Piszę tutaj, bo to bardziej w temacie Hansa niż samej wytwórni płytowej, którą pochwalę tak czy siak w odpowiednim temacie.
Drop Zone complete przesłuchane. Ostatnio miałem fazę na tego akcyjnego Hansa z połowy lat 90-tych, odkąd do mojej kolekcji wróciła na CD (była na kasecie, która gdzie zaginęła) Twierdza, więc i ten score się przypomniało przed ogłoszeniem wydania rozszerzonego. Na temat remastera nie jestem w stanie się wypowiedzieć, ale pewna zmiana na pewno brzmienia jest. Natomiast wypowiem się krótko, co do samego rozszerzenia.
Po pierwsze, rozszerzone Drop Zone moim zdaniem zyskuje na tym, że jest lepszy balans między akcją a nieakcją. Rozumiem chęć wydania, które byłoby jak najbardziej "esencjonalne", ale tego oddechu przy score, który jak przynajmniej sam Hans przyznaje był tak komponowany, bo nie było limitu wykonawczego (w zasadzie był to test nowych nagranych osobiście sampli orkiestrowych), tylko że musiał to wykonać on sam, co było małym problemem

. Z tym że nadmiar akcji, która bywa bardzo toporna w tym score w tych bardziej dysonujących fragmentach, niestety doprowadził do tego, że jak Michał zauważył wyżej, był to najsłabszy score z tego okresu. Tutaj jest większy balans i, może paradoksalnie, większy fun. Takie kawałki jak Find Swoop czy Gift Wrap (który ma swój mniej przyjemny fragment, ale wciąż jest raczej komediowe i cool), czy bardzo fajny Helicopter (może i powtórka z Find Swoop, ale i tak fajne, wersja alternatywna to bardzo przyjemne WTF) daje nieco całkiem potrzebnego oddechu między akcją. Samo Terry's Dropped Out czy pierwsza połowa Flashback and Fries nie wystarczy.
Po drugie, +100 do odsłuchu za przesunięcie beznadziejnej Hypophery Allisona bez wokalu na koniec albumu. Brak rapu nieco łagodzi słabość kawałka, ale i tak jest źle. Wciąż jest to zysk tej wersji nad oryginalną, co prawda, było to uzasadnione chronologią filmową.
Po trzecie, jeden z najważniejszych elementów tego score, którego brakowało bardzo na albumie oryginalnym to wokal na końcu Hi Jack. Ten gospelowy tragizm w wykonaniu Stone robił scenę i dużo na tym ten tragiczny temat (powtórzony w Too Many Notes) zyskuje na albumie Quartetu. Prolog też bardzo fajny i też dobrze wprowadza klimat przed akcją.
Po czwarte, After the Dub rozszerzone: jest nieco więcej toporności, ale też suspens dobrze daje tutaj. Mimo fragmentów nieodległych od, niestety, bardziej muzycznie "naiwnych" (dość topornie pisanych, no), przede wszystkim przed 10:00 w tym kawałku pojawia się świetny motyw akcji, który został totalnie zlany w 5 minut krótszej wersji na oryginalnym wydaniu. A szkoda, i to bardzo. Generalnie na plus.
Po piąte i ostatnie. Książeczka koncentruje się przede wszystkim na nowych samplach i udziale Haycocka. Jest fajna, nie ma track by track. Za to w CD tekście (niestety, nie na okładce, ale jak się włoży płytę do PC-ta, to pobiera od razu) podane są poszczególne creditsy wszystkich utworów, czyli kto za co odpowiadał. To miłe. Być może za to odpowiadał Hybrid, który ma kredyt "production assistance". W porównaniu z kompletem, który najprawdopodobniej on wypuścił, jak to on, w swoim czasie, dołożyli tę instrumentalną Hypopherę i alternatywny Helicopter, którego oryginał jest na wydaniu. Tytuły kawałków są połączeniem albumowych z Hybridowymi (bo to on je nadaje zawsze).
Warto było
