Chodziło mi o to, że kompozytor jest tylko człowiekiem, ma lepsze i gorsze dni i nie ma opcji, żeby każdy jego score (zwłaszcza przy takiej ilości prac) był geniuszem. To zdanie o geniuszu dotyczyło ogółu, a nie konkretnie Wenus. Po prostu zdarzają się projekty, które są inspiracją, wyzwaniem (u Desplata na pewno: pierwsza współpraca z ciekawym reżyserem - Fantastic Mr Fox, Ghost Writer; duże hollywoodzkie projekty: Harry Potter, Rise of the Guardians, Golden Compass, New Moon), a są takie, z których w danym momencie nie jest w stanie z różnych przyczyn wykrzesać więcej niż standard. I dlatego jestem z lekka zawiedziony Philomeną czy Wenus, bo wiem, że można było zrobić dużo ciekawszy, bogatszy score, ale wyszedł rzemieślniczy standard. Ustawiam Philomenę obok King's Speech czy Królowej - ja wszystkie te scory bardzo lubię i mam do nich pewien sentyment, wszystkie są brytyjskieMarek Łach pisze: Generalnie wszystko co piszesz o różnicach między filmami i podejściami ilustracyjnymi jest prawdą, ja tylko chciałbym zwrócić uwagę, że taki Benjamin Button czy The Painted Veil to też dość konwencjonalne na swój sposób filmy, bez wielkiej metaforyki i europejskiej Sztuki przez duże "S", a mimo wszystko Francuz napisał do nich nieporównywalnie barwniejsze i bogatsze ścieżki dźwiękowe.Możemy sobie wyobrażać, że do jakiegoś filmu nie dało się napisać bardziej rozbudowanej, pomysłowej muzyki, ale kto jak nie artysta ma nas przekonać, że jednak da się inaczej, że da się przełamać schemat, przecież na tym polegały wszystkie kompozytorskie przełomy.
Ale chyba nikt jak dotąd nie okrzyknął Wenus geniuszem...Wiadomo, że nie da się z każdej pracy uczynić geniuszu. Geniusz charakteryzuje się tym, że pojawia się raz na jakiś czas, rzadko. Gdyby każda praca nazywana była geniuszem, to to słowo straciłoby swoje znaczenie, swoją wyjątkowość i zaszczytny tytuł.

Bo dzisiaj sobie nad tym właśnie myślałem. Że jak masz film wysokobudżetowy, taki bardziej komercyjny, to masz też budżet na większą orkiestrę i automatycznie muzyka jest większa. Emocje w muzyce są bardziej nasilone. I to się sprawdza, raczej nie da się przesadzisz. Masz silny motyw, czasem anthem, jest rzewnie, jest romantycznie, jest wyraziście. Jak zabawisz się w hipstera w takiej dużej produkcji i zaczniesz wprowadzać skromne dźwięki to odczuwasz zgrzyt - coś takiego miało miejsce w kilku scenach Pottera Yatesa



I teraz tak sobie myślę, że Desplat ma pewną koncepcję muzyki filmowej do dramatu. Decyduje się nie wychodzić na pierwszy plan gdzie nie trzeba, a jedynie podkreślać subtelnie to co budują aktorzy w swoich rolach. Nie zagłusza ich kreacji. Być może inny kompozytor walnąłby w Philomenie dużo bardziej wyrazisty score, który być może byłby i lepszy od dzieła Desplata. Ale Olo tego nie zrobi, bo to nie jest chyba w zgodzie z jego koncepcją muzyki filmowej. Co potwierdza kilka filmów w podobnym typie, które wymieniłem: Królowa, King's Speech, Philomena. No ale z drugiej strony tak jak powiedziałeś są scory, które są niebywale bogatsze mimo że powstały do zwyczajnych rzemieślniczych filmów. Ale to wg mnie trochę kwestia przypadku: w danym momencie Olo miał inspirację, miał pomysł, miał czas, miał dobry humor i się udało.
No nie wiem. Trudno jest mi ostatecznie ocenić i porównywać Wenus, jak nie ma albumu. Tak czy siak jest to na tyle dobra praca, że warto się z nią zapoznać, zwłaszcza w kontekście filmowym, choć rewolucja to to nie jest.