Przesłuchałem
KING OF KINGS
Na razie to taka opinia po pierwszym odsłuchu. Czyli jeszcze nie zagłębiłem się wystarczająco, ale już mogę przyznać, że muzyka naprawdę bardzo zacna, naprawdę WIELKI score! I to też w dosłownym tego znaczeniu. Przy czym słuchanie go za jednym zamachem to spore wyzwanie.
Oczywiście wiele tutaj utworów można wymieniać, tak samo jak wychwalać "Overture" czy "Last Words of Christ/Resurrection", czy "Epilogue".
Ale ja chciałbym przede wszystkim zwrócić uwagę na jeden utwór, którego prędko nie zapomnę, zresztą jak i moi sąsiedzi i mieszkańcy Berlina, a mianowicie: "Jesus Enters Jerusalem".
Słucham, słucham sobie tego soundtrack, wszystko ładnie pięknie, podoba mi się. I od razu mi się rzucił w oczy "Jesus Enters Jerusalem", szczególnie długość utworu - ponad 14 minut. "O to może być konkretnego" - pomyślałem sobie.
Tak też specjalnie przed tym utworem zaparzyłem sobie herbatę (lychee) i jedząc moją sałatkę z roszponką i serem feta, z ciekawości czekałem na ten 14 minutowy kawałek. Sam tytuł zdradzał, że wiadomo motyw znany z niedzieli palmowej itd. W każdym razie byłem ciekaw.
I utwór się zaczął, muzyka dość skoczna, słychać chyba jakieś dzwoneczki - wiadomo Jezus wjeżdża, to trzeba się cieszyć, aż tu nagle:
ŁUBUDU!!! BUUUUM!!! JEEEEEEB!!!! LUBUDUDUBUDUDBU!!!
Kubek z herbatą pęka mi w ręce, oblewając mnie wrzątkiem, cały pokój zaczyna się trząść, tynk leci mi z sufitu na głowę! Po chwili ściany zaczynają pękać, szyby w oknach rozbijają się w drobny mak, wszędzie wyją alarmy samochodowe! Rażony siłą muzyki staram się wstać, ale spada na mnie deszcz książek z regału, który zamienił w wykałaczki! Sufit pęka i do pokoju wpada mi sąsiad z góry, który akurat jest w trakcie miłosnego uniesienia ze swoją ukochaną! Słyszę syreny alarmowe i odgłosy walących się budynków! ...
OK, może trochę koloryzuję, tym bardziej, że mniej więcej od 7 minuty utwór robi się spokojniejszy, a kończy się bardzo pięknym chórem. Mimo wszystko jeżeli chodzi o te pierwsze 7 minut, to na poważnie się pytam: "Co to k**wa było

". Wiem, że używanie wulgaryzmów, szczególnie do utworu pt. "Jesus Enters Jerusalem" jest trochę niewskazane i może być obraźliwe dla osób wierzących, ale naprawdę tak pie****nęło muzyką, że myślałem, że mi k**wa mózg ro***bie
WOW

I jeszcze raz WOW

Ale potężny motherfucker badass action score
Tylko właśnie jakoś tak tytuł mi średnio pasuje tego utworu - "Jesus Enters Jerusalem"

Dla mnie bardziej by pasowało: "Conanramboterminatorcommandopredator Enters Epicfuckingland".
Sam film widziałem już pewnie z jakieś milion lat temu (poza "Żywotem Briana" nie jestem wielkim fanem filmów biblijnych), więc dlatego trudno mi teraz oceniać. Ale normalnie słuchając tego kawałka można odnieść wrażenie, jakby Jezus wkraczał do Jerozolimy na czele 7 Dywizji Pancernej
Mocarny kawałek i normalnie jestem pod takim wrażeniem, połączonym z szokiem, że w sumie nie jestem w stanie nic więcej i konstruktywnego, profesjonalnego i nieamatorskiego na razie napisać...
Niech może więc inni przemówią.