A nie uważasz, że może tak być, właśnie dlatego, że muzyki nie można sobie wyobrazić i język nie bardzo ma "zdolność" pisania bardzo prostymi słowami o czymś, co w zasadzie istnieje, jak mówią niektórzy, w czasie?
Pamiętasz, jak w swoim czasie śp. Mariusz Tomaszewski i chyba też trochę ja (nie chcę kłamać, ale mogłem w tym sporze brać udział, choć nie wiem czy nie bardziej na privie, na pewno polemizowałem z samą recenzją) naskoczył nieco na Olka Dębicza za recenzję Monachium Williamsa i te różne "jakby improwizowane frazowania"? To był akurat szczyt tych technicznych uwag. Pamiętam też, że Olek bardzo chciał (jak był jeszcze recenzentem!) napisać Spanglish Hansa, bo bardzo lubił to specyficzne brzmienie smyczków w tym score, o którym sam się potem dowiedziałem.
Problem polega na tym, że, jak pisał Wojtek, ważne jest dlaczego i "jak". Bo czasem "jak" tłumaczy "dlaczego". Takie detale utrudniają bądź ułatwiają zrozumienie danego dzieła. Czy ma znaczenie fakt, że prawie ciągle Tomasz Mann opisuje głównego bohatera pełnym imieniem i nazwiskiem? Czy fakt, że narrator go nie lubi (mówimy o literaturze, która teoretycznie "jaka jest, każdy widzi) ma jakieś znaczenie większe? Jakie?
Film. Początek Blade Runnera (jeśli Wawrzyniec, czyta tego posta, nie, nie tłumacz tego, co Ridley mówi w komentarzu

). Ujęcie na miasto i nagle wielkie zbliżenie na oko. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Co to może i powinno znaczyć? To, że kamera w Cienkiej czerwonej linii sunie przez trawę ma znaczenie czy nie?
Co do muzyki. Tym, co usprawniło moje myślenie o muzyce o jakieś 1000% było, jak mi rodzice kupili nowego keyboarda, zagranie sobie na wszystkich (jak na koniec lat 90-tych, realistycznych) brzmieniach orkiestry. Dzięki temu wiedziałem, co to trąbka, waltornia/róg, obój, klarnet. Potem sobie strzeliłem taką popularyzatorską książkę Lasockiego, Podstawowe wiadomości o muzyce. I do tej pory (pomijając dość regularne wypady w świat muzyki poważnej, choć dozowane i czasem dość... przypadkowe na zasadzie, a to może Prokofiewa sobie dziś strzelę) to jakoś wystarczy na tyle, że jak od pewnego czasu wychodzę jednak z analizy muzyki jako środka filmowego, jakoś z tych recenzji wybrnę.
Oczywiście można zrobić wszystko, by tekst był mało przystępne na zasadzie, że "kiedy Williams od chorału na dęte blaszane przechodzi w masywne tutti, okazuje się mistrzem kontrastu, bo bardzo szybko tutti przeradza się w kameralny lament mikrotonalnego bliskowschodniego wokalu, któremu towarzyszą tylko poruszające, grające piano wiolonczele grające sul ponticello, podkreślając tym osamotnienie bohaterki"*. Jasne, dałoby się tak: "Wiesz, Johnneł to mistrzunio, bo ja ryczę, kiedy z tej blachy tak napierdala na całą orkiestrę, a potem wchodzi ta jęcząca z samymi niskimi bodaj smyczkami i w ogóle, wtedy się rozklejam, wiesz". Pomijając sam język, to nie do końca jest to precyzyjne z kilku względów:
1. Sam do tej pory nie wiem, co to jest "chorałowe" pisanie na dęte blaszane, jest to coś, co gdzieś znalazłem w niepolskich tekstach i nawet nie wiem, czy tego dobrze użyłem, ale generalnie chodzi o język;
2. Tutti to po prostu po włosku "wszyscy" i tym się jakoś operuje. I nie zawsze jest to "napierdalanie". Po prostu głośne wejśćie wszystkich;
3. Na czym polega to "jęczenie"? Samo lament wskazuje na płacz i jest ładne, co do wokalu - dobrze określić, jaki to typ wokalu, choć ta mikrotonalność (to wziąłem z bootlega nagrań Troi, gdzie takie uwagi Carowska dostawała od Hornera) też coś mówi o tym, jak sobie pewnie wokalistka może iść. W dużej mierze etniczne wokalistki i tak improwizują.
4. Niskie bodaj smyczki jako wiolonczele: no spoko. Ale to, że smyczki grają sul ponticello, czyli "przy podstawku", dociśnięte to rodzaj gry na tym instrumencie, który też wywołuje pewne skojarzenia (choć dla bardzo nerdowatych fanów muzyki filmowej, głównie z twórczością Michaela Giacchino, a nie z jakimiś emocjami). Swoją drogą, właśnie to było powodem, dla którego Olek Dębicz chciał Spanglish pisać.
No i interpretacja - to podkreśla samotność bohaterki. A nie, "po prostu ryczę". Wszystko to musi mieć jakieś odniesienie językowe. A coś tak abstrakcyjnego jak muzyka, która jest asemantyczna sama z siebie (pozbawiona znaczenia), jak się twierdzi, nie podlega łatwym opisom.
* - taki kawałek Williamsa raczej nie istnieje. To tylko przykład.