Ej, ale to oczywiste, że Shore pod względem klasy, technikaliów etc. to wyższa liga jednak, niemniej to niekoniecznie musi się przekładać na ocenę tego jako muzyki filmowej, która ma budować nastrój, nieść emocje itd. Williams w swoich słabszych partyturach będzie technicznie miażdżył jakiegoś, dajmy na to, Falteremeyera, ale Axel F. jako temat z Beverly Hills Cop będzie wyżej stawiany, niż williamsowe "dobre technicznie" prace dla nudziarstw Spielberga typu BFG czy tam inne pierdoły, których nikt nie pamięta, poza fanbojami.MichalP pisze: ↑ndz wrz 11, 2022 19:10 pmDla mnie to nie jest blade odbicie, tylko raczej taki wstep do tego jak tam muzyka mogla by wygladac, gdyby zajal sie nia tylko Shore. W tym krotkim temacie jest tyle niuansow i jakby to powiedziec przenikajacych sie warstw instrumentacyjnych, ze prostota kompozycji Beara az bije po uszach, pomimo ilosci tematycznego materialu, ktora stworzyl.

To tylko taki przykład oczywiście, by wskazać, że muzyczna prostota w kontekście filmówki wadą być nie musi. Co więcej, przy tak banalnym podziale na dobro/zło, przy całym nieznośnym patosie wylewającym się z LOTRa, ta bardziej prościutka i bardziej oczywista kompozycja Beara jakoś mi tu bardziej odpowiada, niż ten, jak to określiłeś, pełen niuansów, temat Shore'a. W tym serialu bowiem żadnych niuansów nie ma.

Swoją drogą chyba to też jest powód dla którego Shore z LOTRa był dla mnie jak Mickiewicz albo Słowacki... Niby dobre, wszystko super, powinien się podobać, ale jakoś mnie nie porywał. Był chyba zbyt na serio do fantasy, które traktowało się już i tak zbyt na serio, niczym jakieś opowieści biblijne, czy mity innych religii, więc dokładanie tego patosu i powagi w muzyce czyniło to w filmie dla mnie jeszcze cięższym do zniesienia.

