Rozpatruję anime nie tylko jako styl wizualny, ale i jako gatunek - który niejako z założenia odnosi się do japońskiej kultury i tradycyjnych wierzeń, penetruje je, w ich ramach osadza historię i poprzez nią stara się te wierzenia na nowo odczytać. I pod tym względem Kubo rzeczywiście przegrywa na starcie, bo jest po prostu innym gatunkiem, kinem familijnym; i to nie w znaczeniu czynienia z rodzin głównego adresata filmu, ale w opowiadaniu o rodzinie. Kultura japońska, rzeczywiście dość powierzchownie tutaj zarysowana, służy wyłącznie uwypukleniu pewnej wrażliwości w postrzeganiu ran, śmierci, smutków i tęsknot w relacjach rodzinnych, zaburzeń więzi, które są od tych relacji nieodłączne. Dlatego nie mam pretensji, że cel misji okazuje się niewiele warty, a cała wyprawa okazuje się nie prowadzić do niczego konkretnego, bo to była raczej podróż jako dorastanie do świadomości, jak jesteśmy w naszych rodzinnych relacjach od siebie zależni. I tak jak nie obrażam się na, powiedzmy, Pocahontas, że czyniła z wierzeń indiańskich (które podobnie, jak japońskie, monolitem nie są) proste przeciwieństwo wszystkiego złego, co dostrzegamy w zachodniej kulturze, tak nie obrażam się na Kubo. Oba filmy posługiwały się osadzoną kulturą instrumentalnie, ale dzięki niej opowiedziały historię z przesłaniem mocno trafiającym do widza, a przynajmniej do mnie

(swoją drogą, rozwijając jeszcze porównanie, Kubo w przeciwieństwie do Pocahontas nie konstruował wierzeń w zależności od potrzeb, ale rzeczywiście się do nich odwoływał, choć na potrzeby historii bardzo je uprościł).
Film zbudowany jest na tej wrażliwości w postrzeganiu relacji rodzinnych i chyba właśnie ona pozostaje w widzu po zakończeniu seansu. Na ile jest to również zasługa Marianelliego, szczerze mówiąc - nie wiem, być może bardziej film pomaga mi w odbiorze muzyki, niż muzyka w odbiorze filmu.
Jeszcze co do tych wierzeń, żeby dolać łyżkę dziegciu: nie podoba mi się, że Kubo nie tworzy świata, w którym moglibyśmy zanurzyć naszą wyobraźnię. Trudno byłoby mi jako dzieciakowi próbować dopowiadać historie, bawić się, czerpać radość z poszerzania tego świata na własną rękę. Pozostaje tylko ta wrażliwość: pytanie, dla kogo tyle wystarczy, a dla kogo nie.