Koper pisze:A nie wiem czy jest bo mi akurat nie leży (tylko utwór Cassidy'ego lubię i uważam go za najlepszy kawałek tej płyty).

Na dodatek w filmie też mnie nie przekonuje.

Oczywiście jest to z pomysłem skonstruowany score w wydaniu płytowym, ale czy to dzieło? Ja bym tego tak na pewno nie określił.
To żem świetny przykład nie ma co

Wiedząc jednak, że Ty nie lubisz "The Thin Red Line" to też raczej nie mam co podawać jako przykład inne wybitne prace Zimmera jak "Black Hawk Down", "Gladiator" czy też "Prince of Egypt". Chociaż może przynajmniej inni forumowicze się ze mną zgodzą, że te wymienione przeze mnie score'y można nazwać sztuką. Ale wiadmo co jest sztuką, a co nie trudno okreslić
Koper pisze:Gdyby to w MV działało na zasadzie, że w przypadku jednego projektu jeden typ komponuje, a pomagierzy zajmują się tylko zaaranżowaniem i stroną producencką to byłoby ok. Ale tam to wygląda zupełnie inaczej i wszyscy o tym dobrze wiemy.
Oczywiście jestem w stanie zrozumieć takie myślenie. Tylko z drugiej strony czy Zimmer jako jedyny korzysta z pomagierów? Oj, chyba nie. Zresztą wystarczy sobie wziąć przykład Yoko Kanno, która zawsze jest wychwalana za swoją różnorodną muzykę i ciekawe mieszanie stylów. Ma chyba najwyższą notę wśród kompozytorów na filmweb.pl
I wszystko było pięknie, ale podobno okazało się, że i tak za większością tej muzyki pani Kanno nie odpowiada. Tak naprawdę to ma całą rzeszę innych muzyków, którzy dla niej pracują, a pod koniec wydaje się płytę z napisem "Music Composed By Yoko Kanno". Czy coś w tym złego? Może tylko to, że Zimmer i kompozytorzy z MV/RC zamieszają na swoich płytach informację pt. "Additional Music".
Koper pisze:Ważniejsze jest chyba to, że znacząca część tego, co stamtąd wychodzi to prościutka, emocjonalnie płytka, masowo robiona muzyka, oparta o te same brzmienie (czy nawet o te same sample), o znikomej oryginalności, w której trudno doszukiwać się choćby cienia artyzmu.
Jestem w stanie ten zarzut zrozumieć. Wiadomo, że jak się posłucha ostatnich dokonań Harry'ego Gregsona-Williamsa, czy też jakąkolwiek płytę Ramina Djawadiego, Atli Örvarssona, czy też Geoffa Zanelliego to do takiego wniosku można dojść. Chociaż Zanelliemu planuję dać szansę i posłucham tego "Into The West", ale pewnie relacji żadnej nie zdam.
Ja nie zamierzam bronić MV/RC za wszelką cenę, gdyż też nie wszystko mi się podoba i nie wszystkich kompozytorów lubię, ale też nie nazwę tego wylęgarnią zła.
A co do artyzmu: To trzeba zauważyć, że w większości jest to muzyka komponowana na potrzeby filmów produced by Jerry Bruckheimer. Czyli specyficzne kino czystorozrywkowe i tak też jest w większości przypadków muzyka. "Armageddon" "The Rock" czy też teraz "The Transformers" nie wiem czy to sztuka, może i nie

Chociaż też nie uważam, że rzecz rozrywkowa nie może być sztuką. Ale uznajmy w takim razie, że artyzmu w tym zero, czy mimo to są to złe score'y. Według mnie przyjemność ich słuchania jest naprawdę spora i nie raz większa od takich tzw. "artystycznych score'ów" co niektórych kompozytorów. Wiadomo nie tylko taką muzyką się żyje. I choć mi sie tutaj zarzuca zaciśnione horyzonty muzyczne, to ja naprawdę słucham innej muzyki, zreszta nie raz pisałem, że Zimmer jest moim drugim ulubionym kompozytorem, pierwszym jest oczywiście Williams. Ale mym celem nie jest tu na siłę nic udowadniać. Tylko po prostu nie wiem czy ma jakiś większy sens dzielenie muzyki filmowej na tę od MV/RC i na tę nie od MV/RC
