hmmm, jestem miło zaskoczony nie żebym się cieszył tylko dlatego, bo/że Brajan dostał pozytywną opinię - nie o to tu chodzi, bo moja opinia była jaka była dla przykładu (ocena za całośc o cały jeden stopień mniejsza od pawłowej, i taka pozostaje - za całość - bo jak wytnę ze 40 minut, to też daję 3,5/5.) - ale tutaj aż takich pochwał i rzeczowego podejścia się nie spodziewałem ze strony PawłaPaweł Stroiński pisze:Czas na moją opinię. Przesłuchałem na razie raz, ale już pewne rzeczy mogę powiedzieć na temat tej muzyki. I, pewnie ku radości Adama, chciałbym się skoncentrować na zaletach tego score'u, bo on ich pozbawiony wcale nie jest, a wady po prostu wymienić i tylko powiedzieć coś na temat tych, o których na razie nikt nie wspomniał.
Po pierwsze, temat. Jeden z najlepszych tematów Briana Tylera w karierze, który wbrew niektórym opiniom pojawia się dość często, tylko jest chowany. To jest ten typ ilustracji na Goldsmitha, który Tyler stosuje od początku kariery - mamy jeden temat, który wałkujemy często - najwyżej, tak jak tutaj, dwa - i czasem go kryjemy. Jak powiedział mi w Poznaniu Townson, metoda Jerry'ego sprowadzała się do prostego pytania - "jeśli to się w żaden sposób nie odnosi do tematu, to co tu robi?". Tematyka Tylera, prosta z założenia, choć tym razem frazy są trochę dłuższe i dużo bardziej dopieszczone niż nawet w Eagle Eye, które tak lubię. Tyler, niczym Jerry, tnie te frazy i zamiast po prostu walić tematem ciągle, wrzuca poszczególne frazy tu i ówdzie, tak, że nie zawsze zorientujecie się, że tak, to jest część tematu głównego. I to jest fajne. Sam temat jest cholernie skoczny i melodyjny.
Tak w ogóle można gdzieś w 60-70% zdefiniować ten chyba najbardziej melodyjny score akcji w karierze Briana. Z jednej strony mnie to cieszy, bo Tyler, rozwijając te swoje (pod względem aranżacyjnym) kolosy często zapominał kierunek, w którym dokładnie idzie, tak jakby po prostu szedł za narracją bez specjalnego pomyślunku. Nie było to jednak nigdy złe pod względem strukturalnym, ze względu na to, że gość świetnie aranżuje to wszystko, tylko że mój problem sprowadzał się do tego, że Tyler nawala orkiestrą, bardzo ładnie rozpisaną, nakładając na siebie warstwy i po prostu w ten sposób wyglądał jego pomysł. Tutaj stawia mocno na melodykę i to jest fajne. Trochę nawalanek w starym stylu tutaj jest, kiedy Brian idzie mocno perkusyjnie, ale mniej niż np. w Rambo czy pierwszych Expendables. Oparcie się na melodyce jest bardzo fajnym elementem, choć z drugiej strony, ja bardzo osobiście lubię i uważam, że najlepsze fragmenty Tylera w karierze to są fragmenty, w których łączy ten swój rockowy styl z awangardą w stylu "Goldenthala dla ubogich", choć ze względu tylko na to, że Goldenthal jest takim geniuszem, a nie na to, że Tyler jest taki zły.
Skoczność. Przy całej rockowej wrażliwości Tylera, tutaj postawił na jigi, lekko celtyckie zagrania, bardzo pirackie w brzmieniu. I tworzy to całkiem fajny klimat. Oczywiście, przepuszcza to przez rock, ale trudno się dziwić, to taki trochę crossover. Brzmi to fajnie, naprawdę. Praktycznie cały score jest skoczny i to jest inna strona Tylera, taka, którą nie bardzo wcześniej znaliśmy. Dobrze, że odciął się od pumpinu i poszedł w bardziej pirackie brzmienia, choć nie tradycyjne.
Wady: O długości albumu mówili wszyscy. 50-60 minut by wystarczyło. Jednostajność brzmienia też była wspominana, nawet rockowe wstawki nie zawsze pomagają. Natomiast nikt nie wspomniał o jednej rzeczy. O ile blacha zabiłaby brzmienie Briana, o tyle z tym smyczkowym podejściem i skocznością bardzo dobrze by się integrowały flety. Jakby miał ze dwa-trzy poprzeczne flety w orkiestrze świetnie by to dodało przygody i można by świetnie się tym bawić w kontakcie z wiolonczelami i skrzypcami.
3/3,5 zależy od późniejszych przesłuchań.
Ale ja dalej będę trzymał stronę tego, że wolałbym jednak tutaj, żeby Brajan miał większy budżet i więcej sam przy tym pracował, i byśmy dostali orkiestrowy swashbuckling. Dostaliśmy klimatyczną, dość kameralną muzykę bardzo oddającą epokę. Tak też można było - Brajan z pomagierami poszedł w tę stronę, wykorzystał to że za dużo kasy tu nie mieli na to, i wyszedł z tego obronną ręką, ale mi jednak marzyło się drugie Cutthroat Island
A tematu głównego nie uważam za jakiś specjalnie prawie najlepszy
Aha no i to kolejny raz nauczka dla Pawła, który ostro podsumował kilkadziesiąt dni temu preview tego scoru i też dla nas wszystkich nauczka - nie oceniać nigdy nic po klipach , niezależnie od ich jakości czy to dźwięku, czy muzyki samej w sobie.
P.S. - biedny Wawrzyniec Walczy z sobą bo go ciut wciągnęło i nie może uwierzyć że to w ogóle możliwe
P.S. 2 - Templar, Ghosti, czekamy. Przeca dostaliście studio mastera!