


Nie, no... nawet śmieszne. Tzn. przez godzinę i piętnaście minut mamy zlepek horrorowych klisz, fabułę bez ładu i składu, sporo nudy (łazi szpieg z krainy deszczowców po klasztorze i szuka dowodów na to, że braciszkowie pod pretekstem egzorcyzmów porywają babeczki i w sumie nic się nie dzieje), nawet sprawnie zrealizowane jak na polskie kino z mizernymi horrorowymi tradycjami. A potem nagle przewrotka, reżyser stwierdza, że 'dobra, przestajemy udawać, że my tu robimy poważne kino, przecież nikt tego na serio nie kupi' i dostajemy jakiś satanistyczny komediohorror w finale.
Ale że jakiegoś Szweda (Carl-Johan Sevedag, co był pomgierem Ekstranda przy "Life" i robił score do "Borg/McEnroe") do robienia scoru wymyślili, to byłem zdziwiony. Targosz już nie miał terminów czy co?

