Tomek pisze:Hmm... A czy "solidność" to trochę nie za mało jak na Hornera, na takiego kalibru twórcę? Czy to nie jest takie cieszenie się tym co jest, czyli zadowalanie "byle czym"? Sam tak mam, no bo nowy Horner, to z szacunku trzeba przesłuchać, jednak Horner to dziś ikona i w pewnym sensie legenda. Ale... dziś Horner kojarzy się mi z takim wymęczeniem, z takim rzemieślnictwem do bólu, takim komponowaniem dla czeku. Ani z Black Gold, ani z Spider-Mana kompletnie nic na dziś nie pamiętam. Wg mnie już lepszy okres miał przed Avatarem - Kroniki Spiderwick, New World, Legenda Zorro.
Moim zdaniem, Horner obecnie prezentuje coś więcej, niż " solidność " - o solidności możemy mówić wtedy, gdy praca jest porządna, dobrze działa w kinie ale nie zapada w pamięć, ot, muzyczna tapeta, rzemiosło - ostatnie prace Hornera / The Boy in the Striped Pyjamas, Avatar, Karate Kid, Black Golds, TASM czy TGG / to na prawdę bardzo dobry okres w karierze tergo kompozytora, któremu jeszcze nie tak dawno wszyscy wróżyli, że się " skończył " - może nie ma tu oryginalności ale jest SŁUCHALNOŚĆ - przynajmniej w moim przypadku
może taką bardziej rzemieślniczą pracą można nazwać Black Gold ale i ona ma ładny temat, ale już ze Spider Mana pamiętam wiele rzeczy; główny temat, temat miłosny, aranżacje głównego motywu, muzykę akcji, świetny finał oraz utwór, który towarzyszy eksperymentowi na żabie - jedynie wypadł mi z głowy niepokojący temat Petera i poszukiwań prawdy o jego rodzicach - poza tym, TASM to najoryginalniejszy i najbardziej różnorodny Horner od dłuższego czasu - tymczasem TGG to po prostu taki Horner, jakiego wszyscy lubią
i tu przechodzimy dalej:
Paweł Stroiński:
Problem polega na tym, że ludzie lubią to, co już znają - tak jest z literaturą, z filmami, podobnie jest z muzyką - założę się, że wielu oczekujących na Hobbita Shore'a czeka nie tylko na nowe tematy ale i na temat Shire, Rivendel, itp.For Greater Glory nie ma NIC zupełnie, czego nie było, zarówno pod względem ilustracyjnym, jak i pod względem melodycznym, czego w karierze Hornera do tej pory nie było. I dlatego w recenzji ocena za oryginalność wyniesie 1. Dla mnie w filmie to też nie jest Horner "at his best".
myślę, że Horner to zauważył i rozumie i dlatego oferuje to, co się już sprawdziło - tak, to mało oryginalne i nie wymaga wzmożonej pracy ale liczy się efekt, czyli słuchalność - przynajmniej w czasach, gdy konkurencja nie jest w stanie osiągnąć takiego poziomu
a " starzy mistrzowie "? - Zimmer od wielu lat nie oferuje tego, co w Jego muzyce było znajome i lubiane, podobnie od dwóch lat JN Howard, Silvestri poza CA to cień Siebie sprzed lat, Elfman potrafi jeszcze błysnąć ale to tyle - chyba tylko Williams i Horner utrzymują stały, wysoki poziom swoich prac - do niedawna za takiego kompozytora uznałbym jeszcze Howarda ale nie teraz
chociaż, zauważyć można, że, np. Williams przez ostatnią dekadę nie stronił od eksperymentów i poszukiwań, ale nie robił tego na zasadzie Zimmera: " szukam nowego brzmienia, stylu " , wyrzucam wszystko, co lubili słuchacze - Zimmer chyba preferuje rewolucje a Williams, stopniową ewolucję - i jeżeli piszesz, że;
to wydaje mi się jednak, że Horner przy kontynuacji / The Legend of Zorro / potrafił wycisnąć siódme poty z oryginału, powodując, ze wtórność nie nużyła, tymczasem wtórność i powtarzalność Zimmera w TDKR, niestety, nuży - przynajmniej mnie.Horner się totalnie skopiował, Zimmer częściowo odciął muzycznie od reszty serii (w glównych kawałkach takich jak Gotham's Reckoning, The Fire Rises, Imagine the Fire, któremu bliżej raczej do Mombasy i... Briana Eno niż do batmanowskich ostinat). Więc Zimmer wprowadził coś nowego do swojej muzyki, nawet jeśli trudno to wyłapać na pierwszy "rzut ucha". Horner nie.