Po obejrzeniu filmu stwierdzam, że MM to przykład na to, że czasami zły film pociąga za sobą dobrą muzykę w dół. Wg mnie score Desplata w obrazie to taka wydmuszka, zwracająca na siebie uwagę i spełniająca rolę dekoracji gatunkowej, ale nie dająca filmowi prawie nic na poziomie emocji i dramaturgii. Te braki to w pierwszej kolejności oczywiście wina Clooney'a, bo jego film zupełnie nie rusza, nie ma prawie w ogóle napięcia, bohaterowie nie obchodzą, a tempo jest fatalne. Jestem pewien że w bardziej udanym obrazie ta pół-komiksowa, pół-serio stylistyka odnalazłaby się równie dobrze co wesołe mruganie okiem do widza w Wielkiej ucieczce czy Indianie Jones. Ale tyle razy się mówi, że muzyka ratuje złe filmy, że trzeba powiedzieć jasno: nie w przypadku MM. Może trzeba było przeszarżować w innym kierunku, dodać trochę dramatycznego napuszenia, żeby sceny akcji miały jakiś ciężar emocjonalny. A tak coś tam pobiegali, coś tam postrzelali, ścigali się z Ruskimi, a koniec końców brew mi nawet nie drgnęła.

Jak gdyby score był tylko po to, żeby wołać do nas: hej, widzicie że bawimy się z konwencją gatunkową, WIDZICIE????
Po prostu mamy do czynienia z suchym muzycznym sztafażem - fajną muzyką, ale już przeciętną muzyką filmową.