Wawrzyniec jak widzisz niestety nie zrozumiałPaweł Stroiński pisze:Dla fanów tego score'u nadrobili wielki brak bootlega i dali muzykę Manciny z ostatniego wyścigu.
![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
Wawrzyniec jak widzisz niestety nie zrozumiałPaweł Stroiński pisze:Dla fanów tego score'u nadrobili wielki brak bootlega i dali muzykę Manciny z ostatniego wyścigu.
I mojej high fivePaweł Stroiński pisze:Wolę Rush zdecydowanie. Days of Thunder jest puste jak cholera, żadnych w tym emocji. Tu stoję zdecydowanie po stronie Hansa.
Hmmm... Zimmer z lat 90-ych :Wawrzyniec pisze:I mojej high five![]()
Jak ktoś chce nostalgii i trochę kiczu niech się sięga po "Days of Thunder" Ja tej archaiczno-kiczowatej elektroniki nie lubię. Fakt w obu soundtrackach Zimmera bawi się w rockmana, tylko przy "Days of Thunder" ubrany jest na kolorowo, ma mnóstwo świecidełek, biżuterię i wielką burze włosów na głowie. Przy "Rush" ubrany jest w czaderską skórę i badassowe przyciemniane okulary.
Ale co kto lubi.
Paweł czy ja gdzieś odnosiłem się do filmu i do Nicki Laudy?Paweł Stroiński pisze:Gdybyś obejrzał Rush i gdybyś znał autentyczną historię, która za tym stoi, to byś wiedział, że to nie jest ani sztuczne, ani pretensjonalne, chyba że fakt, że ktoś prawie spłonął żywcem w bolidzie uznamy za pretensjonalny.
Czekaj, a to fun już się nie liczy? Na tym forum pojęcie "funu" przecież tak ochoczo używa się w argumentacji. W latach 90-ych, w filmie rozrywkowym Bruckheimera nie mogło być funu i przez to muzyka nie mogła być taka?Paweł Stroiński pisze:Muzyka z wypadku w Days of Thunder to dramatyczny epic fail. Ani nuty dramatyzmu, tylko banalny dysonansik na elektronikę. Ja wiem, że film Tony'ego jest delikatnie mówiąc daleki od wybitności (podobno nawet próbował sugerować producentom, by przerzucili NASCAR na F1, bo jest po prostu ciekawsze), ale Hans nawet nie próbuje być w jakiś sposób dramatyczny.
Bardzo naciągane porównanie moim zdaniemPaweł Stroiński pisze:Wszyscy czepiają się tej zrzynki tematycznej w Rush, a fakt, że Days of Thunder to brzydszy rockowy kuzyn Chariots of Fire jakoś się ignoruje. Nie ma to jak nostalgia...
Na pewno nie "piłem" do CiebiePaweł Stroiński pisze:A wymieniłeś akurat te stare ścieżki Zimmera, które bardzo lubię i nawet z pięciu z nich mam trzy oryginały. Gdyby Driving Miss Daisy miało bardziej dostępne wydanie, to pewnie też bym miał (bo Radio Flyer jest od wieeeelu lat OOP).
O, dzięki za opinię. Czyli pewnie taka uboga wersja wcześniejszych Van Santów i Taking Woodstock. Aż dziw, że to teraz wydają, choć pewnie targetem są elfmanowscy ortodoksyjni zbieracze.swordfish pisze:Tak, ja widziałem. Elfman to brzdąkanie na gitarze, praktycznie zero orkiestry. Sam film to taki komercyjny wyciskacz łez, z cyklu chłopak poznał dziewczynę. Wyjątkowo jak na Van Santa nie ma tu żadnych tematów gayowskich.
Zresztą pisałem o tym dwa lata temu po premierze:
swordfish pisze:Mamy brzdękanie gitarki, czasem harfy, gdzieniegdzie dzwoneczki i cymbałki. Brzmi trochę bajkowo, a trochę wieje nudą, bo i cały film jest taki. Utwory są krótkie, więc pewnie na albumie byłyby to kawałki po minucie. Brak większej suity. W napisach końcowych spokojny, leniwy fortepian. Mamy także kilka gitarowych piosenek w stylu późnych Beatelsów.
Uwierz mi - jak na kino Rona Howarda i jak na dzisiejszego Hansa, z wyjątkiem Lost But Won muzyka jest wyjątkowo subtelna i, wręcz, wyciszona w filmie. A Inferno, które mi się z początku na płycie totalnie nie podobało (na zasadzie, Jezu, znowu?!), akurat wypada tam jako jeden z najlepszych kawałków - i znowu, nie gra głośno.Tomek pisze:Hmmm... Zimmer z lat 90-ych :Wawrzyniec pisze:I mojej high five![]()
Jak ktoś chce nostalgii i trochę kiczu niech się sięga po "Days of Thunder" Ja tej archaiczno-kiczowatej elektroniki nie lubię. Fakt w obu soundtrackach Zimmera bawi się w rockmana, tylko przy "Days of Thunder" ubrany jest na kolorowo, ma mnóstwo świecidełek, biżuterię i wielką burze włosów na głowie. Przy "Rush" ubrany jest w czaderską skórę i badassowe przyciemniane okulary.
Ale co kto lubi.
I Zimmer z współczesnego okresu i swojego słynnego występu na dachu:
Pozostawiam do rozwagi, który wygląda bardziej obciachowo, czy też prawdziwie 'rockowo'...
Paweł czy ja gdzieś odnosiłem się do filmu i do Nicki Laudy?Paweł Stroiński pisze:Gdybyś obejrzał Rush i gdybyś znał autentyczną historię, która za tym stoi, to byś wiedział, że to nie jest ani sztuczne, ani pretensjonalne, chyba że fakt, że ktoś prawie spłonął żywcem w bolidzie uznamy za pretensjonalny.Muzyka uważam, że jest pretensjonalna. To, że opisuje historię (w hollywoodzkim stylu) opartą na wydarzeniach, które miały miejsce, nie oznacza, że ktoś nie może nazwać muzyki w ten sposób
Lincoln też oparty jest na prawdziwych wydarzeniach, co nie przeszkodziło muzyce JW być potwornie pretensjonalną
Czekaj, a to fun już się nie liczy? Na tym forum pojęcie "funu" przecież tak ochoczo używa się w argumentacji. W latach 90-ych, w filmie rozrywkowym Bruckheimera nie mogło być funu i przez to muzyka nie mogła być taka?Paweł Stroiński pisze:Muzyka z wypadku w Days of Thunder to dramatyczny epic fail. Ani nuty dramatyzmu, tylko banalny dysonansik na elektronikę. Ja wiem, że film Tony'ego jest delikatnie mówiąc daleki od wybitności (podobno nawet próbował sugerować producentom, by przerzucili NASCAR na F1, bo jest po prostu ciekawsze), ale Hans nawet nie próbuje być w jakiś sposób dramatyczny.Nie ma tu 'wielkiej', zimmerowskiej dramatyki początku XXI wieku, ale są momenty refleksyjne, nostalgiczne, kreowane właśnie przez tą niepodrabialną elektronikę. Kiczowatą w Waszej opinii
Jeszcze by brakowało, żeby pojawiły się w DoT wielkie, dramatyczne ekspresje w stylu np. Kodu Da Vinci
Bardzo naciągane porównanie moim zdaniemPaweł Stroiński pisze:Wszyscy czepiają się tej zrzynki tematycznej w Rush, a fakt, że Days of Thunder to brzydszy rockowy kuzyn Chariots of Fire jakoś się ignoruje. Nie ma to jak nostalgia...![]()
Na pewno nie "piłem" do CiebiePaweł Stroiński pisze:A wymieniłeś akurat te stare ścieżki Zimmera, które bardzo lubię i nawet z pięciu z nich mam trzy oryginały. Gdyby Driving Miss Daisy miało bardziej dostępne wydanie, to pewnie też bym miał (bo Radio Flyer jest od wieeeelu lat OOP).Dałem to przykład ogólny jego twórczości z przełomu lat 80-ych/90-ych. I to jak jest np. ona dla mnie ważna.
No, raczejMarek Łach pisze:O, dzięki za opinię. Czyli pewnie taka uboga wersja wcześniejszych Van Santów i Taking Woodstock. Aż dziw, że to teraz wydają, choć pewnie targetem są elfmanowscy ortodoksyjni zbieracze.
O żesz...Adam pisze:geniusz mistrzunia. ale ten score bez Manciny byłby niczymjak zoabczyłem ten 10 minutowy track na setliście to... ahhhh