#7
Post
autor: Łukasz Wudarski » ndz cze 21, 2009 16:38 pm
Pisz dużo postów to może kiedyś zostaniesz Ennio Morricone...
A definicję słuchalności masz tu:
Słuchalność - Niezwykle często spotykany, lecz wciąż nie do końca sprecyzowany termin, którego zwykli używać recenzenci portali z muzyką filmową. Niestety termin ten nie jest i chyba nigdy nie będzie do końca obiektywny. Bliższy jest bowiem przeżyciom estetycznym niż ściśle muzycznym zjawiskom. Chociaż musimy się pogodzić że w dużym stopniu słuchalność jest względna, to jednak nie znaczy to, że nie można sformułować jej definicji. Wydaje mi się że w tym wypadku jest nieco podobnie jak w przypadku kategorii urody. Choć każdemu podoba się inny typ, inne standardy, nie znaczy to ze nie możemy w dużym stopniu obiektywnie stwierdzić czy dana kobieta jest piękna, dany mężczyzna przystojny (stąd przecież konkursy piękności).
Jak zatem zdefiniować słuchalność? Moim zdaniem jest to tzw. pierwsza przyjemność którą czerpiemy ze słuchania płyty (stąd związki z tematycznością i prostotą). Chodzi o to że nie musimy się zmuszać do brnięcia przez kompozycję, tylko bezproblemowo przez nią idziemy. Co więcej słuchalna partytura to taka która potrafi wyrwać się ze szponów ilustracyjności i zaistnieć jako dzieło autonomiczne, dzieło nie potrzebujące obrazu, aby być w pełni rozumiana. Jako praktyczny jej wyznacznik możemy uznać ilość tematów, ich jakość (długość) i ukształtowanie (np. na wzór piosenki ze zwrotką i refrenem).
Ważną kategorią słuchalności jest też prostota budowy. Im prostsze tematy, tym łatwiej nam wpadają w ucho, tym łatwiej je zanucić, tym sprawniej już na początku pojąć. Słuchalność jest jak najbardziej terminem pozytywnym (wszak łatwość słuchania jest w wielu wypadkach równoznaczna z przyjemnością jaką czerpiemy z delektowania się muzyką), pamiętać trzeba jednak, że nie zawsze jakość partytury zależy od jej słuchalności. Bezproblemowy odbiór danej płyty, paradoksalnie może być też jej wadą. Zawiłe, niejednoznaczne dźwięki, które po pierwszym przesłuchaniu są dla nas niezrozumiałe, po wnikliwej analizie (zrozumieniu) okazują się sprawiać przyjemność. I odwrotnie. Po wgłębieniu się w proste, aczkolwiek słuchalne tematy (choćby z takich Piratów z Karaibów Badelta), w pewnym momencie wydają się nam one blade, wyświechtane i banalne. Co więcej często skomplikowane, trudne w odbiorze partytury znacznie lepiej spisują się w filmie (tematy zbyt bardzo wyostrzają obraz, częstokroć odwracając uwagę od akcji). Nie umniejsza to jednak faktu, iż dla przeciętnego słuchacza, taka świetna skądinąd partytura z Celi (Howarda Shora), albo z Predatora (Alana Silvestriego) może okazać się nieprzystępna.
Idealną muzyką byłaby taka, której nie tylko świetnie się słucha, ale i posiada głębię. Oprócz zaś tego, ta już słuchalna muzyka musi być dopasowana do filmu, musi w nim oddziaływać tak by nie psuła, lecz wyostrzała obraz.
cytuję za naszym słownikiem
Co do oryginalności to koper dobrze Ci odpowiedział.
Why So Serious !?