Pokemon pisze:Od jakiegoś czasu męczy mnie to o czym mowa w tym temacie. Rozumiem, że ktoś kto się zna na muzyce chce to w jakiś sposób okazać, nie sądze jednak, aby używanie "zdezoksyrybonukleinowanego słownictwa" było dobrym wyjściem:). Niewiele "czaję" z przytoczonych tutaj słów Olka( chociaż uważam Cię, za jeden z filarów Soundtracks.pl) i szczerze mówiąc nie widzę sensu uzywania takich zwrotów w recenzji, bądź co bądź, skierowanej do przęcietnego fana muzyki filmowej. Ja jako owy "przeciętniak" nie mam pojęcia o co chodzi, choc mozna dzięki temu mieć niezłą zabawę: siada się z kolegami przy "piwku", włącza recenzowany score i zgaduje się czy mieliśmy właśnie do czynienia ze "zmianą danego składnika w akordzie tonicznym" czy też nie:). Nie zrozumice mnie źle, taka wiedza mi imponuje i sam chciałbym ją posiadać- ale nie posiadam, w wyniku czego wiele zdań jest dla mnie bezuzytecznych, a w recenzji wydaje mi się to rzeczą niedopuszczalną. Soundtracks.pl jak i Filmmusic nie są chyba stronami o teorii muzyki, a o muzyce samej w sobie, dla porównania, pisząc recenzję, dajmy na to książki, nie będe mówił jaki to dobry papier, że czcionka fantastyczna i poligraficzne blablabla, bo nie o to przecież chodzi, nie chodzi o to jak muzyka wygląda na pięciolini, ważne jak ona brzmi... Jeszcze jedno, jak czasami widać w komentarzach, na wymienione( i inne) strony przychodzą "przypadkowi" ludzie, a to słyszeli Bandytę, a to Park Jurajski i chcą się podzielić swoim zdaniem. Możliwe, że taki człek postanowi przejrzeć stronę, pomyśli "poszukam czegos fajnego" i trafi na recenzję, z której nic nie zrozumie i pomyśli "nie chcę słuchać soundtracków, Ci fani to jacyś Trekkies":). Nie wiem czy moje wynurzenie ma sens, ale starałem się:).
Święte słowa. Dodałbym do tego jeszcze czasem niemiłosiernie długie teksty, których po prostu nie chce się czytać. Wiem że to tak łatwo krytykować innych ale sam dostaję wiele podobnych głosów. Będąc nieskromnym powiem, że pisząc teksty do gazety studenckiej czy do radia, często jestem sprowadzany na ziemię kiedy ktoś mi się pyta "a kto to jest ten Media Ventures?" Z taką sytuacją spotkałem się chociażby kiedy pisałem recenzję "Constantine", która miała się pojawić w w/w gazecie. Dla kogoś kto interesuje się muzyką filmową jest to głupie pytanie, ale nie możemy się nastawiać że nasze teksty czytają tylko ludzie którzy wiedzą o co chodzi.
Z takim podejściem nigdy nie wypełnimy dobrze naszej "misji" jaką jest propagowanie muzyki filmowej. Zagłębiając się w takie fachowe i niezrozumiałem słownictwo jakie (Bogu ducha winny) Olek pokazał w "Munich" coraz bardziej się zamykamy na zwykłych śmiertelników. Swoją chęcią zaimponowania wiedzą, odstraszamy ludzi od muzyki filmowej. Dlatego też często apeluję żebyśmy pisali teksty proste, treściwe w przystępny i zachęcający sposób traktujące o muzyce filmowej jako o czymś ciekawym.
Trudno jest uciec przed charakterystycznym słownictwem, które nie znajduje rzadnych odpowiedników w poprawnej polszczyźnie, ale niech nasz jezyk pozostanie mimo wszystko komunikatywny. Swego czasu cieszyłem się w inicjatywy FilmMusic, które chciało stworzyć słowniczek fachowej terminologii. Niestety od kilku miesięcy słowniczek jest pusty. Może wypadałoby się tym zająć?