Magiczne lata 90te...
- Corsito
- Gość od wnoszenia fortepianu
- Posty: 62
- Rejestracja: sob mar 25, 2006 15:53 pm
- Lokalizacja: Wrocław
- Kontakt:
Magiczne lata 90te...
Hmmm...nie wiem jak Wy, ale dla mnie po roku 2000 w muzyce filmowej jest jedna wielka kupa...Rzadko można znaleźć już wartościową pozycję, wszytko oklepane, powtarzające sie...z małymi wyjątkami...Lata 80 i 90 te to najlepsze lata muzyki filmowej...Tak jak rock progresywny umarł pod koniec lat 70tych, tak muzyka filmowa umarła wraz z wejściem w nowe stulecie..i teraz jest tylko pobrzękiwanie a nie muzyka filmowa...
Pamietacie taki magiczny rok 1995ty...ile hitów w jednym roku
1995 Across The Sea Of Time (Barry, dla mnie jego najlepszy score)
1995 Apollo 13 (Horner)
1995 Bad Boys (Mancina)
1995 Braveheart (Horner)
1995 Casper (Horner)
1995 City of Lost Children (Badalamenti)
1995 Crimson Tide (Zimmer)
1995 Cutthroat Island (Debney)
1995 Desperado
1995 First Knight (Goldsmith)
1995 Goldeneye (Serra)
1995 Heat (Goldenthal)
1995 Mortal Kombat (Clinton)
1995 Seven (Shore)
1995 The Usual Suspects (Ottman)
1995 Underground (Bregovic)
1995 Waterworld (Howard)
Dziś prawdziwej muzyki filmowej już nie ma.
Pamietacie taki magiczny rok 1995ty...ile hitów w jednym roku
1995 Across The Sea Of Time (Barry, dla mnie jego najlepszy score)
1995 Apollo 13 (Horner)
1995 Bad Boys (Mancina)
1995 Braveheart (Horner)
1995 Casper (Horner)
1995 City of Lost Children (Badalamenti)
1995 Crimson Tide (Zimmer)
1995 Cutthroat Island (Debney)
1995 Desperado
1995 First Knight (Goldsmith)
1995 Goldeneye (Serra)
1995 Heat (Goldenthal)
1995 Mortal Kombat (Clinton)
1995 Seven (Shore)
1995 The Usual Suspects (Ottman)
1995 Underground (Bregovic)
1995 Waterworld (Howard)
Dziś prawdziwej muzyki filmowej już nie ma.
aha Neshir
- Łukasz Wudarski
- + Sergiusz Prokofiew +
- Posty: 1326
- Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
A może to nie tak. Może to właśnie wtedy kiedy zaczynaliśmy swoją przygodę z muzyką filmową, to było dla nas coś nowego, innego. W końcu jak spojrzy sie chłodnym okiem krytyka na te partytury które wymieniłeś, to nagle się okaże, że to wcale nie żadne przełomy. Owszem zgodzę się, że wtedy nieco inaczej się pisało niż dziś, ale myślę, że największe znaczenie ma nasz stosunek prywatny.
Przecież dzisiaj ludziska zaczynają od Shora i Zimmera (POTC). Dla nich to wyżyny. Za kilka lat zmieni sie moda i ci yuppies będą tak jojczyć jak my teraz, że prawdziwa muzyka to było jak Shore tworzył LOTR, albo Hans skrobnął Piratów.
Magia pierwszego razu jest często tak silna, że zawsze wdrapuje się w pamięć. I nie ma tu znaczenia fakt, że po latach okazuje się iż nasza partnerka miała krzywe nogi i pypcie na polikach. Tak to już jest z inicjacjami. Nie tylko muzycznymi.
Przecież dzisiaj ludziska zaczynają od Shora i Zimmera (POTC). Dla nich to wyżyny. Za kilka lat zmieni sie moda i ci yuppies będą tak jojczyć jak my teraz, że prawdziwa muzyka to było jak Shore tworzył LOTR, albo Hans skrobnął Piratów.
Magia pierwszego razu jest często tak silna, że zawsze wdrapuje się w pamięć. I nie ma tu znaczenia fakt, że po latach okazuje się iż nasza partnerka miała krzywe nogi i pypcie na polikach. Tak to już jest z inicjacjami. Nie tylko muzycznymi.
Why So Serious !?
Re: Magiczne lata 90te...
To ja tylko dodam i zgodzę się z Corsitem, do tej niesamowitej listy (może oprócz Mortal Kombat i Goldeneye) i tego NIESAMOWITEGO roku jeszcze kilka świetnych pozycji:Corsito pisze:Hmmm...nie wiem jak Wy, ale dla mnie po roku 2000 w muzyce filmowej jest jedna wielka kupa...Rzadko można znaleźć już wartościową pozycję, wszytko oklepane, powtarzające sie...z małymi wyjątkami...Lata 80 i 90 te to najlepsze lata muzyki filmowej...Tak jak rock progresywny umarł pod koniec lat 70tych, tak muzyka filmowa umarła wraz z wejściem w nowe stulecie..i teraz jest tylko pobrzękiwanie a nie muzyka filmowa...
Pamietacie taki magiczny rok 1995ty...ile hitów w jednym roku
1995 Across The Sea Of Time (Barry, dla mnie jego najlepszy score)
1995 Apollo 13 (Horner)
1995 Bad Boys (Mancina)
1995 Braveheart (Horner)
1995 Casper (Horner)
1995 City of Lost Children (Badalamenti)
1995 Crimson Tide (Zimmer)
1995 Cutthroat Island (Debney)
1995 Desperado
1995 First Knight (Goldsmith)
1995 Goldeneye (Serra)
1995 Heat (Goldenthal)
1995 Mortal Kombat (Clinton)
1995 Seven (Shore)
1995 The Usual Suspects (Ottman)
1995 Underground (Bregovic)
1995 Waterworld (Howard)
Dziś prawdziwej muzyki filmowej już nie ma.
1995 Balto (Horner)
1995 Judge Dredd (Silvestri)
1995 The Last of the Dogmen (Arnold)
1995 Mr. Holland's Opus (Kamen)
1995 Nixon (Williams)
1995 Pocahontas (Menken)
1995 Powder (Goldsmith)
1995 Prowokator (Lorenc)
1995 A Walk in the Clouds (Jarre)
Te pozycje Łukasz też niczego nowego nie odkrywają. Jeżeli tak, to przepaść jakościowa między dzisiejszym głównym nurtem a głównym nurtem tamtej dekady jest bardzo istotna. I jeżeli będzie się pogłębiać jeszcze bardziej to osobiście moje zainteresowanie muzyką filmową zmaleje jeszcze bardziej... Oby przyszłość była innaŁukasz Wudarski pisze: Przecież dzisiaj ludziska zaczynają od Shora i Zimmera (POTC). Dla nich to wyżyny. Za kilka lat zmieni sie moda i ci yuppies będą tak jojczyć jak my teraz, że prawdziwa muzyka to było jak Shore tworzył LOTR, albo Hans skrobnął Piratów.
- Corsito
- Gość od wnoszenia fortepianu
- Posty: 62
- Rejestracja: sob mar 25, 2006 15:53 pm
- Lokalizacja: Wrocław
- Kontakt:
Łukasz, nie uważam że to sentyment mną kieruje, w roku 95 byłem na bieżąco z muzyką z filmów Braveheart (za tą jedną ścieżkę nie mogę pluć na Hornera za jego profanacje późniejsze ), Mortal Kombat, Cutthroat Island (moja pierwsza ) i tyle...pozostałe w większości zostały odkryte dopiero w latach 2002-2003
Mi chodzi raczej w wtórność muzyki w nowym tysiącleciu, słuchając nowych ścieżek ma się odczucie "ta..ta to już było..", albo w ogóle przesłucha się płyty i ...damn...zaraz to oni zaczęli grac bo nie zauważyłem.
Przeglądając swoją statystykę przesłuchanych płyt, zauważyłem nawet ze płyty z filmów z lat 40-50tych są przeze mnie częściej słuchane niż te po roku 2000.
Tomek, dokładnie pozycje które dodałeś jak najbardziej są na miejscu, dodałbym jeszcze Sabrinę Williamsa
Z ciekawostek, to właśnie też w 1995 roku powstał jeden z nielicznych utworów Christophera Younga , który mi sie podoba - mowa o temacie z The Species.
Mi chodzi raczej w wtórność muzyki w nowym tysiącleciu, słuchając nowych ścieżek ma się odczucie "ta..ta to już było..", albo w ogóle przesłucha się płyty i ...damn...zaraz to oni zaczęli grac bo nie zauważyłem.
Przeglądając swoją statystykę przesłuchanych płyt, zauważyłem nawet ze płyty z filmów z lat 40-50tych są przeze mnie częściej słuchane niż te po roku 2000.
Tomek, dokładnie pozycje które dodałeś jak najbardziej są na miejscu, dodałbym jeszcze Sabrinę Williamsa
Z ciekawostek, to właśnie też w 1995 roku powstał jeden z nielicznych utworów Christophera Younga , który mi sie podoba - mowa o temacie z The Species.
aha Neshir
To jeżeli już jesteśmy przy Youngu, to kolejny znakomity soindtrack z 1995 roku - Murder in the First, elegialna kompozycja, naprawdę piękna i inna niż typowa etykietka 'mistrza horroru' jaką głównie Young posiada (swoją drogą to robi równie znakomicie...).Corsito pisze:Łukasz, nie uważam że to sentyment mną kieruje, w roku 95 byłem na bieżąco z muzyką z filmów Braveheart (za tą jedną ścieżkę nie mogę pluć na Hornera za jego profanacje późniejsze ), Mortal Kombat, Cutthroat Island (moja pierwsza ) i tyle...pozostałe w większości zostały odkryte dopiero w latach 2002-2003
Mi chodzi raczej w wtórność muzyki w nowym tysiącleciu, słuchając nowych ścieżek ma się odczucie "ta..ta to już było..", albo w ogóle przesłucha się płyty i ...damn...zaraz to oni zaczęli grac bo nie zauważyłem.
Przeglądając swoją statystykę przesłuchanych płyt, zauważyłem nawet ze płyty z filmów z lat 40-50tych są przeze mnie częściej słuchane niż te po roku 2000.
Tomek, dokładnie pozycje które dodałeś jak najbardziej są na miejscu, dodałbym jeszcze Sabrinę Williamsa
Z ciekawostek, to właśnie też w 1995 roku powstał jeden z nielicznych utworów Christophera Younga , który mi sie podoba - mowa o temacie z The Species.
A sam temat z Gatunku jest świetny, bardzo mistyczny, taka niby-kołysanka ale pod spodem kryjąca grozę i jakiś chłód kosmosu (kontekst filmu). I jeszcze jeden bardzo ciekawy score Younga z tego samego roku - Copycat (Psychopata) - wzorowa mroczno-mistyczna ścieżka dźwiękowa, właśnie coś w klimacie "Gatunku".
Z 1995 roku pochodzi również symfoniczne arcydziełko do para-dokumentu o amerykańskim programie atomowym pt. "Trinity and Beyond: Atomic Bomb Movie" napisane przez Williama Stromberga (wykonanie Moskiewska Orkiestra Symf. i chór - wykonanie iście imponujące) - czy ktoś to może słyszał?
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26304
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Tylko, Łukasz, POTC i LOTR to i tak pozytywne wyjątki, w tym przynjamniej sensie, że muzyka w tych filmach ma jakieś znaczenie, nie jest tylko anonimową ilustracyjną tapetą, jaką produkują (tak - "produkują" a nie "tworzą") leszcze z MV czy im podobni, ale są bogatymi tematycznie pracami, przy których trochę się trzeba było napracować. Fakt, że o POTC nie można by pisać, że są świetne techniczne, że oryginalne etc. ale coś jednak w sobie mają, choćby to, że miło się nuci motyw przewodni, bo niestety 90% współczesnych ścieżek nie ma NAWET tego. Temp track króluje, wszystko robi się w wielkim pośpiechu a reżyserzy z Hollywoodu nie oczekują nowatorskości, tylko standardu, a im bardziej schematyczna i anonimowa ścieżka, tym chyba dla nich lepiej. A muzyka w filmach odgrywa coraz mniejszą rolę, co nie przeszkadza ją wydawać, podczas gdy fenomenalne starsze prace pozostają dostępne w bootlegach albo wcale.Łukasz Wudarski pisze:Przecież dzisiaj ludziska zaczynają od Shora i Zimmera (POTC). Dla nich to wyżyny. Za kilka lat zmieni sie moda i ci yuppies będą tak jojczyć jak my teraz, że prawdziwa muzyka to było jak Shore tworzył LOTR, albo Hans skrobnął Piratów.
- Łukasz Wudarski
- + Sergiusz Prokofiew +
- Posty: 1326
- Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Czy moi szanowni koledzy zrozumieli o co mi chodzi? Bo obawiam się, że treść mojej myśli została zatarta.
Chodziło mi nie o kwestie jakościowe (których zupełnie tutaj nie poruszam) a o kwestie psychologiczne. To że my inaczej patrzymy na scory, bo gdzieś zaczynaliśmy swoją przygodę w magicznych latach 90. Stąd większość z nas szuka takiej właśnie muzyki: tematycznej, słuchalnej. Ci co zaczynali w latach 2000 mają nieco inne pojęcie o muzyce filmowej.
Im nie będzie przeszkadzała sztuczna orkiestra w Piratach, czy zrzynki Shore'a od Poledourisa. Tak jak nam nie przeszkadza Horner przepisujący Prokofiewa, Williams Wagnera, Poledouris Rozsze. Czemu tak się dzieje? Bo to jest kwestia świeżości patrzenia. Panowie gdy zaczynaliśmy słuchać w latach 90 byliśmy prawiczkami muzyki filmowej. Orgazm powodował u nas każdy nowy Horner. Wszystko było takie inne, takie nowe. Nie chcę powiedzieć, że to co było w takim roku 1995 to złe scory, pragnę tylko zauważyć, że jak zna się poprzedników, jak popatrzy się na to obiektywnie to już tak różowo nie jest. Owszem akurat rok 1995 to suty rok ale np taki 2001 też był suty jak cholera.
Ci co dziś zaczynają mają nad nami tę przewagę, że jarają się wszystkim, bo nie są skażeni całym tym bagażem przesłuchanych scorów. Taki Tyler przecież może się podobać. Technicznie jest ok, a że nie wykształcił własnego stylu i kopiuje wszystko co mu w ucho wpadnie, to dla takiego prawiczka akurat zupełnie nie liczący się szczegół.
Wcale nie uważam, aby moja teoria była słuszna i jedyna, ale wydaje mi się, że to nasze wejście na arenę akurat w latach 90 ma znaczenie dla naszego postrzegania (przynajmniej mówię to na swym przykładzie).
Zobaczcie ci co wkroczyli do gry wcześniej cenią sobie np. bardziej Barry'ego albo scory lat 70, robiąc głupie miny gdy puszcza się im to czym my się tak trzepiemy, czyli płyty z lat 90-tych. Z tym wejściem do gry jest chyba nieco tak jak z edukacją. Sprawny historyk sztuki potrafi bezbłędnie rozpoznać z jakiej uczelni (od jakiego profesora) wyszedł dany krytyk. Jaki mistrz taki uczeń.
Chodziło mi nie o kwestie jakościowe (których zupełnie tutaj nie poruszam) a o kwestie psychologiczne. To że my inaczej patrzymy na scory, bo gdzieś zaczynaliśmy swoją przygodę w magicznych latach 90. Stąd większość z nas szuka takiej właśnie muzyki: tematycznej, słuchalnej. Ci co zaczynali w latach 2000 mają nieco inne pojęcie o muzyce filmowej.
Im nie będzie przeszkadzała sztuczna orkiestra w Piratach, czy zrzynki Shore'a od Poledourisa. Tak jak nam nie przeszkadza Horner przepisujący Prokofiewa, Williams Wagnera, Poledouris Rozsze. Czemu tak się dzieje? Bo to jest kwestia świeżości patrzenia. Panowie gdy zaczynaliśmy słuchać w latach 90 byliśmy prawiczkami muzyki filmowej. Orgazm powodował u nas każdy nowy Horner. Wszystko było takie inne, takie nowe. Nie chcę powiedzieć, że to co było w takim roku 1995 to złe scory, pragnę tylko zauważyć, że jak zna się poprzedników, jak popatrzy się na to obiektywnie to już tak różowo nie jest. Owszem akurat rok 1995 to suty rok ale np taki 2001 też był suty jak cholera.
Ci co dziś zaczynają mają nad nami tę przewagę, że jarają się wszystkim, bo nie są skażeni całym tym bagażem przesłuchanych scorów. Taki Tyler przecież może się podobać. Technicznie jest ok, a że nie wykształcił własnego stylu i kopiuje wszystko co mu w ucho wpadnie, to dla takiego prawiczka akurat zupełnie nie liczący się szczegół.
Wcale nie uważam, aby moja teoria była słuszna i jedyna, ale wydaje mi się, że to nasze wejście na arenę akurat w latach 90 ma znaczenie dla naszego postrzegania (przynajmniej mówię to na swym przykładzie).
Zobaczcie ci co wkroczyli do gry wcześniej cenią sobie np. bardziej Barry'ego albo scory lat 70, robiąc głupie miny gdy puszcza się im to czym my się tak trzepiemy, czyli płyty z lat 90-tych. Z tym wejściem do gry jest chyba nieco tak jak z edukacją. Sprawny historyk sztuki potrafi bezbłędnie rozpoznać z jakiej uczelni (od jakiego profesora) wyszedł dany krytyk. Jaki mistrz taki uczeń.
Why So Serious !?
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26304
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Masz sporo racji, ale nie do końca. Bo ja bardzo lubię muzykę Morricone z lat 60. i 70. (spaghetti westerny, ale i dramaty), którą pisał dawno przed tym jak pojawiłem się na świecie. Bardzo podoba mi się muzyka Bruno Coulaisa z przełomu wieków, a więc z czasów już "po" tym okresie, o którym toczy się dysputa. A mój ukochany "Conan the Barbarian" był pisany gdy nie umiałem jeszcze chodzić. ;P Nie pasuje to więc nijak do Twojej teorii Babuch, że wszystko oceniamy przez pryzmat lat 90.
Zgoda, Horner zrzynał klasykę. Ale jednak robił to wspaniale, dorzucając do tego świetną etnikę ("Braveheart", "Willow"), tematy, emocje... Williams tak naprawdę podobnie. Ale Ennio? Także Coulais o którym wspomniałem? To są twórcy nie przypisani do jakiejś konkretnej epoki. Mają swój styl, pomysł na muzykę filmową i się go trzymają.
Ale zostawmy tych "odmieńców" i wróćmy do głównego nurtu. To że taki Tyler zrzyna poprzedników nie jest problemem, ale to że robi to nieudolnie a to co spłodzi jest proste i bezbarwne. Już taki Badelt jak zerżnął co się dało przy "The Time Machine", to jednak zrobił to naprawdę fajnie, tyle że niestety był to jednorazowy wybryk tego pana.
Do tego wszystkiego dochodzi cholerny temp-track i tempo pracy kompozytora. Poledouris nie napisałby takiego "Conana" jakiego napisał, gdyby Millius dał mu na to dwa tygodnie i kazał się sztywno trzymać temp-tracku z, dajmy na to, "Ben Hura". No i gdyby był takim leszczem jak Jablonsky czy Beltrami.
Możesz się upierać, Babuch, ze to była magia pierwszego razu, ale ja Ci powiem, że gdyby do "Braveheart" muzykę robił Steve Jablonsky a do "Parku Jurajskiego" Marco Beltrami (wedle współczesnych reguł i styli), to żadna magia by nie zadziałała.
Zgoda, Horner zrzynał klasykę. Ale jednak robił to wspaniale, dorzucając do tego świetną etnikę ("Braveheart", "Willow"), tematy, emocje... Williams tak naprawdę podobnie. Ale Ennio? Także Coulais o którym wspomniałem? To są twórcy nie przypisani do jakiejś konkretnej epoki. Mają swój styl, pomysł na muzykę filmową i się go trzymają.
Ale zostawmy tych "odmieńców" i wróćmy do głównego nurtu. To że taki Tyler zrzyna poprzedników nie jest problemem, ale to że robi to nieudolnie a to co spłodzi jest proste i bezbarwne. Już taki Badelt jak zerżnął co się dało przy "The Time Machine", to jednak zrobił to naprawdę fajnie, tyle że niestety był to jednorazowy wybryk tego pana.
Do tego wszystkiego dochodzi cholerny temp-track i tempo pracy kompozytora. Poledouris nie napisałby takiego "Conana" jakiego napisał, gdyby Millius dał mu na to dwa tygodnie i kazał się sztywno trzymać temp-tracku z, dajmy na to, "Ben Hura". No i gdyby był takim leszczem jak Jablonsky czy Beltrami.
Możesz się upierać, Babuch, ze to była magia pierwszego razu, ale ja Ci powiem, że gdyby do "Braveheart" muzykę robił Steve Jablonsky a do "Parku Jurajskiego" Marco Beltrami (wedle współczesnych reguł i styli), to żadna magia by nie zadziałała.
- Corsito
- Gość od wnoszenia fortepianu
- Posty: 62
- Rejestracja: sob mar 25, 2006 15:53 pm
- Lokalizacja: Wrocław
- Kontakt:
Łukasz ma sporo racji, ale nie do końca. Po części zgodzę się z tym, że zaczynało się od słuchania muzyki z lat 90tych, moja przygoda z MF 'świadomy' początek ma gdzieś od początku 2002 roku, mając swoje ekstrema w latach 2003-2006. Jednakże w tym czasie słuchało się już sporo muzyki z nowego wieku, zaznaczę że z początku nie słuchałem 'latami' a 'kompozytorami' - tzn chciałem mieć przesłuchaną całą dyskografie delikwenta (często - np Morricone okazało się to niewykonalne ) Po paru latach zapał początkowy i bezkrytyczny stosunek do MF zmienił się, stwierdziłem, że nazwisko nie gwarantuje dobrej płyty (musiałem wewnętrznie przyznać, że Elfman też tworzy gnioty), a także przerzuciłem się (w poszukiwaniu świeżości) na wcześniejsze lata (dzięki czemu mogłem usłyszeć Spellbound Rozsy czy The Swan Kapra).
Czy stosunek emocjonalny, bo to był początek...poniekąd z pewnością tak (Batman, Braveheart), lecz jednak myślę że jest to bardziej chłodne spojrzenie. Sam rodzaj muzyki filmowej, której lubi się słuchać też zmienia się przez lata, np ja coraz mniej lubię pompatyczne 'głośne' scory a wole bardziej subtelne (na początku swojej drogi w MF, nie lubiłem Barrego czy Preisnera )
Do do kopiowania tematów...jeżeli jest to wzorowanie się na czymś, to w zasadzie nie jestem przeciwnikiem, bez tego nie powstało by Time Machine czy Escaflowne
Koper - Badelt to nie tylko Time Machine, on też stworzył "The Promise"
Z ciekawości zrobiłem sobie listę, taki wyciąg 50 NAPRAWDĘ DOBRYCH płyt z lat 2000-2007, trochę naciąganie wyszło mi 35 :/
Będę musiał poszukać pozostałych 15
Czy stosunek emocjonalny, bo to był początek...poniekąd z pewnością tak (Batman, Braveheart), lecz jednak myślę że jest to bardziej chłodne spojrzenie. Sam rodzaj muzyki filmowej, której lubi się słuchać też zmienia się przez lata, np ja coraz mniej lubię pompatyczne 'głośne' scory a wole bardziej subtelne (na początku swojej drogi w MF, nie lubiłem Barrego czy Preisnera )
Do do kopiowania tematów...jeżeli jest to wzorowanie się na czymś, to w zasadzie nie jestem przeciwnikiem, bez tego nie powstało by Time Machine czy Escaflowne
Koper - Badelt to nie tylko Time Machine, on też stworzył "The Promise"
Z ciekawości zrobiłem sobie listę, taki wyciąg 50 NAPRAWDĘ DOBRYCH płyt z lat 2000-2007, trochę naciąganie wyszło mi 35 :/
Będę musiał poszukać pozostałych 15
aha Neshir
- Corsito
- Gość od wnoszenia fortepianu
- Posty: 62
- Rejestracja: sob mar 25, 2006 15:53 pm
- Lokalizacja: Wrocław
- Kontakt:
Lista + 2Tomek pisze:Możesz ją przedstawić? Ciekawym jestCorsito pisze: Z ciekawości zrobiłem sobie listę, taki wyciąg 50 NAPRAWDĘ DOBRYCH płyt z lat 2000-2007, trochę naciąganie wyszło mi 35 :/
Będę musiał poszukać pozostałych 15
2000 The Beach (Badalamenti)
2000 Family Man (Elfman)
2000 Gladiator (Zimmer)
2000 Malena (Morricone)
2000 Requiem For A Dream (Mansell)
2001 Amelie From Montmartre (Tiersen)
2001 Atlantis The Lost Empire (Howard)
2001 Beautiful Mind (Horner)
2001 Black Hawk Down (Zimmer)
2001 Donnie Darko (Andrews)
2001 Enemy At The Gates (Horner)
2001 From Hell (Jones)
2001 Hannibal (Zimmer)
2001 Makrokosmos (Coulais)
2001 Moulin Rouge (Armstrong)
2001 The Fellowship of the Ring (Shore)
2002 Harry Potter & The Chamber Of Secrets (Williams)
2002 One Hour Photo (Heil & Klimek)
2002 The Two Towers (Shore)
2002 Time Machine (Badelt)
2003 Girl With A Pearl Earring (Desplat)
2003 Good Bye Lenin! (Tiersen)
2003 Oldboy (Wook Yo)
2003 The The Return Of The King
2004 Alexander (Vangelis)
2004 The Beautiful Country (Presisner)
2004 The Butterfly Effect (Suby)
2005 Final Fantasy VII Advent Children (Uematsu)
2005 Joyeux Noel (Rombi)
2005 La Marche De L'Empereur (Simon)
2005 Star Wars III - Revenge Of The Sith (Williams)
2005 The Promise (Badelt)
2006 Black Dahlia (Isham)
2006 Da Vinci Code (Zimmer
2006 Perfume The Story Of A Murderer (Heil & Klimek)
2006 Planet Earth (Fenton)
2006 The Fountain (Mansell)
aha Neshir
hmm...z powyższą listą, jak z każdą zresztą, można się kłócić, ale ja nie o tym.
Mówicie, że zaczynało się od słuchania płyt z muzyką lat 90. Hmm...szczerze mówiąc nie jestem teraz w stanie przywołać w pamięci pierwszej muzyki jakiej wysłuchałem w tej kategorii i nawet ciężko będzie wspomnieć pozycję od której to wszystko tak naprawdę się zaczęło. Ale jest niemal pewne, że będzie to bardziej okres lat 70-80 i to bynajmniej nie z przyczyn daty przyjścia na świat
Ktoś wspomniał, że rok 95 to taka magiczna granica i z tym się zgodzić po prostu trzeba. Ba, ten rok to przecież także okres, w którym stare dobre kino umarło na oczach wszystkich (Waterworld, CutThroat Island) i zaczęła się era fascynacji efektami specjalnymi i sezon na blockbustery (ID4, Twister, potem także masówki w rodzaju LOTR). Myślę, że to w jakiś sposób pociągnęło za sobą część muzyki filmowej (całe MV). Ale przecież nawet po 95 powstawały i powstają świetne, nieszablonowe filmy i powstaje też taka muzyka. Corsito zebrał 35 pozycji, ja myślę, że jest ich na pewno więcej, ale nie liczy się przecież ilość, a jakość.
Należy więc zadać sobie pytanie czy ta muzyka aż tak bardzo się zmieniła? Bo filmy i owszem - oprócz nielicznych produkcji - zaginął gdzieś duch i serce, wszystko robi się na czas i pod publiczkę - byle szybciej, efektowniej, krwawiej. A jak nie, to w drugą stronę, czyli PG-13 i sztucznie zaniżana przemoc, a w tym i logika.
Ale z muzyką nie dzieje się przecież to samo - fakt, część przeszła także pewne modyfikacje, ale niemalże cała Europa czy Azja została pod tym względem nietknięta. Tu nadal robi się coś z niczego w pięknym stylu i nadal sporo twórców potrafi zadziwić. Myślę więc, że w jakiś sposób zmienił się przede wszystkim nasz sposób patrzenia na to, co nowe i porównywania go, do tego, co znamy z tych magicznych lat 90 i wcześniej, choć to przecież nie jest aż tak diametralna różnica (bo na dobrą sprawę symfonika pozostaje ta sama, a sample i elektronika lat 80 została zamieniona na temptracki i elektronikę lat 00 i tyle). Owszem, wielu wielkich z początkiem wieku opuściło nas przedwcześnie, tym samym zubożając lekko muzykę filmową brakiem swoich prac, swoich stylów, swojego sposobu pracy. Ale na ich miejsce weszli inni - póki co nie lepsi, ale bez wątpienia z aspiracjami na takie miano w przyszłości. Tak samo naiwnie patrzono przecież na Williamsa czy Zimmera podczas ich początków kariery, jak teraz na Powella czy innego chuja
Myślę, ze czas pokaże (bo też nic innego nie pozostaje) jak sprawy stoją. Dla mnie jednakże aż tak wielkiej różnicy nie ma - nadal potrafią powstać dzieła wielkie i nadal potrafię czekać na coś z niecierpliwością. A poza tym, panowie, muzyka sama w sobie jest zbyt potężna i ponadczasowa, a nasze życie zbyt krótkie, żeby był czas na narzekanie. Kiedy bowiem skończy się to co nowe, zawsze pozostaje praktycznie nieskończony wybór prac starszych, często już zapomnianych lub też wciąż nieodkrytych. Dzielenie więc tego na jakieś lata jest imho bezsensu
Mówicie, że zaczynało się od słuchania płyt z muzyką lat 90. Hmm...szczerze mówiąc nie jestem teraz w stanie przywołać w pamięci pierwszej muzyki jakiej wysłuchałem w tej kategorii i nawet ciężko będzie wspomnieć pozycję od której to wszystko tak naprawdę się zaczęło. Ale jest niemal pewne, że będzie to bardziej okres lat 70-80 i to bynajmniej nie z przyczyn daty przyjścia na świat
Ktoś wspomniał, że rok 95 to taka magiczna granica i z tym się zgodzić po prostu trzeba. Ba, ten rok to przecież także okres, w którym stare dobre kino umarło na oczach wszystkich (Waterworld, CutThroat Island) i zaczęła się era fascynacji efektami specjalnymi i sezon na blockbustery (ID4, Twister, potem także masówki w rodzaju LOTR). Myślę, że to w jakiś sposób pociągnęło za sobą część muzyki filmowej (całe MV). Ale przecież nawet po 95 powstawały i powstają świetne, nieszablonowe filmy i powstaje też taka muzyka. Corsito zebrał 35 pozycji, ja myślę, że jest ich na pewno więcej, ale nie liczy się przecież ilość, a jakość.
Należy więc zadać sobie pytanie czy ta muzyka aż tak bardzo się zmieniła? Bo filmy i owszem - oprócz nielicznych produkcji - zaginął gdzieś duch i serce, wszystko robi się na czas i pod publiczkę - byle szybciej, efektowniej, krwawiej. A jak nie, to w drugą stronę, czyli PG-13 i sztucznie zaniżana przemoc, a w tym i logika.
Ale z muzyką nie dzieje się przecież to samo - fakt, część przeszła także pewne modyfikacje, ale niemalże cała Europa czy Azja została pod tym względem nietknięta. Tu nadal robi się coś z niczego w pięknym stylu i nadal sporo twórców potrafi zadziwić. Myślę więc, że w jakiś sposób zmienił się przede wszystkim nasz sposób patrzenia na to, co nowe i porównywania go, do tego, co znamy z tych magicznych lat 90 i wcześniej, choć to przecież nie jest aż tak diametralna różnica (bo na dobrą sprawę symfonika pozostaje ta sama, a sample i elektronika lat 80 została zamieniona na temptracki i elektronikę lat 00 i tyle). Owszem, wielu wielkich z początkiem wieku opuściło nas przedwcześnie, tym samym zubożając lekko muzykę filmową brakiem swoich prac, swoich stylów, swojego sposobu pracy. Ale na ich miejsce weszli inni - póki co nie lepsi, ale bez wątpienia z aspiracjami na takie miano w przyszłości. Tak samo naiwnie patrzono przecież na Williamsa czy Zimmera podczas ich początków kariery, jak teraz na Powella czy innego chuja
Myślę, ze czas pokaże (bo też nic innego nie pozostaje) jak sprawy stoją. Dla mnie jednakże aż tak wielkiej różnicy nie ma - nadal potrafią powstać dzieła wielkie i nadal potrafię czekać na coś z niecierpliwością. A poza tym, panowie, muzyka sama w sobie jest zbyt potężna i ponadczasowa, a nasze życie zbyt krótkie, żeby był czas na narzekanie. Kiedy bowiem skończy się to co nowe, zawsze pozostaje praktycznie nieskończony wybór prac starszych, często już zapomnianych lub też wciąż nieodkrytych. Dzielenie więc tego na jakieś lata jest imho bezsensu
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Nowe millenium na pewno taką cezurą nie jest, co najwyżej ostatnie 1,5 roku. Bo tak naprawdę dopiero teraz widać, jak bardzo brakuje powiewu świeżości i wybitności w muzyce filmowej - co zresztą łatwo zobaczyć na liście Corsito, jeśli za jeden z najlepszych score'ów ubiegłego roku uważamy Czarną Dalię (a tak ją powszechnie oceniono), która jest pracą bardzo udaną, ale raczej podobnie jak Dobry niemiec jest przede wszystkim hołdem, a nie czymś naprawdę wyróżniającym się jakościowo, czy taki Kod Da Vinci (też dobrą i inteligentną muzykę, ale na pewno nie to, czym mogła być), to można się niepokoić. Z 2006 tylko The Fountain to dla mnie najwyższa półka. Teraz jest jeszcze gorzej, bo mamy już wrzesień, a tu żadna ścieżka nie zrobiła na mnie wrażenia (chociaż nie słyszałem jeszcze Amazing Grace ani Ratatouille) - na szczęście świetnie zapowiada się Eastern Promises, a The Golden Compass może być wreszcie godnym zwieńczeniem roku, więc może 2007 zostanie jeszcze ocalony.
Po 2000 roku nie brakło świetnych score'ów, i to nie żadnych Badeltów, ale takich rzeczy, o których Corsito w swojej liście zapomniał: The Village, Pasja, Atak klonów, Nouvelle France, The Gospel of John, The Nativity Story nawet, The House of Sand and Fog. 2000 to przecież też Patriota, 2001 A.I. (!), 2005 Gejsza (!!), a wielu dołożyłoby tu pewnie natychmiast ostatniego samuraja, kingdom of heaven, finding neverland, far from heaven, mr & mrs smith, wah-wah, czy kilka jeszcze mainstreamowych prac... To wyliczenie więc można spokojnie ciągnąć do magicznej pięćdziesiątki. Mnie bardziej ciekawi to, że ostatnimi czasy coraz mniejsze znaczenie (głównie ze względu na marną jakość samych filmów) mają gigantyczne blockbustery i historyczne/fantasy epics, tutaj rzuca się w oczy casus Eragona, czy - moim zdaniem - Narni. O ile jeszcze parę lat temu każdy tego typu film był gwarantem co najmniej dobrego score (LOTRy, samuraj, patriota), to teraz mam wrażenie, jakby cały ten podgatunek znalazł się na mieliźnie. A że kolejne lata zawsze przynajmniej podświadomie ocenia się trochę przez pryzmat takich właśnie projektów (w końcu każdy z nas wychował się na kolosach pokroju Braveheart ), to transmisja jakości do bardziej kameralnego kina (chociaż ono jakościowo zawsze było znakomite!) bywa przez nas trochę niedoceniana. A jeśli w ten sposób na to spojrzeć, to nawet rzadko wspominany rok 2002 z Godzinami, Fridą i Far From Heaven jest rokiem bardzo przyzwoitym, o 2004 już nie wspominając. Mam nadzieję, że tendencja ostatnich miesięcy szybko się odwróci...
Martwi tylko rozwój kariery panów pokroju Jablonsky'ego, niedługo komputery będą chyba pisać muzykę, bo co to za problem posklejać fragmenty innych score'ów
Po 2000 roku nie brakło świetnych score'ów, i to nie żadnych Badeltów, ale takich rzeczy, o których Corsito w swojej liście zapomniał: The Village, Pasja, Atak klonów, Nouvelle France, The Gospel of John, The Nativity Story nawet, The House of Sand and Fog. 2000 to przecież też Patriota, 2001 A.I. (!), 2005 Gejsza (!!), a wielu dołożyłoby tu pewnie natychmiast ostatniego samuraja, kingdom of heaven, finding neverland, far from heaven, mr & mrs smith, wah-wah, czy kilka jeszcze mainstreamowych prac... To wyliczenie więc można spokojnie ciągnąć do magicznej pięćdziesiątki. Mnie bardziej ciekawi to, że ostatnimi czasy coraz mniejsze znaczenie (głównie ze względu na marną jakość samych filmów) mają gigantyczne blockbustery i historyczne/fantasy epics, tutaj rzuca się w oczy casus Eragona, czy - moim zdaniem - Narni. O ile jeszcze parę lat temu każdy tego typu film był gwarantem co najmniej dobrego score (LOTRy, samuraj, patriota), to teraz mam wrażenie, jakby cały ten podgatunek znalazł się na mieliźnie. A że kolejne lata zawsze przynajmniej podświadomie ocenia się trochę przez pryzmat takich właśnie projektów (w końcu każdy z nas wychował się na kolosach pokroju Braveheart ), to transmisja jakości do bardziej kameralnego kina (chociaż ono jakościowo zawsze było znakomite!) bywa przez nas trochę niedoceniana. A jeśli w ten sposób na to spojrzeć, to nawet rzadko wspominany rok 2002 z Godzinami, Fridą i Far From Heaven jest rokiem bardzo przyzwoitym, o 2004 już nie wspominając. Mam nadzieję, że tendencja ostatnich miesięcy szybko się odwróci...
Martwi tylko rozwój kariery panów pokroju Jablonsky'ego, niedługo komputery będą chyba pisać muzykę, bo co to za problem posklejać fragmenty innych score'ów
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków