#178
Post
autor: Paweł Stroiński » pn gru 09, 2013 12:23 pm
Dyskusja poszła w stronę tego, czy wierzymy, że Hans wierzy w i ceni film czy nie i czy dał się zniewolić McQueenowi, a sądzę, że zapomnieliśmy o jednej rzeczy.
Przyznam, że najbardziej mnie irytuje tu postawa Wawrzyńca, który stara się, by wybronić jakoś Hansa z całej sytuacji TTRL w tym score, podminować sam film, którego nie widział. Moja argumentacja na wiarę w film nie wychodzi tylko jednak z rozmowy (krótkiej) z Hansem na ten temat, tylko także z tego, jak ten score brzmi w filmie, czego nikt poza mną, Templarem i jojokiem (Grzesia oglądającego cama nie liczę) stwierdzić nie mogę, a wygląda to tak.
Największą zaletą score'u Hansa, moim zdaniem, oprócz świetnego zrozumienia (można się kłócić, czy nie dało się tego zrobić inaczej, zapewne się dało, ale reżyser wziął Hansa z takich a nie innych powodów) tematyki filmu i tej gry między tym, co godne i niegodne, jest jedna rzecz, o której nic nie mówiłem i przyznam, że być może z tego małego powodu jest szansa, że kiedyś Hans się obudzi i wróci do poprzedniego (nie, nie mówię tego wbrew Incepcji czy Batmanom) myślenia o kinie, za które Hansa kochałem nie tylko ja, ale i Marek, i Tomek, choć np. Adam czy Grześ już mniej...
Score do 12 Years a Slave to score służbisty. Mówię to nie obraźliwie, tylko w kategoriach tego, o czym Hans zapomniał gdzieś po Incepcji (bo mimo pojedynczych faili we wcześniejszych score'ach jeszcze ta odrobina rozsądku była, wyłączam, oczywiście, z tej krytyki TDKR, odsyłam do recenzji, dlaczego wyłączam). Otóż Hans w filmie i być może to, o czym nie mówi publicznie, to pewien lęk przed oceną tego materiału poza filmem częściowo i irracjonalnie (jeśli już się bawimy w psychologię) wiązanego z ostrą krytyką, jaką spotyka Hansa ze strony recenzentów, stara się nie wybijać, za wszelką cenę, poza opowiadaną historię i nie przeładować obrazów sobą.
To Zimmer dostosowujący siebie do filmu, a nie film do siebie, czego klasyczny przykład, jak się spodziewam (obym się mylił, choć instynkt mówi mi inaczej), dostaniemy w nowym Spidermanie. Dlaczego Hans zatrudnia kapelę do Spidermana? Żeby zmniejszyć, jak może, skalę muzyki. Po prostu po to, by czuł się pewniej w aranżach. Tyle. Tutaj jest dokładnie na odwrót niż zatrudnianie kapeli (zresztą PR PR-em, pamiętajmy, że o tym angażu dowiedzieliśmy się trochę przypadkiem i to chyba na jakimś festiwalu). Hans znowu wrócił do tego, co było dobre w latach, powiedziałbym nawet, 1994-2003, gdzie podstawą był sam film, a nie mniej (Sherlocki) lub bardziej (Batmany!) udane eksperymenty, badające, co by tu nowego można zrobić. Hans tutaj wycofał się na z góry upatrzone pozycje i uważał, by tego akurat projektu nie spieprzyć (nie mówię, że aktywnie chciał spieprzyć np. Sherlocka 2, ale się tam zdecydowanie zapomniał).
Z wyjątkiem tych horrorowych fragmentów, jak je nazwaliśmy (miks muzyki w filmie jest w ogóle dość głośny, choć nie jest to walka z dźwiękiem, akurat sceny z muzyką, może poza statkiem niewolników, dźwiękowo nie są zbyt "ambitne", a cały ten temat Journey to the Slavery, jakby go można nazwać, służy głównie sekwencjom mniej lub bardziej montażowym), muzyka nie próbuje się wybijać poza obraz i pozwala obrazowi często mówić samemu. Pod tym względem muzyka do Zniewolonego jest muzyką, zwłaszcza jak na standardy Zimmera, bardzo konserwatywną z samego założenia.
I Wawrzyniec płacze nad temp-trackiem... Jeśli z samej funkcjonalności score'u i z tego, co znam z oficjalnego albumu, miałbym to jakoś widzieć (a także z wypowiedzi, której nie czytałem w pełni co prawda, że z McQueenem pracowało mu się świetnie), to widziałbym to tak, że Hans, który z pewnością siebie ma kłopoty duże, o czym świadczy także moje doświadczenie na żywo z nim, przyjął film ze względu na reżysera i fabułę, a temp-track przyjął (choć SAM go nie znosi) jako sugestię, co powinien zrobić, by powiedzieć co chce, co chce reżyser i nie spieprzyć projektu.