
Ogladajac ten film i majac w pamieci TFA, mialem nieodparte wrazenie, ze gdyby ta nowa trylogie wyciagnac z kontektsu poprzednich czesci to wiele rzeczy by mniej razilo i odbior filmu by sie poprawil. Nie wiem czy tworcy mieli gdzies to w podswiadomosci, ale przy zalozeniu, ze stara trylogia w ogole nie powstala a historia zaczyna sie tak jakby od epizodu 7 (tak jak "oryginalny Star Wars" zaczal sie od epizodu 4) to wiele rzeczy nabiera innego znaczenia i wiekszosc motywacji/dzialan naszych bohaterow staje sie bardziej "logiczna".
Chcialbym wierzyc, ze w 9 epizodzie jakos to wszystko zamkna sensownie, ale mam wielka obawe, ze po prostu nawrzucali sobie zbyt wiele grzybow do tego barszczu i przedobrzyli - no i los splatal im strasznego figla w postaci smierci Carrie Fisher

Film jako taki mi sie podobal - lepsze to o niebo od prequeli, ale jako Gwiezdne Wojny, ktore jako fan chcialbym zobaczyc w kinie to tutaj mam strasznie mieszane uczucia. Przynajmniej mnie nie mdli jak w przypadku co bardziej drewnianych dialogow z epizodu 2.