Dwie drogi w muzyce filmowej

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Marek Łach
+ Jerry Goldsmith +
Posty: 5671
Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
Lokalizacja: Kraków

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#16 Post autor: Marek Łach » wt lut 05, 2013 22:12 pm

Paweł Stroiński pisze:Nie wiem, czy jestem w stanie się z tym zgodzić do końca. Doświadczenia z radykałami w tej chwili definiują niestety mainstream, taka jest brutalna prawda. Różnica polega na tym, czy producent jest w miarę inteligentny (wtedy dostaniemy nawiązania do klasyki gatunku albo może nawet, jak się cud zdarzy, kompozytor dostanie wolność!) albo nie (wtedy dostaniemy największe możliwe gówno a la RCP, jeśli jesteśmy optymistami, a jeśli jesteśmy pesymistami, to Tylera Batesa). To, jak rozumie muzykę filmową producent, ma cholerny wpływ na to, co otrzymamy. A tutaj niestety raczej doświadczenie każe być pesymistycznym. Mam przypominać historię Silvestriego, którego Bruckheimer wypieprzył z Piratów z Karaibów, bo w demie miały czelność znaleźć się partie na flety, o czym sam Alan w wywiadzie mówił?
Anegdotka z Alanem ma już 10 lat i nie przypominam sobie, żebyśmy potem słyszeli, że z powodu fletów, wiolonczeli czy rożka angielskiego rejectowano Giacchino, Desplata, Elfmana, Hornera, czy nawet tego Silvestriego. ;) Wydaje mi się, że albo za szeroko albo za wąsko traktujesz mainstream. Bo dla mnie prawdziwym mainstreamem jest bardziej Avatar, The Amazing Spider-Man, Tintin, Avengers czy Hobbit (i oczywiście też obrazy Nolana), niż 3/4 filmów klasy B, do których swoje twory płodzą chłopcy RCP-owcy - zauważmy, że kasowe megaprodukcje jak Transformersi czy Iron Man, nie są czymś, co RCP dostaje każdego miesiąca. Talenty, jakimi jesteśmy przez tych chłopców obdarzani, często rozdrabniają się na filmy o mniejszym zasięgu i filmy z trochę innej półki. Więc patrząc na duże, kasowe tytuły ostatnich lat - z których część to przecież produkcje mające aspiracje oscarowe - ja osobiście nie widzę absolutnie, żeby mainstream był przez radykałów definiowany. Co najwyżej pewna jego odnoga.
A popatrzmy na te klasowe score'y na nowoczesną elektronikę:
1. Hans Zimmer
2. Howard Shore (no, co jak co, ale on by potrafił zrobić geniusz z dziesięciu rytmicznie pierdzących drwali z Gór Skalistych)
3. Daft Punk - kapela, która zjadła na elektronice zęby łącznie z całym unerwieniem i dziąsłami
Z czym do ludzi?
Tego nie rozumiem?
A co by się stało, gdyby, nie wiem, Raminowi nagle kazali napisać na, nie wiem, Barry'ego, albo gdyby np. Silvestri dostał zlecenie na RCP?
Co do Ramina to nie wiem, a Silvestri pewnie napisałby gorszą wersję Drużyny A. ;)
A poza tym fajnie wiedzieć, że TDKR i TRON zostały niby tak bardzo docenione, bo ja pamiętam trochę inne opinie
To prawda, nie wszyscy sikali po nogach, słysząc tę muzykę. :P Co nie jest jednoznaczne z tym, że uważali ją za crap. :P

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9347
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#17 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 22:16 pm

Chodzi mi o to, że te ścieżki zostały napisane przez ludzi, którzy się po prostu na tym znają jak mało kto (OK, dla Shore'a Cosmopolis było novum, ale on jest świetnym kompozytorem i zawsze potrafił być kameleonem).

Ale mainstreamem były też filmy Marvelowskie (co się stało z Doylem przy Thorze? i z Debneyem przy Iron Manie 2?) Safe House oczywiście nigdy nie miało zapewne być epickim blockbusterem, dzięki Bogu, ale filmy komiksowe (także X-Menów) bym do tego jednak pozwolił sobie wrzucić.

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9347
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#18 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 22:20 pm

I co do TDKR, bo przyznam, że to był szok, bardzo mnie zaskoczyła ocena Tomka Rokity, że ceni to tak wysoko, a poza tym wszystko się rozniosło tak, jak powinno, poza reakcją Adama i poza tym, że Koper nie wyśmiewa.

Awatar użytkownika
Arthur
Nominacja do odkrycia roku
Posty: 1135
Rejestracja: śr paź 20, 2010 21:16 pm
Lokalizacja: Pzn

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#19 Post autor: Arthur » wt lut 05, 2013 22:54 pm

W sumie to o co ten cały krzyk? W muzyce filmowej jak we wszystkim nie ma 2 nurtów, a jest ich wiele - chyba że patrzymy jedynie na boskie Hollywood. Może tu polega problem- LA i US to nie cała muzyka filmowa. Może i tam się podpisuje najlepsze kontrakty filmowe, ale jak pokazuje coroczna historia co najmniej kilka znakomitych ścieżek pojawia się z najmniej oczekiwanego miejsca. I burzą one jak chcą to co niby jest na topie jak wspomniany choćby Daft Punk (którego nie cierpię). Jest człowiek orkiestra Desplat, który sam jest 3-cim nurtem sam w sobie. Wspomniany Shore, Newman, Beltrami to kolejne osobowiści - i gdzie je przypisać?
Muzyka filmowa to grono charakterystycznych kompozytorów i Ci mają u nas aplaus, reszta może i pisuje do największych blockbusterów ale kogo to interesuję oprócz producentów? I tu jest pytanie do Pawła: Czemu tak bardzo martwisz się o przyszłość muzyki filmowej przy każdej okazji tłumacząc nam Hansa? Dobrze rzeczy same się bronią, a szmiry filtry nie przepuszczają.
Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. - Albert Schweitzer

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9347
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#20 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 23:06 pm

Kolejny mnie nie zrozumiał...

Chodzi mi o to, że za szmirę odpowiadają w dużej mierze i producenci, i fani. To jedno

Druga rzecz, ta grupa charakterystycznych kompozytorów z roku na rok się zmniejsza, bo taki Doyle, cudowny głos, zostaje zmuszony do napisania w stylu RCP. Do tego w tej chwili pije. I za to odpowiadamy częściowo my sami, bo wbrew pozorom zdziwiłbyś się, ile osób szmirę przepuści i będzie uwielbiać. Mam powtarzać, że album z pierwszej i drugiej Gry o tron sprzedawał się świetnie? I tego będą żądać do filmów, bo jest na to popyt. To, że ty, Marek czy Tomek Rokita nie kupisz bezmyślnej papki Djawadiego nic tutaj nie znaczy. Z drugiej strony uważam, że niektóre potencjalne nurty (Beltrami zamilkł na ładnych parę lat przecież) są tłamszone przez drugi nurt, który jest lubiany, bo ładnie na orkiestrę piszą. Po cholerę Horner ma się starać, skoro może przepisać całą swoją karierę od początku do końca i połowa ludu to kupi? Ile osób kupiło średniego Lincolna tylko dlatego, że to Williams? (to samo z hiperpopularnymi na rynku gównami Hansa sprzed dwóch lat! Zwłaszcza Piraci 4 się sprzedawali jak świeże bułeczki!). Dlaczego naszymi wyborami (mówię o nas fanach) finansowymi nie jesteśmy w stanie kształtować rynku i zadowalamy się tym, co jest? Lone Ranger najprawdopodobniej będzie niewiele lepszy od Piratów 4, ale i tak gawiedź pójdzie, kupi i zachwyci się, że to najlepsza rzecz po Mozarcie, a może nawet i lepsza...

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9893
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#21 Post autor: Wojteł » wt lut 05, 2013 23:12 pm

Paweł Stroiński pisze:Druga rzecz, ta grupa charakterystycznych kompozytorów z roku na rok się zmniejsza, bo taki Doyle, cudowny głos, zostaje zmuszony do napisania w stylu RCP. Do tego w tej chwili pije.
W pierwszej chwili zrozumiałem, że Doyle pije :P
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
Kaonashi
Joe Hisaishi
Posty: 13712
Rejestracja: pt sie 19, 2011 17:36 pm
Lokalizacja: Kraina Bogów

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#22 Post autor: Kaonashi » wt lut 05, 2013 23:24 pm

Też tak zrozumiałem :mrgreen: Do tej pory nie może się otrząsnąć po napisaniu czegoś na modłę RCP i dlatego pije.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9347
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#23 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 23:27 pm

Zapomniałem o "ę" :mrgreen:

Szybko piszę :mrgreen:

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 14342
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#24 Post autor: lis23 » śr lut 06, 2013 01:39 am

Nie chce mi się ( na razie ) tego wszystkiego czytać ;)

nie jestem hejterem Zimmera, wręcz przeciwnie, był czas, gdy Zimmer należał do czołówki moich ulubionych kompozytorów - niestety, Zimmer się zmienił, i to w moim mniemaniu na gorsze
uwielbiam prace Zimmera z końca lat 90- tych i z początku 2000 - nych, ale gdzieś w połowie lat 2000-nych, Zimmer zaczął zmieniać swoją muzykę - pierwszą " jaskółką " złych nowin była druga część " Piratów z Karaibów ", z okropnym ' Krakenem ' na czele, potem było tylko gorzej, wraz z okropnym ' Batman Begins " i " TDK " - po prostu nie jest to muzyka dla mnie i tyle - a przecież Zimmer potrafił trochę wcześniej napisać świetny ' Kod Da Vinci ', niestety, od Batmanów Nolana prawie niczym mnie już nie zachwycił i stracił swoje wysokie miejsce w moim prywatnym rankingu, a jeżeli " Człowiek ze Stali " będzie kolejnym " potworkiem ' a la Batmany, to postawię na Zimmerze krzyżyk ostatecznie - jest wielu innych kompozytorów, tworzących " słuchalną " muzykę.
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Mefisto

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#25 Post autor: Mefisto » śr lut 06, 2013 04:42 am

Paweł Stroiński pisze:Chodzi mi o to, że za szmirę odpowiadają w dużej mierze i producenci, i fani.
Przecież tak zawsze było, że mainstream walił na jedno kopyto, bo jak raz się sprzedało, to sprzeda się znowu i jak raz coś było dobre, to producenci szli za ciosem i chcieli to samo, bo sądzili, że to znowu przyniesie szmal (w czym czasem się mylili). To głównie na obrzeżach dokonywały się zmiany, a raz na jakiś czas jakaś ścieżka z głównego nurtu zmieniała system z takich czy innych względów.

Przecież to, co opisujesz dzieje się od początku kina. Weźmy epokę Golden Age'u - w kinach same sandałowce, wielkie widowiska kostiumowe, a w muzyce napieprzanie wielkoorkiestrowe na maksa. I to niezależnie od kompozytora i jego stylu mocno do siebie podobne i nieustannie wielkie i ciężkie, niezależnie od tego, co się dzieje na ekranie. Maszerują wojska - orkiestra napieprza; biba u Cezara - orkiestra napieprza; Kleopatra ma orgazm - orkiestra napieprza, etc. To samo w kolejnych dekadach - 70 aż do momentu Star Warsów, które przywróciły do łask wielkoorkiestrowe potwory to przecież niewygodny minimalizm na jedno kopyto, często mocno nieprzyjemne brzmienia, eksperymenty; lata 80 - elektronika pełną gębą (plus złote lata Williamsa z drugiej strony); 90 - swoisty misz-masz, generalnie znowu wielkoprzygodówka, którą wspaniale podsumował Gladiator. No i niemal cały dotychczasowy wiek XXI to znów powrót do elektroniki i swoistego minimalizmu w użyciu tejże, bo przecież tak można podsumować zarówno twory Zimmera pokroju Gacków, co np. Desplaty na orkiestrę, czyli ponownie miks stylów. A przecież w międzyczasie obecni wielcy zaistnieli praktycznie na bezrybiu - Morricone wypłynął przecież na spaghetti-westernach, czyli czymś czego nikt się kompletnie nie spodziewał i nie wróżył sukcesów. A wspomniany Zimmer to wszak może i Hollywood, ale pokątem, od niskobudżetówek właściwie niezależnych pokroju Rain Mana.

Także jedynym co się tak naprawdę zmieniło to postęp techniczny, który pociągnął z sobą łatwość w tworzeniu "podróbek na szybko", które każdy może napisać w piwnicy. Do tego dochodzi też znacząca banalność, a co za tym idzie prostackość w tworzeniu temptracków. Przecież 20 lat temu elektroniczne scory to była przecież ciężka praca a taki zestaw keyboardów kosztował więcej jak wynajęcie orkiestry z LA na cały miesiąc. A gdy ktoś chciał powiedzieć kompozytorowi czego szuka, to używał do tego słów, a nie mp3 zgranych z neta i podłożonych bez ładu i składu pod workprint filmu. Ot znak czasów - a te przecież także wpływają na muzykę. Jakkolwiek więc trudno jest mi zrozumieć do czego pijesz, bo nawet jeśli są tam jakieś obozy, to jak zawsze jest też cała masa alternatyw - chyba nawet większa niż kiedyś, bo kiedyś kompozytor musiał się nieźle napocić, żeby wypłynąć znienacka, a dziś walisz maila do Mam talent i już kontrakt z Wajdą na Katyń 2 - to jednak z tym jednym aspektem mogę się zgodzić: niestety, ale przyszło nam żyć trochę w bezjajecznych czasach, w których ludzie jarają się kinem "bezpiecznym", a przez to nieatrakcyjnym i lekko wypranym z magii. To rzecz jasna wpływa też na muzykę, która wielokrotnie przypomina papkę. Oczywiście mam tu na myśli główny nurt z USA i po części z Europy, a przy tym nie każdy film, nie każdy blockbuster i, co za tym idzie, także nie każdy soundtrack. Nie powiedziałbym więc, że jest źle czy tragicznie, a i trochę chyba za wcześnie na ujednolicanie filmówki (nawet mimo naleciałości MV), lecz na pewno w ostatniej dekadzie zrobiło się trochę spokojniej i trochę bardziej zachowawczo także muzycznie. I być może dlatego nawet te najciekawsze ścieżki wypadają dość blado i/lub wtórnie, gdy porówna się je z tymi sprzed lat 20 i 30, a przy tym także mniej oryginalnie i czuć pewien niedosyt (co widzę od jakichś pięciu lat regularnie we wszelkich podsumowaniach, gdzie połowa wypowiadających się osób mówi o rozczarowaniach, a druga głosuje na twory pokroju Lincolna, który sam w sobie zły może nie jest, ale dla samego Williamsa to czysty regres).

Myślę jednak, że za wcześnie na darcie szat - czas na zmiany z pewnością prędzej czy później przyjdzie, bo nawet widzowie się nudzą i producenci potrafią z czasem przyznać, że coś jest passe. I tak też będzie pewnie z obecnym brzmieniem a la Zimmer, ale do tego potrzebny jest jakiś zwrot. Być może, o czym jednak smutno mi myśleć, tenże nadejdzie dopiero z odejściem obecnych mistrzów, jak wspomniany Johnny i Ennio, po których lukę jakoś trzeba będzie zapełnić (po Goldsmithie co prawda pustka dalej jest, ale lubię sądzić, że wtedy właśnie pojawił się jakże inny Desplat, który ma przecież w swym hollywoodzkim dorobku sporo tytułów typowych dla Jerry'ego), a i obecni młodziani pokroju Marianelliego będą wciąż wyrastać i wprowadzać swoje małe "rewolucje".

W skrócie dla tych, którym nie chce się czytać: Paweł marudzi jak stara baba i widzi świat w ciemnych barwach, a ja mówię, że warto zwyczajnie przeczekać jednostajność, ciesząc się małymi perełkami, które wszak co roku wypływają.

Awatar użytkownika
kiedyśgrześ
+ W.A. Mozart +
Posty: 6087
Rejestracja: sob lip 09, 2011 12:05 pm

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#26 Post autor: kiedyśgrześ » śr lut 06, 2013 09:58 am

1. CLOUD ATLAS - Tom Tykwer, Johnny Klimek, Reinhold Heil - 130 [asłuchalny]
2. JOHN CARTER - Michael Giacchino - 101 [wtórniak]
3. RISE OF THE GUARDIANS - Alexandre Desplat - 96 [nonsens]
4. LIFE OF PI - Mychael Danna 92 [anonim]
5. THE AMAZING SPIDER-MAN - James Horner - 82 [wtórniak]
6. SKYFALL - Thomas Newman - 71 [asłuchalny]
7. ANNA KRENINA - Dario Marianelli - 65 [nonsens]
8. THE DARK KNIGHT RISES - Hans Zimmer - 53 [wtórniak]
9. THE HOBBIT - Howard Shore - 51 [wtórniak]
10. W.E. - Abel Korzeniowski - 49 [anonim]

Parafrazując jednego guru młodzieży wiejskiej: mata co chceta :P
Obrazek

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 60020
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#27 Post autor: Adam » śr lut 06, 2013 10:21 am

prawda taka, że filmówkę zepsuł Hans Zimmer i prażanie! i jeszcze Brian Tyler!
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
kiedyśgrześ
+ W.A. Mozart +
Posty: 6087
Rejestracja: sob lip 09, 2011 12:05 pm

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#28 Post autor: kiedyśgrześ » śr lut 06, 2013 10:45 am

Brian Tyler is the worst :mrgreen:
Obrazek

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 60020
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#29 Post autor: Adam » śr lut 06, 2013 10:45 am

dokładnie :D
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 14342
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#30 Post autor: lis23 » śr lut 06, 2013 14:47 pm

a druga głosuje na twory pokroju Lincolna, który sam w sobie zły może nie jest, ale dla samego Williamsa to czysty regres
Williams ma już 81 lat i myślę, że ma On gdzieś postęp, ważnym jest to, że 90% Jego kolegów po fachu nie stać nawet na pracę pokroju " Lincolna ".
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

ODPOWIEDZ