Polot należałoby odpowiednio zdefiniować

.
Wbrew pozorom, samo pisanie na orkiestrę nie wystarczy. Chodzi o starą lejtmotywiki typu Golden Age czy Star Wars (i tak, nie tylko można, ale i trzeba postawić tu znak równości), która wymaga bardzo dokładnego przemyślenia przez kompozytora narracji muzycznej całego filmu (który temat? gdzie? na jaki instrument? dlaczego?). Jasne, Shore może pisać łopatologicznie, na co Marek słusznie zwraca uwagę, ale z drugiej strony mało kto dzisiaj myśli w takich kategoriach (choć w niektórych przypadkach taka ocena danego nazwiska może zdziwić, odsyłam tutaj do paru swoich recek). Dla Clemmensena? W to mi graj.
To jest problem recenzentów muzyki filmowej - bardzo poważny. O ile uprzedzenia są do przyjęcia, jeśli rozważamy je w kategoriach przedsądów, jak nazywa to Gadamer (pre-iudicium), to w momencie, kiedy prowadzą do stereotypów, to już bardzo źle, a to grzech, który popełnia każdy recenzent, zapewne nawet ja, nawet jeśli staram się z tym bardzo mocno walczyć.