemie jest Alexandre Desplat. Desplat jest osobą inteligentnej subtelności. Można nie lubić jego albumów, wielu fanów muzyki hollywoodzkiej uważa go za zimnego, pozbawionego emocji, nudziarza. Ale na poziomie operowania symboliką - tutaj więcej może odpowiedzieć Marek Łach, który się nim zajmuje. Ja Desplata podziwiam na poziomie inteligencji orkiestracji i jego artyzmu w zwłaszcza tej kwestii pisania muzyki.
Hollywood oczywiście też się zmieniało przez lata. Dla takich osób z zagranicznych stron recenzenckich przykładem jest tutaj James Southall, który jest większym miłośnikiem Silver Age'u niż nawet Golden Age'u (to, o czym mówimy w poprzedniej epoce charakteryzowało chyba tylko Herrmanna, filozofia ilustracji Złotej Ery zakładała idealny mariaż muzyki z filmem, coś co w bliższych nam czasach najlepiej chyba zobaczyć na Airplane Fight z Poszukiwaczy zaginionej Arki). W Srebrnej Erze wszystko poszło w przekaz podprogowy. Inspiracja jazzem, a chyba także i kinem europejskim dała tyle, że zmniejszono ilośc muzyki w filmie i zaczęto się zastanawiać nad tym, co muzyka może dodać filmowi. Mamy tutaj Johna Barry'ego, mamy tutaj Lalo Schifrina, instrumentalne eksperymenty Ennio Morricone. Dzisiaj taki Southall żałuje, że wróciliśmy do paradygmatu ilustracji idealnie związanej z filmem, ale bez tamtej tematyki (Rozsa, Newman!) i bez jakości tamtych, opartych w dużej mierze na neoromatyzmie (pamiętajmy, że Steiner i Korngold byli uczniami samego Mahlera!) orkiestracji.
Z takiego czystego mainstreamu (pomijając europejski naddatek ostatnich lat, czyli Desplata) czy ktoś myśli o symbolice? Zaryzykowałbym, że Zimmer, który zainspirowany sukcesem Cienkiej czerwonej linii (mam przypominać, że czasami muzyka była JEDYNYM chwalonym elementem filmu Malicka? Tak pozytywne recenzje muzyki za działanie w filmie Zimmer dostaje tylko za Incepcję - pierwszy raz od 12 lat), próbuje tej metody, z czego wychodzą mu niestety częściej filmowe porażki (Kod da Vinci jest przeintelektualizowany i przedramatyzowany, dla mnie to najmocniejszy przypadek totalnej porażki, poprzez próbę zrobienia czegoś "superinteligentnego") niż sukcesy (Gerrard w Gladiatorze to jego pomysł!). Williams zawsze wychodził z czystej ilustracji - nie zachwycajmy się symboliką u człowieka, który jako ZADANIE muzyki filmowej bez zastanowienia podaje "trafić w punkty synchronizacyjne", czyli idealny mariaż. Horner pakuje w emocje, często przesadza, ale nie idzie w czyste dopasowania montażu (z wyjątkiem kilku efektów orkiestracyjnych, które już zaczynają nudzić).
Jest wiele metod, a pamiętajmy, film przede wszystkim. Vangelisowe brzmienie Incepcji jest tutaj dla mnie w kontekście filmu (nie widziałem jeszcze, nikt nie widział z nas) bardzo ciekawe. Jeden trop już mam - Nolan uwielbia Łowcę androidów, to jego chyba ulubiony film i wizualna podstawa Batmana początek (puścił go przed zdjęciami całej ekipie).