Ja tu nie mówię o BWWWWRAAAAM, bo paradoksalnie, nigdy z ta już wyśmiewaną (jak niemal 4-nutowiec Hornera) frazą nie miałem problemu. W sumie tworzy ona specyficzny klimacik w tematyce, w której jest umiejętnie używana, czyli w jakichś science-fictionach czy dark-superhero
Mówię tu natomiast o uproszczeniu maksymalnym muzyki. Tak, wiem normalny widz i tak tego nie zauważy i ma to gdzieś, ale druga strona medalu jest taka, że nawet przypadkowi widzowie, czy też ludzie którzy choć trochę interesują się kinem, często wspominają, że nie kojarzą muzyki w filmie, nie pamiętają jej. Owszem, trendy kompozytorskie poszły w pewnym kierunku, ja to rozumiem (Adam mi pewnie nie wierzy, bo myśli, że ja już jestem tak stary, że nie słyszę i nie kapuję

), ale z drugiej strony, jest to wynikiem maksymalnego uproszczenia muzyki, która nie próbuje stać się czymś ciekawym, intrygującym, choć trochę żyć własnym życiem w filmie. Fakt, jest to spowodowane, że tego chcą decydenci i filmowcy, jest też spowodowane tym, że współcześni pseudo-kompozytorzy nie potrafią pisać dobrej muzyki. Ale to temat rzeka. Bo taki Junkie XL, czy inny Reznor nie rozumie czym jest ilustracja filmowa. Dla nich muzyka filmowa to element platformy, dzięki które zaistnieją, czy jak w przypadku Reznora stworzą sobie swój nowy albumik/pracę studyjną. I wystarczy, że Reznor będzie kalał swoimi wypotami filmy tak ważnego twórcy jak David Fincher. I tym samym będzie tworzył nowe mody i trendy.
Kiedyś pisałem, że RCP-owcy (wtedy MV-owcy) powinni mieć zakaz zbliżania się do takich gatunków jak s-f, przygoda, fantasy, historyczne. Tam, gdzie od muzyki w większości wymagana jest pewna wyobraźnia, wizja, której zazwyczaj nie posiadają. Dziś te gatunki okupują i zazwyczaj ich rezultaty w nich są traficznie słabe. Tworzą ten lowest common denominator. Potem taki Doyle czy Navarette muszą komponować tak jak tamci, bo inaczej wylecą z projektu. Już o sławnym przykładzie Silvestriego (jeszcze wtedy w dobrej formie) i Piratach z Karaibów nie wspomnę, co jest najlepszym komentarzem do całego problemu.
A pozbycie się Hornera, który stworzył interesujący score do nowego Pająka na rzecz marketingowego i świetnego pod kątem sprzedaży duetu Zimmer-ktoś-tam, już nie wspomnę, co niech będzie epilogiem mojego wywodu
