Brian Tyler - Battle: Los Angeles
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Spoko. Te dyskusje zrobił się jałowe. Oczywiście mógłbym powiedzieć, że gdy David Arnold dostał 15 lat temu toporny, głupawy, efekciarski filmik o inwazji obcych, to napisał do niego "adekwatną" ścieżkę o kilka klas lepszą i od strony technicznej bogatszą od wszystkich dotychczasowych dokonań Tylera, ale widzę, że pomimo istnienia tamtej ścieżki, dzisiaj wszystkim zaczyna wystarczać Tyler, który w 1996 roku dostałby od Emmericha pewnie przypisek "rejected".
Dla mnie to jest obniżanie standardów, ale ok, może się mylę.
Ogólnie zapowiadam, że nie będę już truł i narzekał w tematach RCP-owskich.
Tak jak wspomniałem, dyskusje są jałowe, a w sumie cały czas przychodzi mi powtarzać te same argumenty od paru lat. Więc fani RCP będą mieli od mojej malkontenckiej postawy wolne, no chyba że jakiś score mi się spodoba, to wtedy się wypowiem.
Miłego słuchania. 

Ogólnie zapowiadam, że nie będę już truł i narzekał w tematach RCP-owskich.



A co do samego Briana. To krytyka w jego kierunku jest trochę niezrozumiała. To kompozytor klasy B, do niczego wyższego nigdy nie aspirował, o czym świadczy chociażby jego repertuar i to nie tylko ten filmowy (Dragonball, kolejne części Szybkich i Wściekłych czy Oszukać Przeznaczenia), ale także telewizyjny (kreskówka Transformers: Prime, remake Hawaii Five-O) czy growy (Lego Universe). Moim zdaniem dobrze się dzieje, że takie produkcje mają takiego kompozytora. Rozumiem, żeby zabierał się za jakieś poważne projekty i je psuł, wtedy krytyka zrozumiała, ale póki siedzi sobie w tym swoim "comfort zone" i komponuje do wątpliwej jakości sensacyjniaków to naprawdę zarzucić mu można nie wiele. Gościu dostarcza rozrywki, ma swoich odbiorców i to się liczy, zresztą obadajcie sobie sami temacik Lego Universe.
http://www.youtube.com/watch?v=zWbsREUd ... re=related
Wiem, nic odkrywczego, ale przebojowe to i fajne, dla młodych chłopaków z RCP aspirujących do klasy A poziom raczej nie osiągalny, Tyler to taka zdrowa konkurencja dla wszelkiej maści pozbawionych talentu wyrobników.
A nawet jeśli Battle LA zrobiłby Arnold czy HGW, to i tak pewnie byście ich zjechali jak za Narnię i Księcia 
http://www.youtube.com/watch?v=zWbsREUd ... re=related
Wiem, nic odkrywczego, ale przebojowe to i fajne, dla młodych chłopaków z RCP aspirujących do klasy A poziom raczej nie osiągalny, Tyler to taka zdrowa konkurencja dla wszelkiej maści pozbawionych talentu wyrobników.
Zgadza się, ale który z dzisiejszych kompozytorów mógłby dostarczyć do takiego filmu, taki score jak ten, żaden nie przychodzi mi do głowy. Dobrych kompozytorów mamy deficyt, a Ci i tak nie są w stanie stworzyć muzyki do każdego większego filmu z Hollywood, Howard, Powell czy Giacchino i tak mają tych projektów już za dużo, trzeba szukać w tym co się maOczywiście mógłbym powiedzieć, że gdy David Arnold dostał 15 lat temu toporny, głupawy, efekciarski filmik o inwazji obcych, to napisał do niego "adekwatną" ścieżkę o kilka klas lepszą i od strony technicznej bogatszą od wszystkich dotychczasowych dokonań Tylera, ale widzę, że pomimo istnienia tamtej ścieżki, dzisiaj wszystkim zaczyna wystarczać Tyler, który w 1996 roku dostałby od Emmericha pewnie przypisek "rejected". Wink Dla mnie to jest obniżanie standardów, ale ok, może się mylę.


- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9347
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Najpierw odniosę się do wypowiedzi Kopra - dyskusja toczy się tylko wokół hollywoodzkiego mainstreamu, chociaż trzeba dodać, że Navarrete i Gordon z całej tej grupy przynajmniej na chwilę do omawianego mainstreamu weszli (Daybreakers chociażby).Koper pisze:W Hollywood nie za wielu, ale w Europie, Australii i Azji masz kolejnych kompozytorów z fachem w ręku mówiących własnym głosem: Coulais, Rombi, Navarrete, Iglesias, Hisaishi, Gordon i inni.Paweł Stroiński pisze:Właśnie tutaj jest problem z Hollywood. Kogo mamy piszącego DOBRZE na orkiestrę i z WŁASNYM głosem, tak naprawdę? Z aktualnego pokolenia zostają nam - trochę HGW, Elfman, Powell, Giacchino, Desplat i nie wiem, kto jeszcze tak naprawdę.
Oj, Beltrami to... szkoda gadać. Remaki, sequele i same shity. Ostatnio słyszałem go w filmie w "Repo Men" - kaszana. Score brzmiał jak siódma woda po kisielu RCP. Przez chwilę się zastanawiałem, który z najgorszych wyrobników od Zimmera to popełnił, a potem w napisach się pokazało nazwisko Beltramiego...Paweł Stroiński pisze:Głównie albo mamy dobrze piszących wyrobników (Tyler, Beltrami, który po Hurt Lockerze trochę zniknął)
Co do dyskusji z Ele i Wawrzyńcem, sądzę, że wszyscy się tutaj trochę pospieszyliśmy i weszły pewne emocje, które wejść nie powinny.
Co do różnicy między jakością Desplata a np. Jablonsky'ego (zabijcie mnie, lubię pierwszych Transformersów i czasami zdarza mi się ich słuchać parę razy w tygodniu, wyłącza mózg), to bardzo podoba mi się metafora Babucha mówiąca o dobrym obiedzie w restauracji i McDonaldzie. Zwłaszcza, że termin McScore (Southall czy Clemmensen? Już nie pamiętam) od jakiegoś czasu funkcjonuje jako idealny termin na kliszowy i stereotypowy score w stylistyce RCP.
Boję się, że dyskusja skończy się naprawdę na tym, że wszyscy polemizujący skończą z poczuciem wyższości, grupa "arthouse" powie, że "My rozumiemy Desplata!", a grupa mainstreamowa "A my przynajmniej czerpiemy przyjemność ze słuchania muzyki". Panowie, dyskusja w dużej mierze sprowadza się do tego. Spróbujmy spojrzeć na stan dzisiejszej muzyki filmowej chłodniejszym okiem. Piszę to z perspektywy fana zarówno muzyki inteligentnej, bo można Desplata nie lubić, ale inteligencji mu odmówić nikt nie może, więc argument "a ja go słuchać nie mogę" jest bardzo nieuczciwy i naprawdę odrzucający kompozytora, który jest wielką nadzieją (moim zdaniem) dla gatunku.
Skąd popularność RCP? Powstaje szybko, jest rozpoznawalne dla gawiedzi i się sprzedaje. 100 tys. ghostwriterów? Co z tego, producent dostanie to, co chce i tak naprawdę w Hollywood liczy się dokładnie to. No i dość wysoka sprzedaż albumów. Na szczęście, jest opcja, że to się bardzo zmieni, ponieważ wielkie epickie filmy z muzyką RCP ostatnio totalnie przegrywają w kinach. To daje pewną nadzieję. Problem z RCP polega nie na tym, że muzyka jest prosta, niekoniecznie nawet zawsze banalizuje film (problemy filmowe Zimmera polegają na tym, że bardzo często próbuje on przeintelektualizować film i wychodzi mu paradoksalnie banał, patrz Kod da Vinci - album fantastyczny, w filmie tylko Chevaliers ratuje trójkę, wszelkie wejścia tematu w Ostatnim samuraju - to samo), czasami nic innego film nie wymaga, a czasami Atli czy inny Lorne próbuje pokusić się o jakąś inteligencję. Problem polega na jednolitości formalnej i stylistycznej. Nie znoszę większości score'ów RCP dlatego, że epicki film o mitycznej wojnie, film akcji o odbiciu Alcatraz z rąk wkurzonego Marine i jego najemników, o piratach XVII wieku (mówię o score'ach do pierwszych dwóch części trylogii) i do filmu o konflikcie dowodzenia na okręcie podwodnym są muzycznie praktycznie identyczne. Czy Ramin, Hans czy Steve próbują w jakiś sposób wyróżnić te filmy brzmieniowo? Odpowiedź brzmi nie. Bo czy fakt, że rytmy smyczkowe z Piratów oparte są na triolach, charakterystycznych dla swashbucklera cokolwiek tu znaczy? Niestety nie znaczy nic, chociaż dobrze, że ktoś o tym pomyślał. I nie był to Zimmer. To był Verbinski, który podszedł do Zimmera i powiedział mu, że jednak robimy film o Piratach, więc fajnie byłoby cokolwiek mieć.
Trochę historii. Kompozytorzy zawsze pracowali własnymi schematami, czy to Williams, Goldsmith czy, zwłaszcza, Horner, zawsze mieli pewne stylistyczne smaczki i zwłaszcza w ostatnich 12 latach kariery Goldsmith tworzył ścieżki (z wyjątkiem może Mulan i Ducha i Mroku) pisane na jedno, choć piękne i dorodne, kopyto. Tylko że wiadomo było, kto ma jaki schemat. W połowie lat 90. inne filmy akcji ilustrował Hans, inne Jerry, choć można by polemizować, czy Hans nie poradziłby sobie (zwłaszcza wtedy) z takim Executive Decision lepiej niż stary dobry Jerry. Wiadomo było, że Horner dostanie albo fantasy albo akcję bardziej dramatyczną niz dostanie Hans. I jeszcze jedno. Patrząc dzisiejszymi kategoriami, zarówno Zimmer, Horner, jak i Goldsmith się doskonale sprzedawali. Takie były fakty, chociaż Zimmer i Horner nagle podskoczyli pewnie częściowo przez to, że trafiły im się te, a nie inne filmy (Crimson Tide a np. Executive Decision, Braveheart czy Apollo 13 a - Marek popraw mnie - Ghost and the Darkness to był 1995 czy 1997? Duch i mrok był finansową porażką).
Z jednej strony score'y RCP albo udające RCP (Repo Men nie słyszałem, ale chętnie jako przykład podam naszego Brajana). Z drugiej mamy bardziej ambitne dramaty bądź reżyserów. Desplat, i czasem Zimmer, to jeden z niewielu kompozytorów, z których podejściem można dyskutować. Z wyjątkiem prostych filmów akcji nie można dyskutować z podejściem RCP, które albo jest świetne, albo dla filmu fatalne. To jeden z niewielu przypadków w historii całego gatunku, gdzie można dyskutować z wyborem instrumentu solowego. Nawet najwięksi stosowali je często kliszowo. Niektórzy oczywiście te stereotypy stworzyli.
Dużo tu jednak zależy od filmu i od kompozytora. Desplat ewidentnie myśli. Większość kompozytorów europejskich myśli. Wiąże się to oczywiście z większą wolnością twórczą i mniejszymi wymaganiami natury ilościowej (kiedy wreszcie w Hollywood pojawi się reżyser, który umie operować ciszą? Nawet w Ridleyu to umarło) W Azji radzą sobie podobno z temp-trackiem gorszym niż w Hollywood (koleżanka z Japonii wyjaśniła mi, że sytuacja jest tam gorsza niż w Hollywood, nawet Hisaishiego nie ominął anthem a la RCP w Yamato, ale dzięki Bogu on ma za mocną osobowość, by nie zrobić tego po swojemu). Mniej muzyki, większy komfort i chyba szacunek dla pracy kompozytora. Może wyjątkiem jest ostatni Besson, który promuje gówienka Serry a la Wasabi, niestety.
Kto ma rację w naszym konflikcie? Tak naprawdę niestety nikt, ponieważ wszyscy reagujemy na tę dyskusję emocjonalnie. RCP muzycznie jest kiepskie, ale jak w MacDonaldzie, fajnie czasem posłuchać. I ja tak mam, doskonale zdając sobie sprawę z technicznych niedociągnięć Hansa czy kogo tam innego. Problem w tym, że np. Ramin MA wykształcenie muzyczne. Badelt wziął go do RCP prosto z uniwerka...
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10445
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Nie rozumiem po co rozdzieracie tu szaty.
Jednemu podoba się to, co robi Tyler, innemu podoba się taki Desplat.
Osobiście szanuję jednego jak i drugiego, bo ten robi doskonałą rozpierduchę tam gdzie powinien, a drugi doskonale wyczuwa filmy o większym ładunku emocjonalnym.
Nie rozumiem krytyki względem "jakości" tworu Tylera. Czy jego muzyka jest upośledzona? Artystycznie może i tak, ale technicznie, melodycznie? W żadnym wypadku. Robi to, co najlepiej potrafi w swoim gatunku. Dramat byłby wtedy jakby do takiego projektu jak "Battle: LA" zatrudnili Desplata albo Coulaisa. Zamiast soczystej rozrywki mielibyśmy intelektualną strawę, która w filmie pasowałaby jak deska klozetowa do kaloryfera. Nie przeczę, że David Arnold o wiele lepiej podszedłby do takiego Battle: LA, ale nie zapominajmy, że za Arnoldem stoi wysokiej klasy orkiestrator i cała armia ludzi, którzy pomagają (przynajmniej pomagali mu na etapie ID4) w technicznym ogarnianiu tej partytury. Tyler z kolei ma swój styl, którego się konsekwentnie trzyma. Czasami przesadza w odgrzewaniu starych kotletów, ale tak jak Horner, potrafi zainteresować słuchacza "przystępnością" swojego materiału muzycznego.
Sam kiedyś wychodziłem z szabelką i wojowałem przeciw ludziom pokroju Tylera, Rabina, czy Hornera w jego nowszych pracach. Tylko po co? Czy na prawdę czujecie, że gatunek muzyki filmowej jest gwałcony przez twórczość tych panów? Słuszna uwaga Mystery'ego na temat klas kompozytorów. Tyler to liga "B", która nie aspiruje do wymyślnych partytur Williamsa, Arnolda, czy innych "TOPowych" rezydentów Hollywood. Może czas pogodzić się z tym?
Jednemu podoba się to, co robi Tyler, innemu podoba się taki Desplat.
Osobiście szanuję jednego jak i drugiego, bo ten robi doskonałą rozpierduchę tam gdzie powinien, a drugi doskonale wyczuwa filmy o większym ładunku emocjonalnym.
Nie rozumiem krytyki względem "jakości" tworu Tylera. Czy jego muzyka jest upośledzona? Artystycznie może i tak, ale technicznie, melodycznie? W żadnym wypadku. Robi to, co najlepiej potrafi w swoim gatunku. Dramat byłby wtedy jakby do takiego projektu jak "Battle: LA" zatrudnili Desplata albo Coulaisa. Zamiast soczystej rozrywki mielibyśmy intelektualną strawę, która w filmie pasowałaby jak deska klozetowa do kaloryfera. Nie przeczę, że David Arnold o wiele lepiej podszedłby do takiego Battle: LA, ale nie zapominajmy, że za Arnoldem stoi wysokiej klasy orkiestrator i cała armia ludzi, którzy pomagają (przynajmniej pomagali mu na etapie ID4) w technicznym ogarnianiu tej partytury. Tyler z kolei ma swój styl, którego się konsekwentnie trzyma. Czasami przesadza w odgrzewaniu starych kotletów, ale tak jak Horner, potrafi zainteresować słuchacza "przystępnością" swojego materiału muzycznego.
Sam kiedyś wychodziłem z szabelką i wojowałem przeciw ludziom pokroju Tylera, Rabina, czy Hornera w jego nowszych pracach. Tylko po co? Czy na prawdę czujecie, że gatunek muzyki filmowej jest gwałcony przez twórczość tych panów? Słuszna uwaga Mystery'ego na temat klas kompozytorów. Tyler to liga "B", która nie aspiruje do wymyślnych partytur Williamsa, Arnolda, czy innych "TOPowych" rezydentów Hollywood. Może czas pogodzić się z tym?

- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26547
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
To żeś teraz rzucił Tomaszu argumenta... Coulais pisał do jakichś francuskich thrillerów i akcyjniaków (jakieś "Purpurowe rzeki" czy coś w tym guście) i pasowało to znakomicie. Depslat dawniej pisywał do jakichś sensacyjnych komedyjek ("Une chance sur deux") albo do hollywoodzkiego thrilera sensacyjnego ("Hostage") i też sobie dawał dobrze radę. Czy panowie poradziliby sobie w "Battle: LA"? Oczywiście i jeszcze pewnie stworzyli ścieżkę bardzo interesującą od strony technicznej. Coulais bawi się w eksperymenty przy jakichś Koralinach czy przyrodniczych dokumentach, bo umie i ma na to pomysł. Ale jeśliby reżyser oczekiwał diablo innej ścieżki to też by taką napisał, bo też umie. Bo jest dobrym kompozytorem, a nie gogusiem z żelem na włosach.Tomasz Goska pisze:Dramat byłby wtedy jakby do takiego projektu jak "Battle: LA" zatrudnili Desplata albo Coulaisa. Zamiast soczystej rozrywki mielibyśmy intelektualną strawę, która w filmie pasowałaby jak deska klozetowa do kaloryfera.
Nikt nigdy tak nie pisał o Soule'u! Zresztą pan Jeremy w ogóle nie jest tu przedmiotem dyskusji, bo chyba do filmu jeszcze nie pisze. A co do skreślania (raczej: nieoczekiwania niczego ciekawego) nowego Balfe czy kogoś tam, to sam podałeś argumenty dlaczego: bo nie ma dobrych prac i wsławił się noszeniem Zimmerowi kawy.Ele pisze:To nie znaczy że słucham tylko tego. I nie, nie zamykam się w tym gronie, wręcz przeciwnie - często rzucam się na inne score-y zupełnie nieznanych mi composerów. I staram się do nich podchodzić obiektywnie, a nie myśleć "To nie Soule/RCP, pewnie będzie słabe!". A czasami odnoszę wrażenie że wy tak robicie. Potracie skreślić totalnie najnowszego Lorne'a czy kogośtam, dlatego bo nie ma na koncie żadnych dobrych prac + podaje Zimmerowi kawę.

Z całym szacunkiem ale akurat najbardziej chwytliwy motyw "Children of Dune" to w połowie kalka z Henry'ego Manciniego. Z "Expendables" filmu i OSTa zapamiętałem dosłownie JEDEN motyw, który brzmi jak aranżacja tematu Clousera z "Saw". Temat z "Dragonball" to w ogóle nijakość jedna wielka. "Timeline" i "The Lazarus Project" kiedyś ,dawno słuchałem, nie pamiętam już, więc nie będę się wypowiadał. W każdym bądź razie, żaden z tematów Briana nie wniósł nic i nie zakorzenił się w muzyce filmowej. To nie jest Raiders March, Terminator Theme, Axel F. ani Gladiator Waltz. Dla mnie z Tylera nie jest żaden tematyk.Ele pisze:Nie pisałem wtedy konkretnie o LA, jeżeli o tym mowa, ale Tyler pisał fajne motywy w Timeline, Expendables, Dragonball, Children of Dune, The Lazarus Project (chyba mój jego ulubiony score) i cośtam jeszcze by się znalazło.
Przecież sam się tak określiłeś...Ele pisze:Nie róbcie ze mnie teraz osoby która słucha tylko tego. Znam o wiele więcej niż to, podałem tylko przykład siebie jako osoby która słucha RCP i naprawdę w większości lubi dokonania tejże wytwórni. Co nie oznacza że mam klapki na oczach i nie dotykam Desplata czy innych, nie róbcie ze mnie takiego outsidera.

"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
A jaki wiekowy i epokowy temat napisali Coulais albo Desplat? Hę?Koper pisze:To nie jest Raiders March, Terminator Theme, Axel F. ani Gladiator Waltz. Dla mnie z Tylera nie jest żaden tematyk.
Problem jest gdzie indziej. Brian pisze świetną technicznie muzykę, do filmów w swojej kategorii, o czym pisał Myster. Z kolei wspomniani Desplat i Coulais inni piszą "ambitną", ""inteligentną" muzykę do dramatów itd, która akurat po mnie spływa kompletnie. I czy nie mam gustu? Ja wprost powiem że lubię rozbuchaną sieczkę, bardzo lubię "łubu-dubu" w stylu Briana. Odnoszę wrażenie że niektórzy by mieli plamę na honorze gdyby ogłosili że podoba im się jakiś score pod którym podpisał się Brian. Każdy composer pisze inną muzę na inne potrzeby. I tyle. A Desplat by się osmarkał a nie napisał czegoś na miarę takiego filmu jak Battle: LA. Bo to nie jego działka.
I tu wypływa cała ignorancja. Wystarczy posłuchać choćby Largo Winch czy Tamara Drew (o panu Lisie już nawet nie wspominam), żeby cały ten argument poszedł się jebać. Sami szufladkujecie, a do innych macie wąty. A prawda jest taka, że zarówno Desplat, jak i Coulais zjedliby Tylera na śniadanie, gdyby mieli okazję napisać muzykę do takiej produkcji (i gdyby oczywiście taki film ich interesował). A Tyler? Jest efektowny, to prawda, ale jest równie mocno toporny i męczący. Może i LA ma miejscami powera, ale jest ciężkie i siermiężne, napisane bez polotu i fantazji, bez większego pomysłu i bez klimatu, jakim charakteryzował się chociażby wspomniany ID4. Sam Tyler pisał już lepsze rzeczy.Turek pisze:Brian pisze świetną technicznie muzykę, do filmów w swojej kategorii, o czym pisał Myster. Z kolei wspomniani Desplat i Coulais inni piszą "ambitną", ""inteligentną" muzykę do dramatów itd, która akurat po mnie spływa kompletnie.
To już kompletna durnota. Gdyby było jak piszesz, to byś sobie mógł kupić LOTRa, ale na pewno nie Shore'aKażdy composer pisze inną muzę na inne potrzeby. I tyle. A Desplat by się osmarkał a nie napisał czegoś na miarę takiego filmu jak Battle: LA. Bo to nie jego działka.

A jaki niby wypłodził Tyler? Hę?A jaki wiekowy i epokowy temat napisali Coulais albo Desplat? Hę?

Weźcie się nie ośmieszajcie
Ostatnio zmieniony wt lut 22, 2011 00:14 am przez Mefisto, łącznie zmieniany 1 raz.
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 34961
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
O to mi jest naprawdę przykro, gdyż tak się opisałem i starałem się odpowiedzieć na każdy zarzut.Tomek pisze:Wawrzyńcu, myślałem, że poza dawką sarkazmu napiszesz coś ciekawszego.
Niestety, chyba rzeczywiście tak nie będzie. Trochę szkoda, ale też niestety takiego języka musząc chcieć znaleźć obie strony. Bywa, mówi się trudno i brnie dalej przed siebieTomek pisze:Masz rację, wspólnego języka raczej nie znajdziemy, i niech już tak zostanie

#WinaHansa #IStandByDaenerys
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 34961
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
WowMarek Łach pisze:Ogólnie zapowiadam, że nie będę już truł i narzekał w tematach RCP-owskich.Tak jak wspomniałem, dyskusje są jałowe, a w sumie cały czas przychodzi mi powtarzać te same argumenty od paru lat. Więc fani RCP będą mieli od mojej malkontenckiej postawy wolne, no chyba że jakiś score mi się spodoba, to wtedy się wypowiem.
Miłego słuchania.



Cóż Marek mnie zagiął, a ja wiem kiedy należy zejść ze sceny.

Chapeau bas Monsieur Łach


#WinaHansa #IStandByDaenerys
jak się uzewnętrzniają..
a ja Was pogodze i powiem że BATTLE LA mnie zmiażdzył, choc pod koniec płyty dała się we znaki długość.. Pierwsza połowa płyty to majstersztyk.. ogólnie zaraz za Expendables jego najlepszy akcyjniak. To musi byc piorunujące w filmie.. a dwa otwierające płytę utwory to megakult.. Także podpisuję się po tym co pobieżnie przeczytałem w postach Mystera i Tomka Goski!!

Mnie również zmiażdżył. Do teraz jeszcze leżę na podłodzen. Potęga tego score-a jest ogromna. Prawdopodobnie moje TOP 3 Tylera. Sprawił że od kilku dni nie mogę słuchać niczego innego. Takie utworki jak Redemption czy właśnie 2 pierwsze na długo zapadną mi w pamięć.Adam Krysiński pisze:jak się uzewnętrzniają..a ja Was pogodze i powiem że BATTLE LA mnie zmiażdzył, choc pod koniec płyty dała się we znaki długość.. Pierwsza połowa płyty to majstersztyk.. ogólnie zaraz za Expendables jego najlepszy akcyjniak. To musi byc piorunujące w filmie.. a dwa otwierające płytę utwory to megakult.. Także podpisuję się po tym co pobieżnie przeczytałem w postach Mystera i Tomka Goski!!
I faktem jest, że mimo wszystko ta płyta mogłaby być lepsza gdyby była krótsza. Zapytam z ciekawości, Mystery jakie kawałki wyrzuciłeś?