

U Peckinpaha faktycznie muzyka Fieldinga (może poza Dziką bandą) nie jest z gatunku tych najbardziej wybijających się, i więcej nieraz uwagi przyciąga w filmach innych reżyserów. Z tym że trzeba też wziąć pod uwagę, że ten termin "wybijanie się", który my tutaj umownie stosujemy, wprowadza czasami klapki na oczy: bo to "wybijanie się" po williamsowsku, goldsmithowsku, hornerowsku etc. jest nieco bezwiedne tzn. nie musimy myśleć o muzyce w czasie seansu, ale ona i tak zwróci naszą uwagę. Czy jest to jedyny słuszny sposób oglądania filmów i oceniania efektywności muzyki? - wątpię. Ale to temat na inną okazję.

A Dylan oczywiście dzięki Knocking... wyrobił sobie miejsce w panteonie artystów związanych z kinem.


Oczywiście jestem świadom, że Fielding nie komponował muzyki, aby nam dobrze obierało się przy niej ziemniaki
