Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Znalazłem kolejną reckę, która co nieco opisuje pracę Desplata:
http://www.ropeofsilicon.com/venus-in-f ... -festival/
Opening with a sequence I'd more associate with a Tim Burton and Danny Elfman collaboration, we're greeted by a wicked rain storm and an upbeat, gothic score from Alexandre Desplat as the camera splits a tree-lined street.
The film ranges from comical to serious and Desplat's score serves as the final indicator, almost manipulating the audience as much as Vanda is manipulating Thomas. Without the score guiding the atmosphere the film could be received as much darker and almost horrific. Inject a few dream-within-a-dream sequences and graphic S&M scenes and Polanski could have turned this into something sinister, rather than the jaunty exercise in dramaturgy it is.
I kolejna:
http://thefilmstage.com/reviews/cannes- ... us-in-fur/
Alexandre Desplat‘s playful score punctuates over-the-top moments.
I znowu to samo:
http://grolschfilmworks.com/ca/reviews/ ... nus-in-fur
Alexandre Desplat’s heavy handed score kicks in as we track down a Parisian street arriving at a ramshackle theatre.
http://cinemawithoutborders.com/news-is ... n-fur.html
Alexandre Desplat, on the music: "It's not dificult working with Roman, the expectations are high, but his realm of creativity is huge and profound, and he is not afraid."
http://www.huffingtonpost.com/karin-bad ... 39737.html
The camera pans down a stormy rainy tree-lined street in Paris, leading us directly to the doors of a dilapidated theater, as lightning strikes and Alexander Desplat's music goes into a crescendo.
http://www.ropeofsilicon.com/venus-in-f ... -festival/
Opening with a sequence I'd more associate with a Tim Burton and Danny Elfman collaboration, we're greeted by a wicked rain storm and an upbeat, gothic score from Alexandre Desplat as the camera splits a tree-lined street.
The film ranges from comical to serious and Desplat's score serves as the final indicator, almost manipulating the audience as much as Vanda is manipulating Thomas. Without the score guiding the atmosphere the film could be received as much darker and almost horrific. Inject a few dream-within-a-dream sequences and graphic S&M scenes and Polanski could have turned this into something sinister, rather than the jaunty exercise in dramaturgy it is.
I kolejna:
http://thefilmstage.com/reviews/cannes- ... us-in-fur/
Alexandre Desplat‘s playful score punctuates over-the-top moments.
I znowu to samo:
http://grolschfilmworks.com/ca/reviews/ ... nus-in-fur
Alexandre Desplat’s heavy handed score kicks in as we track down a Parisian street arriving at a ramshackle theatre.
http://cinemawithoutborders.com/news-is ... n-fur.html
Alexandre Desplat, on the music: "It's not dificult working with Roman, the expectations are high, but his realm of creativity is huge and profound, and he is not afraid."
http://www.huffingtonpost.com/karin-bad ... 39737.html
The camera pans down a stormy rainy tree-lined street in Paris, leading us directly to the doors of a dilapidated theater, as lightning strikes and Alexander Desplat's music goes into a crescendo.
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Dobra, wrzucam zwiastun, bo traktuję go jako klip z muzyką. A to jest najprawdopodobniej muzyka Desplata, choć nie brzmi jak Desplat, ale pasuje do opisu tej muzyki z recenzji z Cannes. Czyli jest to ten taki groteskowy motyw. Powiem szczerze, że nic nadzwyczajnego, ale w połączeniu z obrazem i po odpowiednim rozwinięciu może być miodzio. A widać, że wizualnie i aktorsko też się szykuje uczta. Czekamy na płytę (mam nadzieję)! Bo na razie cicho sza.
https://www.youtube.com/watch?v=2RXtmQxeKPY
https://www.youtube.com/watch?v=2RXtmQxeKPY
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Pierwszy filmowy Desplat w tym roku zaliczony
Jestem ciekaw co powie dzisiaj na ten temat Marek
Generalnie rządzi jeden motyw (obecny również w zwiastunie). Muzyka wysuwa się na pierwszy plan w trzech miejscach - sekwencja otwierająca, sekwencja końcowa i napisy końcowe. Natomiast w trakcie filmu pojawia się chyba wyłącznie w scenach, w których nasi bohaterowie odgrywają role ze scenariusza tak jakby przenosząc nas w inny wymiar. Po sekwencji otwierającej dość długo nie było muzyki, więc zastanawiałem się czy nie skończy się tak jak w Rzezi, ale jak już bohaterowie zaczęli "grać", to pojawiała się regularnie. Muzyka nie jest na pewno mega oryginalna. Ja słyszałem troszkę Królowej jak w utworze Elizabeth and Tony (podobne instrumentarium). Jest dużo plumkającego główny motyw fortepianu, czyli standard u Desplata, no i groteskowa aranżacja otwierająca i zamykająca film, plus obfitująca w fortepian suita z napisów końcowych. Muzyki spokojnie uzbierałoby się na zgrabny 30-40 minutowy album, podejrzewam, że Desplat nie wszystko wyeksponował w filmie, pewnie oryginalne suity mogłyby być dłuższe. Chodzi mi o to, że ten film mógłbym porównać do stosunku przerywanego
(to tak a propos erotycznej tematyki). Kiedy aktorzy wczuwają się w role, muzyka stopniuje napięcie, po czym wyskakują z ról i dyskutują na temat wskazówek reżyserskich i muzyka tez się urywa. I przez cały film dochodzimy w ten sposób do kulminacyjnej sceny, która sprawiła, że pomyślałem sobie: WTF?!
Jest to typowa desplatowska ilustracja, momentami nie byłem przekonany czy pasuje do poszczególnych scen czy się przypadkiem lekko nie gryzie (?), ale też trudno mi ocenić, bo nie znam albumu, słyszałem muzykę po raz pierwszy (z wyjątkiem kawałka ze zwiastuna), a zazwyczaj oglądam po zaznajomieniu się z płytą. Przemyślę to jeszcze przez weekend, powtórzę sobie ekhm
i może coś jeszcze dodam od siebie 
Żona Polańskiego jest rewelacyjna w swojej roli, momentami nieco irytująca, zwłaszcza na początku z tą cholerną gumą do żucia i wyrazem twarzy, jej gra kojarzyła mi się z grą aktorską Grażyny Szapołowskiej
, a Amalric pięknie zostaje zdominowany i pięknie odgrywa tę swoją perwersję
Śmiać mi się chce, bo po rubasznych kwestiach Wandy o futerku tam na dole jakaś para starszych ludzi wyszła z sali i zastanawiam się czy aż tak się zbulwersowali, że taki wyuzdany i nieprzyzwoity ten film? 


Generalnie rządzi jeden motyw (obecny również w zwiastunie). Muzyka wysuwa się na pierwszy plan w trzech miejscach - sekwencja otwierająca, sekwencja końcowa i napisy końcowe. Natomiast w trakcie filmu pojawia się chyba wyłącznie w scenach, w których nasi bohaterowie odgrywają role ze scenariusza tak jakby przenosząc nas w inny wymiar. Po sekwencji otwierającej dość długo nie było muzyki, więc zastanawiałem się czy nie skończy się tak jak w Rzezi, ale jak już bohaterowie zaczęli "grać", to pojawiała się regularnie. Muzyka nie jest na pewno mega oryginalna. Ja słyszałem troszkę Królowej jak w utworze Elizabeth and Tony (podobne instrumentarium). Jest dużo plumkającego główny motyw fortepianu, czyli standard u Desplata, no i groteskowa aranżacja otwierająca i zamykająca film, plus obfitująca w fortepian suita z napisów końcowych. Muzyki spokojnie uzbierałoby się na zgrabny 30-40 minutowy album, podejrzewam, że Desplat nie wszystko wyeksponował w filmie, pewnie oryginalne suity mogłyby być dłuższe. Chodzi mi o to, że ten film mógłbym porównać do stosunku przerywanego




Żona Polańskiego jest rewelacyjna w swojej roli, momentami nieco irytująca, zwłaszcza na początku z tą cholerną gumą do żucia i wyrazem twarzy, jej gra kojarzyła mi się z grą aktorską Grażyny Szapołowskiej



- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Jeśli Venus in Fur nie wydadzą na płycie, to będzie to chyba największa strata dla tegorocznej muzyki filmowej. Zdaję sobie wprawdzie sprawę z tego, że w oderwaniu od obrazu Venus może być zbyt powtarzalna, żeby tworzyć jakiś ekscytujący album (praktycznie połowa ścieżki to aranżacje jednego fortepianowego tematu), ale jako ilustracja wypada po prostu świetnie. Uwielbiam tę błyskotliwą, groteskową symbolikę, którą można odnaleźć w muzyce do filmów Polańskiego, i Wenus idealnie wpasowuje się w tę tendencję.
Cała mitologiczna metaforyka filmu w ścieżce Desplata po prostu rozkwita - dziwaczny niby-marsz, spinający film klamrą, to przecież muzyczne bachanalia, rozpasłe, frywolne, orgiastyczne i dowcipne. W toku ścieżki pojawia się zresztą brzmienie bouzouki, w utworze, który jest jak gdyby skrzyżowaniem Greka Zorby i Benjamina Buttona (Love in Murmansk) - też fajne puszczenie oka do helleńskich kontekstów. Natomiast fortepianowa wersja tematu, która dominuje w filmie, jest na pozór prosta, ale przy tym fascynująco niejednoznaczna (w ten sam zresztą sposób, w jaki Polański potrafi płynnie przechodzić między różnymi stanami emocjonalnymi, komedią i grozą, albo realizmem i fantazją). Widać to w finalnych partiach filmu, gdzie narasta dramaturgia i ekspresja, aż do piorunującego podsumowania, przywodzącego na myśl rytuału ofiarnego ku czci bogini. Generalnie Wenus mnie nie zawiodła: świetna ilustracja filmowa i dowód, że Desplat z Polańskim się doskonale rozumieją.
Cała mitologiczna metaforyka filmu w ścieżce Desplata po prostu rozkwita - dziwaczny niby-marsz, spinający film klamrą, to przecież muzyczne bachanalia, rozpasłe, frywolne, orgiastyczne i dowcipne. W toku ścieżki pojawia się zresztą brzmienie bouzouki, w utworze, który jest jak gdyby skrzyżowaniem Greka Zorby i Benjamina Buttona (Love in Murmansk) - też fajne puszczenie oka do helleńskich kontekstów. Natomiast fortepianowa wersja tematu, która dominuje w filmie, jest na pozór prosta, ale przy tym fascynująco niejednoznaczna (w ten sam zresztą sposób, w jaki Polański potrafi płynnie przechodzić między różnymi stanami emocjonalnymi, komedią i grozą, albo realizmem i fantazją). Widać to w finalnych partiach filmu, gdzie narasta dramaturgia i ekspresja, aż do piorunującego podsumowania, przywodzącego na myśl rytuału ofiarnego ku czci bogini. Generalnie Wenus mnie nie zawiodła: świetna ilustracja filmowa i dowód, że Desplat z Polańskim się doskonale rozumieją.
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
No właśnie, dawać mi ten score na CD. A finał rewelacja, zarówno muzycznie jak i filmowo
Tak jak napisał hp_gof ze 40 minut można by uzbierać. No i tak porównując muzykę w Wenus do muzyki z Filomeny (ale tylko sam album, bo filmu jeszcze nie widziałem), to ta pierwsza zdecydowanie bardziej mi się podobała i na wydaniu tego powinni się w pierwszej kolejności skupić

Tak jak napisał hp_gof ze 40 minut można by uzbierać. No i tak porównując muzykę w Wenus do muzyki z Filomeny (ale tylko sam album, bo filmu jeszcze nie widziałem), to ta pierwsza zdecydowanie bardziej mi się podobała i na wydaniu tego powinni się w pierwszej kolejności skupić

- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Nom, jeśli chodzi o zawartość muzyczną obu kompozycji, to ja też Wenus stawiam zdecydowanie przed Philomeną, która poza "karuzelą" jest dość standardową narracją dramatyczną, bez tej metaforyki co u Polańskiego. 

Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
A ja się nie zgodzę tak w 100%
Po pierwsze nie znamy filmu Philomena, a po drugie nie mamy albumu Wenus do dokładnej analizy. Poza tym dzisiaj zabieram się za czytanie książki Philomena, więc uda mi się zgłębić fabułę na tyle, żeby wiedzieć o filmie więcej niż dotychczas (a praktycznie wiem już wszystko
), a to pozwoli zinterpretować muzykę do Philomeny w trochę pełniejszy sposób. A już słyszę w niej wiele drobnych szczególików. To że jest to muzyka spokojna i standardowa absolutnie nie powinno jej skreślać. A co do Wenus: tam poza głównym motywem w dwóch aranżacjach dosłownie nic nie ma. W trakcie filmu muzyka niczym się nie wyróżnia, po prostu ginie. (wiem Marku, że Ty oczywiście dużo słyszysz, każdy kawałek wyłapałeś i w locie zinterpretowałeś w poszukiwaniu metaforyki
ale niestety nie każdy tak potrafi, zwłaszcza bez znajomości albumu
) Pewnie gdybyśmy wsłuchali się w album, to jakieś smaczki byśmy wykryli, ale ja naprawdę nie słyszałem w tym scorze niczego zaskakującego, wręcz słyszałem parę kopii z wcześniejszych prac Desplata (jak już wspominałem Królowa chociażby). A sekwencja otwierająca, końcowa i napisy - w dodatku oparte o jeden motyw naprawdę nie czynią tej ścieżki ZDECYDOWANIE lepszej od Philomeny. Wiem, że Wenus przez formę filmu miała duże ograniczenia i w ogóle cud, że tyle muzyki w filmie się znalazło; wiem też że ostatnia scena (jak to z zakończeniami u Polańskiego bywa) świetnie muzycznie wyszła, ale w scorze do Philomeny tak naprawdę jest tyle samo highlightów, poza tym "karuzela" też niesie ze sobą jakąś metaforykę, której chyba nie spodziewaliśmy się w filmie o takiej tematyce. Mało tego, oba motywy - z Philomeny i Wenus - mają podobne jarmarczno-groteskowe zabarwienie, tyle że w Philomenie przeważa to pierwsze + komedia, w Wenus to drugie + jakaś boska metafizyka. Jak dla mnie oba scory stoją na podobnym poziomie, tyle że oczywiście wszyscy doszukują się u Polańskiego i Desplata wyższych emocji niż u Frearsa
Mało tego, Desplat w obu scorach mógł sobie zdecydowanie na więcej pozwolić i zrobić z nich o wiele lepsze prace. Dziwię się, że jeszcze nie padają na tym forum teksty, że Desplat się skończył
Chociaż w perspektywie trzech przyszłorocznych scorów może faktycznie lepiej to przemilczeć 









Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
nie można tak napisać tylko dlatego że chłop se jeden rok odpuścił, albo jemu odpuścili.. czy mu to wyjdzie na dobre, to się okażehp_gof pisze:Desplat się skończył![]()
![]()
![]()

#FUCKVINYL
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Jakby tak spojrzeć na to nie z perspektywy ile albumów wydał, tylko ile muzyki realnie napisał i nagrał plus dołączymy do tego koncert w Ghent, to wcale się Olo w tym roku nie opierdzielał. Po prostu wybrał bardziej niszowe, europejskie projekty plus nie jego wina, że Clooney nie będzie wydany w tym roku,tylko na początku przyszłego. Więc z przyszłego roku to ma nagrane MM, GBH również, a i nad Godzillą już pracuje
No ale albumowo kicha, żadnych wyzwań, na czym my cierpimy 
PS. Już sobie wyobrażam, jak całe forum będzie się podniecać w lutym wszystkimi kotłami i świstawkami w Monuments Men
Będzie pumpin' 


PS. Już sobie wyobrażam, jak całe forum będzie się podniecać w lutym wszystkimi kotłami i świstawkami w Monuments Men


Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
najpierw to muszą to wydać a to wcale nie musi być oczywistością 

#FUCKVINYL
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Co do Philomeny to mam coraz większe wątpliwości co do wydania płyty (w US tylko zapowiedź mp3 jak na razie)
Wenus też wcale nie jest oczywistością (i to mówię nawet o mp3! chociaż akurat to nie powinien być problem...), natomiast MM, GBH i Godzilla to są płytowe pewniaki. Duże scory, znani twórcy. Nie ma innej opcji.

- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
@hp_gof
Co do tej Philomeny, to opieram się po prostu na swoich doświadczeniach z Desplatem, wydaje mi się, że po latach jestem już w stanie z dużą dozą trafności przewidzieć, jak ta muzyka (poza karuzelą) będzie brzmieć, zwłaszcza w kinie Frearsa.
To że doszukujemy się u Polańskiego czegoś więcej, to zupełnie normalne, Frears jest dużo bardziej przezroczystym muzycznie reżyserem, a u Romka z kolei score prawie zawsze jest równorzędnym partnerem.
Wydaje mi się też, że Wenus jest bardziej nietypowym, arthouse'owym kinem (choć Ty wiesz lepiej, skoro czytasz "Philomenę") - i przez to pozwala wybrzmieć muzyce bardziej niestandardowo.
Poza tym ja nie uważam, by ograniczenie ścieżki do jednego-dwóch tematów z góry umniejszało jej znaczenie (vide: Rosemary's Baby, Chinatown). Wenus ma o tyle przewagę nad wieloma innymi Desplatami z ostatnich lat, że nie wypełnia przestrzeni muzycznej zapychaczami, które pełniłyby funkcję wyraźnie podrzędną względem tematu przewodniego. Dlatego Wenus pod względem podejścia przypomina mi np. "Death and the Maiden" Kilara (gdzie swoją drogą też mieliśmy garstkę aktorów zamkniętych w jednym pomieszczeniu). Muzyka nie tyle prowadzi widza w ślad za narracją, ale raczej stoi trochę obok niej - nie opowiada fabuły, emocji bohaterów, tylko dodaje płaszczyzny metaforycznej. Tak jak np. Rota u Felliniego, czy Komeda u dawnego Polańskiego - czyli jak w najlepszych, europejskich wzorcach.
W Philomenie słyszę podejście przeciwne, które oczywiście nie jest gorsze per se i przy pomocy którego Desplat robił już znakomite rzeczy, ale jednak tym razem nie jest ono zrealizowane z taką dozą inspiracji i pomysłowości. Dlatego Wenus jest scorem bardziej zbieżnym z "moją" wizją artystyczną muzyki filmowej, i dlatego stawiam Wenus wyżej, choć gdyby sprawę sprowadzić do gwiazdek pod recenzją, to pewnie różnica nie byłaby "zdecydowana". 
Co do tej Philomeny, to opieram się po prostu na swoich doświadczeniach z Desplatem, wydaje mi się, że po latach jestem już w stanie z dużą dozą trafności przewidzieć, jak ta muzyka (poza karuzelą) będzie brzmieć, zwłaszcza w kinie Frearsa.


Poza tym ja nie uważam, by ograniczenie ścieżki do jednego-dwóch tematów z góry umniejszało jej znaczenie (vide: Rosemary's Baby, Chinatown). Wenus ma o tyle przewagę nad wieloma innymi Desplatami z ostatnich lat, że nie wypełnia przestrzeni muzycznej zapychaczami, które pełniłyby funkcję wyraźnie podrzędną względem tematu przewodniego. Dlatego Wenus pod względem podejścia przypomina mi np. "Death and the Maiden" Kilara (gdzie swoją drogą też mieliśmy garstkę aktorów zamkniętych w jednym pomieszczeniu). Muzyka nie tyle prowadzi widza w ślad za narracją, ale raczej stoi trochę obok niej - nie opowiada fabuły, emocji bohaterów, tylko dodaje płaszczyzny metaforycznej. Tak jak np. Rota u Felliniego, czy Komeda u dawnego Polańskiego - czyli jak w najlepszych, europejskich wzorcach.


Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Ech, Ty jak zwykle znajdziesz jakieś argumenty, których nijak nie da się obalić
Stary wyjadacz!
Ale Tobie chyba chodzi o twórczość Polańskiego w ogóle, a wówczas masz rację, Romek jest jednym z bardziej świadomych muzycznie reżyserów. Polański na dodatek fantastycznie łączy kilka elementów na raz: i fabułę, i obraz, i muzykę. I w takim połączeniu muzyka ma dodatkowy walor, bo nie jest zwykłą muzyką, tylko integralną częścią filmu, taką wisceralną, organiczną. Czyli de facto muzyką filmową
Nasze definicje muzyki filmowej są raczej zbieżne, tylko trzeba wyróżnić różne rodzaje filmu i ich potrzeby. Philomena i Wenus to dwa zupełnie inne obrazy - Wenus wymagała wręcz pewnej metafizyki i wieloznaczności, jakiejś takiej "boskiej cząstki", a Philomena to klasyczny frearsowski komediodramat, który oprócz sprawnego wprowadzenia balansu między elementami komedii i tragedii/dramatu nie daje muzyce za bardzo miejsca na nic więcej. Wiadomo, atrakcyjniejszą ścieżką dźwiękową jest zawsze ta, która jest inna, która ilustruje coś niestandardowego, która jest udziwaczniona, oryginalna (oczywiście nie na siłę, tylko w zgodzie z obrazem), bogata, zaskakująca. I szczerze mówiąc ciężko mi wymyślić model ścieżki dźwiękowej do Philomeny, która byłaby porywająca i oryginalna i jeszcze pasowała do filmu. Teoretycznie jest to możliwe, ale chyba Desplat musiałby najpierw znaleźć w tym filmie dużo więcej inspiracji. A w Wenus inspiracja narzuca się od razu. Natomiast mnie chodzi o coś innego, coś do czego nawiązałeś w ostatnim zdaniu:


To zabrzmiało jakby nie wiadomo ile filmów razem z Desplatem zrobili, a tak naprawdę wszystko sprowadza się do Autora Widmo i teraz Wenus, bo w Carnage i reklamie Prady to muzyki tyle co kot napłakałMarek Łach pisze:u Romka z kolei score prawie zawsze jest równorzędnym partnerem.


No właśnie. Ja jestem zawiedziony w pewnym stopniu obiema pracami, bo po wycięciu kontekstu filmowego i głównych motywów, które w obu pracach są highlightem całych scorów, pod względem technicznym, instrumentalnym, kompozycyjnym nie ma w tych pracach nic zaskakującego ani nic oryginalnego, wręcz słychać już zmęczenie materiału i powielanie schematów. Ja nie mówię, że to źle. Wiadomo, że nie da się z każdej pracy uczynić geniuszu. Geniusz charakteryzuje się tym, że pojawia się raz na jakiś czas, rzadko. Gdyby każda praca nazywana była geniuszem, to to słowo straciłoby swoje znaczenie, swoją wyjątkowość i zaszczytny tytuł. Więc o to mi chodzi. Ja rozumiem fascynację Wenus, ale wynoszenie jej zdecydowanie wyżej od Philomeny jest dla mnie lekko niezrozumiałe, bo uważam, że obie prace mogłyby być zdecydowanie lepsze i jakby tak je na chłodno przeanalizować, to pod względem formalnym wiele się od siebie nie różnią. Co nie zmienia faktu, że nie mamy dostępu do jednego z albumów i jednego z filmów, więc nasze opinie nieco zaokrąglamy z dużym przybliżeniemMarek Łach pisze:choć gdyby sprawę sprowadzić do gwiazdek pod recenzją, to pewnie różnica nie byłaby "zdecydowana".

Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Desplat jest kurewsko inteligentny w tym filmie. Rzekłem (i to ja).
A film b.dobry, ale to nie jest film na kino. Taki b.dobry teatr tv to ja w domu mogę oglądnąć, żałuję kasy na bilet
Muza b.fajna, chętnie bym połknął cd z tym 
A film b.dobry, ale to nie jest film na kino. Taki b.dobry teatr tv to ja w domu mogę oglądnąć, żałuję kasy na bilet


#FUCKVINYL
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: Alexandre Desplat - VENUS IN FUR
Tak, twórczość w ogóle, rzadko który reżyser może się popisać filmografią z taką ilością diabelnie inteligentnych ścieżek dźwiękowych!hp_gof pisze:Ale Tobie chyba chodzi o twórczość Polańskiego w ogóle, a wówczas masz rację, Romek jest jednym z bardziej świadomych muzycznie reżyserów. Polański na dodatek fantastycznie łączy kilka elementów na raz: i fabułę, i obraz, i muzykę. I w takim połączeniu muzyka ma dodatkowy walor, bo nie jest zwykłą muzyką, tylko integralną częścią filmu, taką wisceralną, organiczną. Czyli de facto muzyką filmową![]()

Generalnie wszystko co piszesz o różnicach między filmami i podejściami ilustracyjnymi jest prawdą, ja tylko chciałbym zwrócić uwagę, że taki Benjamin Button czy The Painted Veil (wiem, w mojej ocenie, bo Ty się do niego nie przekonałeśNasze definicje muzyki filmowej są raczej zbieżne, tylko trzeba wyróżnić różne rodzaje filmu i ich potrzeby. Philomena i Wenus to dwa zupełnie inne obrazy - Wenus wymagała wręcz pewnej metafizyki i wieloznaczności, jakiejś takiej "boskiej cząstki", a Philomena to klasyczny frearsowski komediodramat, który oprócz sprawnego wprowadzenia balansu między elementami komedii i tragedii/dramatu nie daje muzyce za bardzo miejsca na nic więcej. Wiadomo, atrakcyjniejszą ścieżką dźwiękową jest zawsze ta, która jest inna, która ilustruje coś niestandardowego, która jest udziwaczniona, oryginalna (oczywiście nie na siłę, tylko w zgodzie z obrazem), bogata, zaskakująca. I szczerze mówiąc ciężko mi wymyślić model ścieżki dźwiękowej do Philomeny, która byłaby porywająca i oryginalna i jeszcze pasowała do filmu.



Przez pryzmat oryginalności stylistyki mogę się zgodzić (choć opening Wenus i karuzela Filomeny trochę tę ocenę łagodzą), tylko zaskakuje mnie, że zarzucasz to Desplatowi akurat teraz, podczas gdy on od dobrych paru sezonów powtarza obecne tu chwyty.No właśnie. Ja jestem zawiedziony w pewnym stopniu obiema pracami, bo po wycięciu kontekstu filmowego i głównych motywów, które w obu pracach są highlightem całych scorów, pod względem technicznym, instrumentalnym, kompozycyjnym nie ma w tych pracach nic zaskakującego ani nic oryginalnego, wręcz słychać już zmęczenie materiału i powielanie schematów. Ja nie mówię, że to źle.

Ale chyba nikt jak dotąd nie okrzyknął Wenus geniuszem...Wiadomo, że nie da się z każdej pracy uczynić geniuszu. Geniusz charakteryzuje się tym, że pojawia się raz na jakiś czas, rzadko. Gdyby każda praca nazywana była geniuszem, to to słowo straciłoby swoje znaczenie, swoją wyjątkowość i zaszczytny tytuł.
