Beowulf - nie, nie, nie chodzi o ścieżkę Silvestriego, bo to nie ten film. To wersja z 1999r. z Christopherem Lambertem. Kino klasy B, niby akcja przeniesiona do jakiegoś postapokaliptycznego świata, tyle że ta futurologia to się ogranicza do kilku przedmiotów a i tak mamy zamki, miecze etc. I co to ilustruje? TECHNO! Ben Watkins z grupy Juno Reactor właściwie wszystko w tym filmie ilustruje łupanką techno czy trance, czym skutecznie rujnuje klimat i zniechęca do ponownego sięgnięcia po ten film. Najbardziej chybiona muzyka filmowa, jaką pamiętam.
Outlander - w recenzji dąłem Zanellemu "aż" 2 gwiazdki za film, bo nie ma aż takiej tragedii jak powyżej, jednak ta muzyka brzmi na tyle biednie, że aż miałem ochotę oglądając, zamienić ją na coś pokroju "13th Warrior" Goldsmitha.
Dragonslayer - przy tym filmie, to akurat sam reżyser chyba nie wiedział, czego chce i wyśmienity od strony realizacyjnej (za efekty odpowiadał m.in. Dennis Murren) obraz rozmienił na drobne, bo nie wiedział, czy ma to być baśń dla wszystkich, czy mroczne fantasy dla dorosłych. I stanął w pół drogi. A kolejnym błędem była muzyka Alexa Northa. Ponura, atonalna, w wielu miejscach kompletnie rozjeżdżająca się z obrazem. Film potrzebował klasycznej, może nieco bardziej mrocznej, ścieżki fantasy, a dostał coś, co może pasowałoby do horroru (pomijając ten quasi-komediowy, irytujący motyw na samym końcu).
A jakie Wy macie propozycje?

Tylko bez offtopów, bo pokasuję.
