I porównując jedynkę z trójką, to pierwsza płyta na pewno ma więcej highlightów do tupania nóżką, nucenia i dociskania gazu w aucie, ale też ma więcej kawałków, które się chce pominąć
Ja bym tu zaryzykowal troche inna teze

I ma to zwiazek z tym jak sie slucha muzyki. Generalnie przeciez nasze zmysly odbieraja rozne rzeczy na zasadzie kontrastow. Wiec przy takiej ilosci "highlightow" na pierwszym Smoku w porownaniu z nimi te cichsze, spokojniejsze kawalki umykaja uwadze - a smiem twierdzic, ze wcale nie sa gorsze niz to co prezentowal na kolejnych Smokach. Trzeba tylko usiasc na spokojnie i posluchac. Patrzac w ten sposob to jasne, ze jego pozniejsze Smoki sa bardziej spojne, ale jak sie z nich zabierze tematyke z pierwszej czesci, to to co zostaje juz nie jest takie porywajace. Owszem partie choralne robia wrazenie ale sa troche puste w wyrazie i ja na przyklad nie za bardzo do nich wracam.
To samo jest z tym nieszczesnym Hancockiem, ktorego nikt nie pamieta poza raptem kilkoma kawalkami, bo poza kilkoma typowymi highlightami nad reszta trzeba sie troche skupic, zeby wychwycic melodyke i instrumentacje.
Swoją drogą, zawsze się nabijałem z polskich imion głównych bohaterów tej serii (polscy tłumacze uwielbiają spolszczać imiona i ksywki i mamy różne Ryśki, Andrzeje, itp.): Czkawka, Szczerbatek, Śledzik, Sączysmark, itp. Jednak w książkowym oryginale główny bohater ma jeszcze bardziej przekichane, gdyż zwie się On Halibut Straszliwa Czkawka Trzeci

A ja myslalem, ze tylko ja tak mam. Niby te polskie odpowiedniki maja sens z tlumaczenia, ale po angielsku to jakos brzmi tak naturalnie i sympatycznie. A w polskim to nie wiem, moze ten nawyk zdrabniania wszystkiego. Brzmi to strasznie irytujaco. Zupelnie mi sie to nie kojarzy z bohaterami bajki, raczej jakies zulerni
