
Czas oczekiwania na drugą część relacji dłużył się Wam pewnie tak bardzo jak mi przerwa w koncercie. Z krainy muzyki musiałem wrócić do tej dość obskurnej (acz pewnie legendarnej - jak wszystkie w Londynie) sali widowiskowej.
Tym którzy zaspali i nie czytali pierwszej części przypominam i objaśniam - znajdujemy się w Eventim Apollo Theatre, dzielnica Hammersmith, pierwszy w karierze koncert Hansa Zimmera. Właśnie minęła jego pierwsza część, ta nazwijmy to klasyczna, już jest dobrze, a największe niespodzianki dopiero przed nami.
Tymczasem co w trakcie takiej przerwy biedny meloman może zrobić? Może iść po piwo, by innym koneserom muzyki fundować alkoholowe wyziewy. Ci bardziej taktowni kupią drinka. Trzecia grupa zadowoli się wieśniacką bluzą z koncertowym obrandowaniem, by już zawsze być chodzącą reklamą tego wydarzenia. Za jedyne 20 funtów. Albo kubeczek z ukochaną gwiazdą za 13 Elżbiet? Każdy chciałby rozpoczynać dzień z Hansem, mam rację?
Początek segmentu numer dwa to podróż w prehistorię, do czasów pierwszych elektronicznych poszukiwań Zimmera. "Prawdziwy romans", "Rain Man" i "Zielona karta" to granie zawsze przyjemne, ale nieco już archaiczne. Zaczynałem się niecierpliwić. Gdzie te eksplozje, konfetti, baloniki i inne uciechy? Z narażeniem życia sprawdzam program imprezy. Jest jeszcze nadzieja.
"Człowiek ze stali" , jedna z ostatnich prac Niemca, ceniona za koncept za nią stojący, za wykonanie już niekoniecznie. Znowu brak zaskoczenia. Nie zdecydowali się w tym przypadku na posklejane jakiejś zgrabnej suity, dostaliśmy temat Supermana od A do Z, od pierwszych, najprostszych dźwięków z pianina Hansa, na perkusyjnej, równie prostej rozwałce kończąc. Większych zmian względem oryginału nie stwierdzono, początkowe klawisze zabrzmiały konkretniej. Jasnym jest, że trzy urodziwe panie za kotłami to nie trzynaście perkusji, które zostały użyte do nagrania oryginału. W tym jednak przypadku utwór na koncercie zabrzmiał tak podobnie, że tylko potwierdził dyskusyjność decyzji Niemca o wykorzystaniu tylu instrumentów na sesji nagraniowej.
"Cienka czerwona linia". Gdybym miał wskazać jedną partyturę definiującą bohatera relacji to byłaby to właśnie ta.
(...)
Wróćmy jednak na koncert. Cudowny moment, chyba drugi tak łapiący za gardło tego wieczoru. Wojenne ostinato pięknie rosło w siłę, dla efektu podkręcono rolę chóru w utworze. Perfekcyjności momentu dopełniła minimalistyczna wizualizacja, w której w ciemnej sali świetlna, pozioma, czerwona linia rozprzestrzeniała się ze sceny na ściany boczne by w finale utworu powoli zamieniać się w morze czerwieni zalewającej Apollo Theatre. Estetycznie byłem wtedy w niebie. Pięknie to wymyślili.

Nie ma chwili na oddech. Hans zapowiada kwartet smyczkowy, zaczynają grać coś znajomego, ale niekoniecznie związanego z muzyką filmową. BOOM. Pharell Williams na scenie, a ludzie w konwulsjach. Gdybyście widzieli ochronę obiektu. Dotychczas wyczuleni na wszelki sprzęt do rejestracji wideo jak Tommy Lee Jones w Ściganym, w jednym momencie sami zaczęli łamać regulamin i filmować tą eksplozję entuzjazmu. Najpopularniejszy obecnie wokalista na świecie odśpiewał swoje "Happy", by następnie opowiedzieć jak wielką rolę w jego życiu odegrał Zimmer.
(...)
I tu zaskoczenie. Kompozytor zapowiada ze sceny, że podejmą się wykonania utworu niemal niemożliwego do odtworzenia na żywo. Temat "Electro", czyli głównego przeciwnika Człowieka Pająka. Można nie lubić dubstepu, ale nie można nie pochylić głowy przed tym jak sobie z nim poradzili na scenie. Williams perfekcyjnie "wyśpiewał" partie wokalne, będące w zamierzeniu głosami w głowie obłąkanego filmowego Electro.
Na finał został smakołyk. Suita z Batmanów Christophera Nolana. Pięknie opowiadał Zimmer o ich współpracy, a w końcu przyjaźni. I taki też muzyczny zestaw zmontował. 20 minut. Podróż przez każdą z części, z oczywistym wyróżnieniem zwieńczenia trylogii, które było najbardziej przystępną pracą i zawierało największy potencjał melodyjny, by wyróżnić tylko "Imagine the Fire" czy brzmiący ciekawie, inaczej niż w oryginale "Rise". Inteligentnie przemieszane utwory i przemyślana konstrukcja całej suity pozwoliły docenić te trzy partytury jak nigdy wcześniej. Zimmer wycisnął je jak cytrynę, z muzyki miejscami ciężkiej, atonalnej, drażniącej wydobył cały jej potencjał. Czy muszę dodawać, że wszystkiemu towarzyszyła bardzo minimalistyczna i elegancka gra świateł?
Dalej kompozytor wspomniał Heatha Ledgera i ofiary ataku szaleńca w kinie podczas premiery "The Dark Knight Rises" i płynnie przeszedł do skomponowanego dla ich upamiętnienia utworu "Aurora".
Na bis od początku spodziewałem się niewymienionej w programie "Incepcji", która po takiej uczcie mało mnie już obchodziła z racji krakowskiego koncertu, gdzie została zaprezentowana duża jej część. Aplauz widowni był konkretny, widać, że to jedna z najpopularniejszych prac Niemca. Fani dostali to na co czekali, przelot od "Time is Collapsing", przez "Mombasse", kończąc na uwielbianym/kopiowaniem do wyrzygu "Time". Pomysł jak ma to brzmieć był trochę inny niż w Krakowie. Bardziej "płasko", z mniejszą ilością basu i uwypukleniem gitary Johnny'ego Marra (w ogóle gitarzysta The Smiths udzielał się przez cały koncert, nie tylko w finale). Fajnie.
That's all. Duże zaskoczenie i fantastyczne przeżycie. Życzę przede wszystkim Wawrzyńcowi, żeby to nie były ostatnie takie koncerty. Ktoś wspomniał o Pradze, oby to była prawda.
Mam nagraną sporą część w wersji audio w bardzo przyzwoitej jakości (suity z Gladiatora, Kodu Da Vinci, Króla Lwa, Piratów, Rain Mana, Cienkiej czerwonej linii, "Happy" Pharella i temat Electro, suitę z Batmanów + Aurorę i Incepcję) - z chęcią podeślę na maila jeśli ktoś by chciał.
