Oglądałem w końcu tego Człowieka Północy i film mi się podobał, ale też nie żebym został powalony na ziemię.
W sumie mam trochę ten sam problem co Koper, z tym Hamletem. I chociaż wiem, że tutaj można dyskutować kto był pierwszy, ale zważywszy jak ten motyw był często wykorzystywany i to łącznie z Kurosawą i Królem Lwem to jednal wpływa to trochę na odbiór.
Na początku bez znajomości filmu pisałem o Wikingu: Barbarzyńcy. Ale tak teraz po seansie, to jednak widzę trochę bardziej styl a la Apocalypto wymieszany z elementami nadprzyrodzonymi. I mnie się akurat te elementy nadprzyrodzone podobały. Dodawały kolorytu i wizualnie wyglądało to ciekawe.
Podobała mi się walka na Mustafar. Ale czemu to jeden tak czekał aż drugi stękał zamiast się nim zająć to nie wiem.
Podobało mi się też, że w sumie nie ma tu jawnie pozytywnych postaci. Gdyz nawet główny bohater to w sumie nie jest postać kryształowa.
Co do muzyki to w obrazie się sprawdzała i budowała odpowiedni klimat. I też zważywszy jaką formę tutaj Eggers przyjął to nie wiem czy score a la Conan Poledourisa by się tu sprawdził.
OK dobrze, że nie jestem jedynym, który nie do końca zrozumiał skąd się pod koniec filmu ci na łodzi wzięli.
I na koniec co ma Eggers z tym pierdzeniem? Już w Lighthouse to było, a tutaj najpierw bekanie, a potem pierdzenie. Przy czym znowu tutaj nasuwa się pytanie, na ile symfoniczny score pasowałby do pierdzenia i bekania?