#36
Post
autor: Kaonashi » pn lip 22, 2013 16:24 pm
Dzieki Templarowi dorwałem flaczka, więc czas się podzielić wrażeniami:
Obawy jakie miałem co do tego projektu na szczęście się nie potwierdziły. Zanim pomyślicie o mnie jako o fapującym fanboyu chciałbym co nieco rozwinąć moją wypowiedź. Podstawowy zarzut jaki nasuwał się zaraz po ukazaniu się tracklisty – plankton. No własnie w przypadku tej pracy może nie wpływa pozytywnie na odsłuch, ale też jakoś nie przeszkadza, a to za sprawą kilku przyczyn poniekąd ze sobą związanych. Po pierwsze są tu kompozycje mało ilustracyjne – chociaż utwór trwa tę minutę czy półtorej stanowi raczej zamkniętą całość opartą na jednym z motywów do których zaraz dojdę. Po drugie w następujących po sobie utworach tematy nierzadko powtarzają się co zaciera granicę pomiędzy tymi kompozycjami.
Jak zatem ma się sprawa z tematami? Dwa główne zostają zaprezentowane na płytce z Sound Source – radziłbym od niej zacząć odsłuch. Pierwszy to sielankowa melodia przechodząca w ekscytujący taniec. Utwór ten chyba śmiało można nazwać tematem przewodnim ze względu na to jak często jeszcze go usłyszymy. Drugi to to już prostq, ale chwytająca za serce melodia. Obydwa to lektura obowiązkowa. Na soundtracku znajdziemy też wiele innych motywów i jak to bywa u Joe są bardzo wyraziste – czyli takie które nie trzeba słuchać 10 razy, żeby móc je sobie zanucić pod nosem, choć co prawda nie są jakoś szczególnie odkrywcze. Problemem Sound Source jest to, że cechuje go słaba jakość.
Podstawowym minusem wydaje się repetycja poszczególnych motywów. Jak duży to minus, to już chyba zależy od każdego indywidualnie a to dlatego, że melodie są naprawdę ładne i rzadko kiedy stanowią tylko liryczny underscore. Więc jak ktoś lubi się w takich utworach zasłuchiwać powinien być ukontentowany, kto woli żeby temat pojawił się raz na płycie, ale za to w rozbudowanej formie (typowa konstrukcja IA) będzie mógł odczuwać pewien niedosyt w tej materii.
Orkiestracje jak na Hisaishiego nie porywają, stosuje stare, ale sprawdzone chwyty, a orkiestra raczej nie była duża. Przy okazji chciałbym napomknąć o jednym z najlepszych utworów na płycie "Naoko (Yearning)". Kompozycja nieco odstająca od reszty, a to za sprawą odmiennej instrumentacji (rytmiczny fortepian, świetne partie na flet i smyczki) i atmosfery, którą można by określić czymś w rodzaju niepokojącej muzyki akcji dobrze znanej z I Want to be a Shellfish.
Jak Kaze Tachinu ma się do innych prac dla Miyazakiego? Dla przykładu Ponyo, która jest pracą generalnie bardziej przebojową, ma to do siebie, że na albumie ma wiele słabszych fragmentów, jak np. mickey mousing czy też szeroko rozumiany underscore. Kaze Tachinu jest natomiast albumem zdecydowanie bardziej równym. Tak więc najnowszą pracę Hisaishiego jeśli chodzi o album postawiłbym wyżej niż Ponyo. Jeśli chodzi o ogólną wartość muzyki Ponyo byłoby górą lecz nie należy zapominać o tym, że muzyczny potencjał jaki drzemie w dramacie biograficznym jest dużo mniejszy niż w filmach fantasy – a przecież właśnie takie były wszystkie filmy Miyazakiego do których pisał Hisaishi.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.