
Alexandre Desplat - kompozytor na pewno zdolny, wykształcony, pomysłowy... itd. itp. pochwały można by mnożyć, ale...
ale...
ale czy on czuje kino? Czy jego muzyka dobrze radzi sobie w filmach? Czytając recenzję nowego Pottera autorstwa Łukasza Wudarskiego można by zapytać: znowu Desplat ma jakiś problem w kinie? W "Special Relationship" Marek Łach też ocenia go za ten aspekt na 3. I nie są to odosobnione przypadki niestety. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że tak jest zawsze. Choćby "Ghost Writer" pokazał, że Desplat potrafi w filmie zabrzmieć bardzo dobrze.
Pytanie brzmi zatem: czy te trójczyny za film, te kiepskie oddziaływania, to jest wina współczesnych tendencji i reżyserów, montażystów, producentów...? Czy to oni nie umieją wykorzystać talentu Desplata? Polański jakoś umiał. A może to Desplat nie czuje tego kina hollywoodzkiego? Może po prostu jest stworzony tylko do intelektualnego kina europejskiego i gdy kazać mu napisać prostą, ale emocjonalną partyturkę z chwytliwymi tematami to chłop się drapie po głowie i błagalnym wzrokiem prosi "wyrzućcie mnie z tego filmu"?
Jakie jest wasze zdanie?