Ok po odsłuchu albumu nie powiem, jestem zaskoczony, ale uczucia są mieszane. Na starcie jednak na pewno NIE jest to - dla mnie - najlepszy RGW, także się nie zgodze z Ghostkiem

Hacksaw jednak wciąż poza zasięgiem - kompozycyjnie, emocjonalnie, stylowo.... Ale Aquaman to najlepszy score do DC od czasów Nolanów - raczej na pewno, przykrywający nawet Ligę Elfmana, która była przeładowana ilością minut muzyki na albumie. Tu tego błędu nie ma - score trwa tylko 55 minut.
Jest przebojowo, obszernie w orkiestrze, fajne tematy i duuuużo elektroniki - i tu mam zagwozdkę, bo są utwory, gdzie ona miażdży - tytułowy track Artur to geniusz. ALE są miejsca gdzie ona przytłacza, przewala utwór i się czuję jakbym był na jakimś schranz'owym festiwalu, lub słuchał Junkiego po sterydach.. Gdyby tej elektroniki było ciut mniej, to byłby to świetny album. Tak jak "tylko" bardzo porządnie i jeden z najciekawszych scorów roku do tego typu kina.

Pozostaje pytanie, ile muzy nie weszło na album - pewnie dużo...
Na osobny akapit trzeba dać piosenki. Zacznę od tytułowej. Wokal jak to wokal - milion lasek teraz tak śpiewa i wszystkie brzmią tak samo, ALE piosenka jest ładna jeśli chodzi o temat i aranż.
Za zbezczeszczenie kultowej Afryki od Toto, należy się Pitbullowi publiczna egzekucja - choć nie, bardziej należy się tej lasce za buraczany wokal rodem z amerykańskiego disco-polo. Dawno takiej gównianej techno przeróbki nie słyszałem....

No a na koniec ten Biszara - nie wiem co tu robi w ogóle
