Williams zmęczony? Serio? Polecam przesłuchać choćby pierwszy utwór z TLJ – gdzie tu zmęczenie? Czysta energia, wyobraźnia i polot. Dzieje się w nim więcej niż często w całych chwalonych tu soundtrackach razem wziętych.
No właśnie w tym utworze jest dość dobrze słyszalne - znowu dość banalny i prymitywny rytm na kontrabasy, znowu rwane i błyskawiczne wstawki znanych tematów, podyktowane superdynamicznym montażem, znowu piętrząca się kakofonia blach, mało tego, jest nawet powtórka tematu z battle of the heroes, która tutaj mam wrażeniem nie jest w żaden sposób podyktowana narracją leitmotywiczną, tylko Williams z automatu napisał jakiś krótki zapchajdzirowy materiał melodyczny, jaki pisał już nie raz w karierze - i by spoko, ale w obrębie jednej serii może to być zwyczajnie mylące. Większość action-score'u TLJ ustępuje TFA, który częściej mógł sobie pozwolić na płynniejsze przejścia, albo koncertowy charakter wielu utworów.
Zresztą, po raz pierwszy w sadze mamy tu do czynienia z brakiem jakiegokolwiek utworu w wersji koncertowej, co też jest moim zdaniem oznaką, że Williams mógł być zmęczony ciągłym napierdalaniem rytmicznej muzy akcji i lataniem pomiędzy bohaterami - tym bardziej się nie dziwię, że nie chciał się brać za Ready Player One.
Jedną z niewielu sekwencji, w której muzyka miał chwilę dla siebie, jest chyba scena w Canto Bight - ale tam Williams z kolei dokonuje innego zabiegu, mianowicie świadomie odnosi się do naszej kultury, łamiąc immersję filmu, poprzez nawiązanie do muzyki z filmów z lat 20stych. Do tej pory nawet, jeśli Williams odnosił się wprost do naszych elementów kulturowych, to była to zawsze ich star warsowa interpretacja, tutaj jest to natomiast świadome mruganie do widza, zrywając z kreowaniem świata przedstawionego.
Mam też wrażenie, że prezentacja płytowa nie do końca oddaje soundtrackowi sprawiedliwość, bo jednak w wielu miejscach słychać cięcia, które jeszcze pogłębiają poczucie "poszatkowania" i pośpiechu - co ponownie wydaje się być przeciwieństwem TFA, gdzie np. Scherzo for X wings jest specjalnie przygotowaną na album wersją koncertową, wolniejszą i płynniejszą niż jej filmowy odpowiednik.
Może po drugim seansie score bardziej mi podejdzie, ale jak na razie uważam, że ustępuje TFA. Co nie znaczy, że uważam, że score jest zły, albo że Williams zrobił kiepską robotę - myślę, że zrobił tyle, na ile film mu pozwolił (pomijając moje powyższe zarzuty o pewne łamanie reguł kreowania świata przedstawionego w obrębie leitmotywiki i stylizacji muzycznych, które w jakimś stopniu mogą też wynikać z woli reżysera). Końcówka filmu jest umuzyczniona naprawdę solidnie, a ten nowy militarystyczny motyw dobrze nawiązuje do materiału rebeliantów z Powrotu Jedi.
Swoją drogą, czuć Williams serio ma ostatnio fazę na Dworzaka i neoklasycyzm, co słychać zwłaszcza w smyczkach. Ciekawie, ciekawie.
BTW. komentarze Adama są genialne, bo o ile się mu zarzuca, że z niego chorągiewka, to nigdy nie widziałem, żeby zmieniał zdanie tak drastycznie z postu na post:
OMG SCORE ROKU CHYBA WYGRYZŁ BRIANKA
Dżoneł fail!
OMG PIĘKNY SCORE W KOŃCÓWCE FILMU POPUSZCZAM
eee macie tu swoje mega tematy, dzoneł zrobił na odpierdol
zaczynam podejrzewać Adama o dysocjacje osobowości, dlatego część postów pisze Adam, a drugą część jego alter ego - Kryszard. Mamy na forum dwóch lekarzy, prosiłbym, żeby się zajęli tym panem
