Adam pisze:a dlaczego zatem nie puszczają w radiu Hansika?

Przecież wspomniane wyżej przykłady Hammera, Vangelisa, Faletrmeyera, są ledwo ok 5 lat starsze, lub mają tyle samo lat, co megakulty Hansika z przełomu lat 80 i 90.. i co teraz powiesz
Paweł, po prostu nie zrozumiesz tej epoki już. Miałeś na to całe dotychczasowe życie, i skoro się nie udało, to się już nie uda. Nie odwrócisz sposobu postrzegania świata, filmu, muzyki, książkowych przykładów, które masz od lat zakorzenione i wyuczone.. Musieli by Ci zresetować mózg

I ja to rozumiem i nikt nie ma pretensji. Tylko czasem po prostu powinieneś zamilknąć w pewnych sprawach

Tak jak np. ja się nie wypowiadam o klasyce której nie słucham, nie rozumiem i nie chcę zrozumieć, bo mam i wolę inne megakulty

Adam, w radiu też rzadko puszczają inne starsze megakulty nie tylko z filmówki i nie tylko z klasyki. Np. w radiu, które puszcza Axla F. rzadko słyszę np. Boba Dylana i czy to znaczy, że Dylan jest gorszy czy mniej znany niż Harold?
Dla mnie kazanie mi zamilknąć w "pewnych sprawach" jest po prostu głupie, ponieważ to znaczy, że myślenie o czymkolwiek musi pozostać takie, jakie jest, bo musi. Muzykę Faltermeyera (zrozum, ja Hammera np. akurat lubię, nie słyszałem 2 CD Miami Vice w całości, ale te dwa kawałki, które akurat znam wprost uwielbiam i co na to powiesz? Chase Morodera z Midnight Express to kawałek wprost genialny) powinno się krytykować, jak się ma po temu argumenty. Musimy przyjąć, że bardzo duża część światowej nauki, ale i sztuki, wyszła z tego, że kontestowano to, co było wcześniej. Nie byłoby np. twego ukochanego Barry'ego, gdyby ktoś nie stwierdził, że Rozsa nie jest jedyną możliwą metodą ilustracji, itd., i nie pozwolił mu wejść do gatunku, bo warto by było w niego uwierzyć.
Moja wizja muzyki filmowej wbrew pozorom nie jest tak zamknięta, jak sądzisz. Nie wierzę w jedynie słuszną metodę ilustracji, jak np. czasem Tomek Rokita, który za żadne skarby nie chciałby ambientu w fantasy (a czemu?), ja bym dobrze zrobiony ambient (DOBRZE zrobiony) w połączeniu z orkiestrą jak najbardziej chciał (nie, Tomek, czy ktokolwiek inny, nie chcę Incepcji, chcę natomiast, by ktoś, tak samo jak Shore, ale innymi środkami, pomyślał także o budowaniu atmosfery po prostu) bardzo chętnie usłyszał w tym gatunku.
Sam mówisz, że nie ma, co rozumieć w takim Commando czy, nie wiem, Tango i Cash. Super, tylko że to, co mi się w takiej tradycji nie do końca podoba, to to, że wychwalamy wniebogłosy filmy, które może są fajne i cool, ale mają błędy, po prostu błędy, których nie dostrzegamy, bo megakultom się nic nie wypomina. Weźmy przykład score'u z tematem. Ile osób uważa Days of Thunder (film) za kultowy i genialny? Pewnie (mimo pierwotnej porażki, jeśli dobrze pamiętam) bardzo wiele osób. A kto zwrócił uwagę na największe problemy i błędy tego filmu? Niejaki Tony Scott. Sam Scott stwierdził, że tak w sumie to nie wystarczyło posadzić Toma Cruise'a za kółkiem i twierdzić, że to wystarczy (prawie go cytuję) i że brakowało scenariusza, który był pisany z dnia na dzień i scenarzysta (legenda kina Robert Towne) przychodził na plan w środku zdjęć danego dnia z nowymi scenami, twierdząc, że trzeba je nakręcić od nowa.
Z punktu widzenia moich zainteresowań muzyką filmową i kinem, uważam, że fakt, że nie mam sentymentu do takiego Tango i Casha, Commando (przecież kiedy ja obejrzałem Commando - 4 lata temu?) czy, i tu się zaciekawisz, Rambo 2, fakt, że ja się na tym nie wychowałem, jest dla mnie błogosławieństwem. Wszyscy mówicie jak coolowe są lata osiemdziesiąte w klimacie, itd. To akurat z perspektywy historii gówno prawda. Biorąc pod uwagę, co się wtedy działo (Afganistan, stan wojenny u nas, Reagan w USA i jego mocno konfrontacyjna polityka wobec ZSRR), nie należy patrzeć na tę epokę z perspektywy bycia cool czy z łezką na to, że się zajechało VHS-a, tylko trzeba dostrzec coś, co ja doskonale rozumiem. Cały nurt Norrisa, Stallone'a czy Schwarzeneggera to czysty eskapizm, który pozwalał ludziom ZAPOMNIEĆ o dość przerażającej rzeczywistości dokoła. I OK, to jestem w stanie doskonale zrozumieć i jestem w stanie doskonale powiedzieć, skąd się wziął Top Gun (kto tam jest ostatecznym wrogiem Cruise'a?), Żelazny orzeł (którego wspominam z sentymentem, ale głównie ze względu na zdjęcia i na charyzmatyznego Gosseta, jr-a, mam nadzieję, że dobrze piszę jego nazwisko), Red Dawn... Także powieści Clancy'ego (który zrobił tak wielką karierę dlatego, że Reagan pochwalił Polowanie na Czerwony Październik w jakimś wywiadzie). I tak, wbrew pozorom, to jestem w stanie zrozumieć.
To czego NIE jestem w stanie zrozumieć to tego, że traktujemy tamte filmy jako geniusze, bo nam się łezka kręci w oku, jak wspominamy sobie jakiś tam film z Norrisem. A przecież niektóre z tych filmów były (niezależnie od gwiazd, które tam grają) tak nieudolne pod wszelkimi względami, że co? Nie można mówić o tym, bo to megakult? Nie można o tym mówić, że możliwości kompozytorskie Harolda Faltermeyera były delikatnie mówiąc mocno ograniczone, bo Axel F. jest puszczany w radiu? Odróżnijmy sentymenty od rzeczywistości i spójrzmy na sprawę obiektywnie.
Historia oceniła Faltermeyera... To dlaczego żyjący już w tych czasach i wychowany na takim kinie potencjalnie Southall rzuca jedynkami Faltermeyerom, Black Rainom? Bo co, epoki nie rozumie? W której sam żył?