Hans Zimmer
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26547
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Re: Hans Zimmer
a co nie tak z poprzednimi wydaniami?
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
- galljaronim
- John Powell
- Posty: 1218
- Rejestracja: czw sty 14, 2010 21:23 pm
- Lokalizacja: Kęty
Re: Odp: Hans Zimmer
Do wydania Decca nic nie mam. Album jest świetnie skrojony, no i rozszerzona wersja też, nie mówiąc już o świetnym brzmieniu. Wydanie komplita byłoby tylko ukłonem w stronę sympatyków tej ścieżki. Kompletna muzyka zawiera aż trzy płyty. Więc trochę na podstawowym i nawet rozszerzonym albumie brakuje.Koper pisze:a co nie tak z poprzednimi wydaniami?
Re: Hans Zimmer
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
- WhiteHussar
- Nominowany do Emmy
- Posty: 1508
- Rejestracja: sob mar 02, 2013 23:31 pm
- Lokalizacja: Kamionka
- Kontakt:
Re: Hans Zimmer
raczej żal pl
jak taki gość może zrobić sklep dając do niego TYLKO kubki i koszulki z plakatem koncertu? no come on
to by się postarali o jego wielką fotkę na koszulce czy kubku lub cokolwiek innego JESZCZE...


#FUCKVINYL
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10445
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: Hans Zimmer
Serio? Chodzić po mieście w koszulce z wizerunkiem jakiegoś podstarzałego Niemca?
Już wolę coś z jajem. Np to:
http://www.embros.pl/images/ojciec-pijo-t-shirt_1.jpg
Już wolę coś z jajem. Np to:
http://www.embros.pl/images/ojciec-pijo-t-shirt_1.jpg

Re: Hans Zimmer
megakult 
ale wiesz - lepiej już chodzić z fotką gościa na klacie niż z plakatem koncertu

ale wiesz - lepiej już chodzić z fotką gościa na klacie niż z plakatem koncertu

#FUCKVINYL
Re: Hans Zimmer
no już chodzą ploty że kolejny koncert Revealed będzie w Pradze za jakiś czas
- Paweł weź tam pls wybadaj czy to prawda 


#FUCKVINYL
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26547
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Re: Hans Zimmer
I Wawrzek będzie miał dylemat. Czy pić herbatę z kubeczka ze Star Wars, czy z Hansem. 

"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9347
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Hans Zimmer
Na pewno nie w ramach Film Music Prague, bo mnie proszono o kontakt z Hansem w tej sprawieAdam pisze:no już chodzą ploty że kolejny koncert Revealed będzie w Pradze za jakiś czas- Paweł weź tam pls wybadaj czy to prawda

Re: Hans Zimmer
Dzień dobry. Zwlokłem się w końcu z Lądka (a nie jest to proste w obliczu grasujących ostatnio w naszym pięknym kraju mgieł i przekładanych lotów/lądowań nie tam gdzie chcieliśmy :p). Z przyjemnością odpowiem na ewentualne pytania i podzielę się tym co się działo... ale nie teraz, bo padam na pysk
.


Re: Hans Zimmer
Myślałem, że raczej w obliczu grasującej eboli i związanych z tym zaostrzeń sanitarno-epidemiologicznych
Opowiadaj jak się zwleczesz z łóżka 


Re: Hans Zimmer
Wszystkie dwie osoby oczekujące relacji przepraszam, ale prosto z Londynu wskoczyłem w Warszawski Festiwal Filmowy i dopiero dziś jest pierwszy dzień kiedy mogłem usiąść i na spokojnie coś nastukać. Poniższy tekst pojawi się za jakiś czas na moim blogu, miejcie więc wyrozumiałość dla formy i tego na czym się skupiłem - w zamierzeniu ten tekst ma bawić również tych ludzi, którzy z muzyką filmową mają kontakt okazjonalny
.
Hansa Zimmera miałem powoli dosyć. Kilka miesięcy temu zastawiłem nerkę, żeby drogą kupna nabyć wejściówki na jego pierwszy w karierze koncert. Hultaj spłatał mi figla, bo niedługo potem postanowił ogłosić swój przyjazd do Krakowa na Festiwal Muzyki Filmowej. To ja dla niego pół świata mam zamiar drałować, a ten mi pod dom się prawie zwala? Ochłonąłem, sprawdziłem program obu imprez i nasze ciche dni minęły - 20 minut muzyki z Incepcji w Krakowie miało być tylko przystawką do tłustego, niemal trzygodzinnego zestawu hitów niemieckiej uber-gwiazdy muzyki filmowej.
Ale ale, bajki ciąg dalszy, jak wspomniałem w międzyczasie Zimmer zdążył mi się odrobinę przejeść. Karny jeżyk za wrześniową krakowską imprezę. Wnerwiło mnie jak bardzo dociśnięto pedał uwielbienia dla kompozytora umniejszając przy okazji rangę wizyty pozostałych artystów w Krakowie. Jak bardzo hołubiono kolesia, który nie potrafił poświęcić 10 minut na podpisanie kilku płyt, tylko dezerterował z każdego ze spotkań. Pogadał minutę przed koncertem Gladiatora i plumknął w cztery klawisze fortepianu na finałowej gali, a lud polski, muzyki filmowej wygłodniały sądząc po ilości okrzyków i spazmów już był gotów stawiać Niemcowi pomniki. Słowem - niesmak był.
Pod Eventim Apollo Theatre w Londynie dojechałem więc nie w skowronkach, a raczej z muchami w nosie. Nastrój ratował fakt, że w uszach brzmiał mi opis imprezy - że mają być specjalni goście, ciekawy podział koncertu na dwie tematyczne części no i to co człowiek chowany na Zimmerze łaknie najbardziej - nowe aranżacje. Boże jak ja mam już dość niektórych zarżniętych tematów. Gladiatory, Piraci, Incepcje - od lat są nimi upstrzone programy talent show, antena RMF Classic, nawet mecze naszej ekstraklasy! Tu miało być troszkę inaczej.

Eventim Apollo Theatre spektakularnością nie grzeszy. Sala na kilka tysięcy ludzi, widoczność z balkonu daleka od ideału, działanie klimatyzacji podobnie. A do tego wszędobylski dym który nie zdążył opaść jeszcze po poprzednim koncercie. Albo to kurz. To mógł być kurz. Pasowałby do imidżu sali. No Royal Albert Hall toto nie było.
Godzina 20, gasną światła, nie ma żadnej trajkoczącej bez przygotowania pani z TVP Kultura, nie ma paplaniny, wypełniaczy, nagród. Już za to ich tam wszystkich maciupkich biegających gdzieś w oddali na scenie wielbię. Kurtyna w górę i zaczynają się trzy godziny zabawy muzyką.
Na wejście pogodna suita z głównych tematów z "Wożąc panią Daisy", "Sherlocka" i "Madagaskaru". Nic specjalnego, ale stopniowanie napięcia przez wprowadzanie kolejnych sekcji instrumentów ukrytych za warstwami kurtyny zapowiadało fajne show. Do tego inteligentna gra oświetleniem i gwiazdor wieczoru biegający z mandoliną.
Chwila na wspomnienie Tony'ego Scotta i już jesteśmy na pokładzie USS Alabama. Słynny temat z "Karmazynowego przypływu" rozniósł leciwą salę koncertową (nie ostatni raz tego wieczoru). Pierwszy banan na twarzy pojawił się kiedy archaiczne syntezatory z oryginału wyparła bardziej współczesna elektronika. Do tego fantastyczny chór (raptem kilkanaście osób, ale tak nagłośnionych, że chowa się większość tego co słyszałem na żywo), duża ilość instrumentów perkusyjnych i już wiedziałem, że to będzie dobry wieczór. Bo ktoś posiedział i pomyślał nad materiałem.
Między segmentami kompozytor pozwalał sobie na krótkie anegdoty w nawiązaniu do kolejnych filmów, ale nie wykraczały one poza informacje jakie można wyczytać z wywiadów z nim/pełny pakiet można było usłyszeć na odegranym spotkaniu Q&A w Krakowie. Nie będę Was więc nimi zarzucał.
Wracamy do muzyki. Dalej "Anioły i demony". Agresywniejsze niż w oryginale. Kolejny raz sporo perkusji, a do tego nacisk bardziej na skrzypce niż wiolonczelę. Dobra, zapomniana rzecz. I chwilę potem kubeł zimnej wody, bo po dwóch tygodniach znowu mam słuchać "Gladiatora"... Wtem! Zimmer chwyta za gitarę akustyczną i zasuwa na niej fragment tematu z bitwy otwierającej film. Ekstra! - myślę. Ale to wszystkie niespodzianki. Do końca 13-minutowego the best of z filmu Scotta trzeba było zdzierżyć marną podróbę Lisy Gerrard na wokalu. Gdzie tam jej do pani, która cudownie skopiowała oryginał w Krakowie.
Anegdota o fajności pisania muzyki do "Kodu da Vinci" w okolicy Luwru i bach - "Chevaliers de Sangreal". Tu nie dało się kombinować, prosty, ostinatowy temat zabrzmiał z należytą mu godnością, dało się słyszeć mocniejsze bębny i bardziej wyeksponowany chór. Ciarki.
Były ciarki, a chwilę po nich wilgotne oczy. Znajomy okrzyk "Ah zabenya" i z ciemności wyłania się Lebo M. Ten sam, który 20 lat temu nagrał wokalizy do animacji, która gdzieś tam kształtowała wrażliwość mojego pokolenia. 7-minutowy, momentami improwizowany set z "Króla Lwa" był wzruszający. Momentami niedoskonały jak historia Lebo. Hans przerywał mu jego partie bo tak bardzo chciał go uściskać, przybić piątkę, wejść w jakąś interakcję, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Widać było, ile obaj sobie zawdzięczają. Piękny moment.
Na finał pierwszej części koncertu kompozytor zostawił sobie symbol swojego artystycznego wypalenia, a zarazem punkt zwrotny w karierze po którym zaczął poszukiwania w nieco innych muzycznych rejonach. W tej suicie dominowały melodie z trzeciej części "Piratów z Karaibów", słusznie uznawanej za tematycznie przeładowaną. Liryczne "One Day" z towarzyszeniem - niespodzianka - gitary elektrycznej, radosne "Up is Down", a na finał tyleż kultowe, co zarżnięte "He's a Pirate". Owacja, wybuch euforii, lud kupiony, bo dostał na koniec wyczekiwanego cukierka w myśl zasady, że najbardziej lubimy to co sami potrafimy zanucić. A ja chciałem odwoływać przerwę, bo nie mogłem doczekać się tego jak zabrzmi druga odsłona. Po tych nazwijmy to klasycznych czasach mieliśmy usłyszeć muzykę z okresu nazwijmy to "poszukiwania brzmienia". Takie były zapowiedzi. Czy spełnione? O tym w drugiej części relacji.


Hansa Zimmera miałem powoli dosyć. Kilka miesięcy temu zastawiłem nerkę, żeby drogą kupna nabyć wejściówki na jego pierwszy w karierze koncert. Hultaj spłatał mi figla, bo niedługo potem postanowił ogłosić swój przyjazd do Krakowa na Festiwal Muzyki Filmowej. To ja dla niego pół świata mam zamiar drałować, a ten mi pod dom się prawie zwala? Ochłonąłem, sprawdziłem program obu imprez i nasze ciche dni minęły - 20 minut muzyki z Incepcji w Krakowie miało być tylko przystawką do tłustego, niemal trzygodzinnego zestawu hitów niemieckiej uber-gwiazdy muzyki filmowej.
Ale ale, bajki ciąg dalszy, jak wspomniałem w międzyczasie Zimmer zdążył mi się odrobinę przejeść. Karny jeżyk za wrześniową krakowską imprezę. Wnerwiło mnie jak bardzo dociśnięto pedał uwielbienia dla kompozytora umniejszając przy okazji rangę wizyty pozostałych artystów w Krakowie. Jak bardzo hołubiono kolesia, który nie potrafił poświęcić 10 minut na podpisanie kilku płyt, tylko dezerterował z każdego ze spotkań. Pogadał minutę przed koncertem Gladiatora i plumknął w cztery klawisze fortepianu na finałowej gali, a lud polski, muzyki filmowej wygłodniały sądząc po ilości okrzyków i spazmów już był gotów stawiać Niemcowi pomniki. Słowem - niesmak był.
Pod Eventim Apollo Theatre w Londynie dojechałem więc nie w skowronkach, a raczej z muchami w nosie. Nastrój ratował fakt, że w uszach brzmiał mi opis imprezy - że mają być specjalni goście, ciekawy podział koncertu na dwie tematyczne części no i to co człowiek chowany na Zimmerze łaknie najbardziej - nowe aranżacje. Boże jak ja mam już dość niektórych zarżniętych tematów. Gladiatory, Piraci, Incepcje - od lat są nimi upstrzone programy talent show, antena RMF Classic, nawet mecze naszej ekstraklasy! Tu miało być troszkę inaczej.

Eventim Apollo Theatre spektakularnością nie grzeszy. Sala na kilka tysięcy ludzi, widoczność z balkonu daleka od ideału, działanie klimatyzacji podobnie. A do tego wszędobylski dym który nie zdążył opaść jeszcze po poprzednim koncercie. Albo to kurz. To mógł być kurz. Pasowałby do imidżu sali. No Royal Albert Hall toto nie było.
Godzina 20, gasną światła, nie ma żadnej trajkoczącej bez przygotowania pani z TVP Kultura, nie ma paplaniny, wypełniaczy, nagród. Już za to ich tam wszystkich maciupkich biegających gdzieś w oddali na scenie wielbię. Kurtyna w górę i zaczynają się trzy godziny zabawy muzyką.
Na wejście pogodna suita z głównych tematów z "Wożąc panią Daisy", "Sherlocka" i "Madagaskaru". Nic specjalnego, ale stopniowanie napięcia przez wprowadzanie kolejnych sekcji instrumentów ukrytych za warstwami kurtyny zapowiadało fajne show. Do tego inteligentna gra oświetleniem i gwiazdor wieczoru biegający z mandoliną.
Chwila na wspomnienie Tony'ego Scotta i już jesteśmy na pokładzie USS Alabama. Słynny temat z "Karmazynowego przypływu" rozniósł leciwą salę koncertową (nie ostatni raz tego wieczoru). Pierwszy banan na twarzy pojawił się kiedy archaiczne syntezatory z oryginału wyparła bardziej współczesna elektronika. Do tego fantastyczny chór (raptem kilkanaście osób, ale tak nagłośnionych, że chowa się większość tego co słyszałem na żywo), duża ilość instrumentów perkusyjnych i już wiedziałem, że to będzie dobry wieczór. Bo ktoś posiedział i pomyślał nad materiałem.
Między segmentami kompozytor pozwalał sobie na krótkie anegdoty w nawiązaniu do kolejnych filmów, ale nie wykraczały one poza informacje jakie można wyczytać z wywiadów z nim/pełny pakiet można było usłyszeć na odegranym spotkaniu Q&A w Krakowie. Nie będę Was więc nimi zarzucał.
Wracamy do muzyki. Dalej "Anioły i demony". Agresywniejsze niż w oryginale. Kolejny raz sporo perkusji, a do tego nacisk bardziej na skrzypce niż wiolonczelę. Dobra, zapomniana rzecz. I chwilę potem kubeł zimnej wody, bo po dwóch tygodniach znowu mam słuchać "Gladiatora"... Wtem! Zimmer chwyta za gitarę akustyczną i zasuwa na niej fragment tematu z bitwy otwierającej film. Ekstra! - myślę. Ale to wszystkie niespodzianki. Do końca 13-minutowego the best of z filmu Scotta trzeba było zdzierżyć marną podróbę Lisy Gerrard na wokalu. Gdzie tam jej do pani, która cudownie skopiowała oryginał w Krakowie.
Anegdota o fajności pisania muzyki do "Kodu da Vinci" w okolicy Luwru i bach - "Chevaliers de Sangreal". Tu nie dało się kombinować, prosty, ostinatowy temat zabrzmiał z należytą mu godnością, dało się słyszeć mocniejsze bębny i bardziej wyeksponowany chór. Ciarki.
Były ciarki, a chwilę po nich wilgotne oczy. Znajomy okrzyk "Ah zabenya" i z ciemności wyłania się Lebo M. Ten sam, który 20 lat temu nagrał wokalizy do animacji, która gdzieś tam kształtowała wrażliwość mojego pokolenia. 7-minutowy, momentami improwizowany set z "Króla Lwa" był wzruszający. Momentami niedoskonały jak historia Lebo. Hans przerywał mu jego partie bo tak bardzo chciał go uściskać, przybić piątkę, wejść w jakąś interakcję, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Widać było, ile obaj sobie zawdzięczają. Piękny moment.
Na finał pierwszej części koncertu kompozytor zostawił sobie symbol swojego artystycznego wypalenia, a zarazem punkt zwrotny w karierze po którym zaczął poszukiwania w nieco innych muzycznych rejonach. W tej suicie dominowały melodie z trzeciej części "Piratów z Karaibów", słusznie uznawanej za tematycznie przeładowaną. Liryczne "One Day" z towarzyszeniem - niespodzianka - gitary elektrycznej, radosne "Up is Down", a na finał tyleż kultowe, co zarżnięte "He's a Pirate". Owacja, wybuch euforii, lud kupiony, bo dostał na koniec wyczekiwanego cukierka w myśl zasady, że najbardziej lubimy to co sami potrafimy zanucić. A ja chciałem odwoływać przerwę, bo nie mogłem doczekać się tego jak zabrzmi druga odsłona. Po tych nazwijmy to klasycznych czasach mieliśmy usłyszeć muzykę z okresu nazwijmy to "poszukiwania brzmienia". Takie były zapowiedzi. Czy spełnione? O tym w drugiej części relacji.


- galljaronim
- John Powell
- Posty: 1218
- Rejestracja: czw sty 14, 2010 21:23 pm
- Lokalizacja: Kęty
Re: Hans Zimmer
A czy były obecne kamery? Zastanawiam się, czy zostanie to w ogóle wydane na blureju, albo chociaż na CD jak w przypadku koncertu w Gandawie. Świetna relacja. Czekam na drugą część.
Re: Hans Zimmer
Niestety, żadnej większej rejestracji wideo nie było. Przynajmniej drugiego dnia, nie wiem jak dzień wcześniej. Ale nie podejrzewam, ani tam nie ma miejsca na krany kamerowe, ani na żadne wózki pod sceną, tłok, ścisk, do tego sala jak wspominałem nieatrakcyjnagalljaronim pisze:A czy były obecne kamery? Zastanawiam się, czy zostanie to w ogóle wydane na blureju, albo chociaż na CD jak w przypadku koncertu w Gandawie. Świetna relacja. Czekam na drugą część.

