specjalnie dla Marka Łacha z dedykacją
Thomas Newman - Skyfall - A Complete Analysis [spoilery]
1. Akcja:
"Grand Bazaar, Istanbul" podobnie jak początek filmu to mocne wejście utrzymane w klasycznym bondowskim stylu. Utwór stanowiący ilustrację pościgu agenta za złodziejem dysku jest utrzymany w konwencji znanej z dwóch poprzednich filmów: orkiestracje mieszają się z bogatymi perkusjonaliami, pojawia się nawet gitara elektryczna przez co ten fragment skojarzyć się może z muzyką znaną z gier komputerowych "Prince Of Persia", a nawet z nienawidzoną muzyką Erica Serry do "Goldeneye", z tymże w tym drugim przypadku jest znacznie lepiej. Orientalny szlif dodatkowo buduje napięcie w tym utworze i idealnie pasuje do emocjonującego pościgu. Równie interesująco wypada utwór "Brave New World", który gdy ze spokojnego wejścia wybucha w perkusyjno-orkiestrowy aranż brzmi trochę jakby napisał go... Hans Zimmer. Ciekawie wypada "Shanghai Drive", który choć nie jest ze sceny akcji, pulsuje kapitalnym basowym rytmem skontrastowanym z perkusjonaliami, w kolejnym zaskakująco interesującym utworze "Jellyfish" ponownie przychodzą skojarzenia z Zimmerem, a zwłaszcza z jego muzyką do "Incepcji" Nolana. Gdyby ten kawałek znalazł się na soundtracku powiedzmy do Bourne'a pasowałby tak samo dobrze, pod tym względem jest... bezpłciowy. Znacznie ciekawiej wypada energiczny, w znacznej mierze perkusyjny fragment "Silhouette" ze świetnej sceny potyczki na pięści na tle migoczących świateł nawiązującej do teatru cieni. Niezwykle udanym numerem jest "Quatermaster", naturalnie motyw przewodni postaci Q granego w filmie przez rewelacyjnego Bena Whishawa.To pierwszy w historii Bonda przypadek, by postać drugoplanowa, jaką bez wątpienia jest Q, miała swój własny motyw. W najnowszym odcinku Q ma co prawda rolę znacząco rozbudowaną w stosunku do filmów wcześniejszych i prawdopodobnie z tego względu ma on własny muzyczny fragment.Przywodzi on na myśl wyśmienitą muzykę z serialu "Sherlock" z Benedictem Cumberbatchem, w której notabene też maczał palce David Arnold. Mocnym utworem w tej kategorii jest "The Bloody Shot" w filmie znajdujący się w sekwencji bijatyki na pędzącym pociągu z końca początku filmu. Bogaty, tryzmający w napięciu aranż i perkusjonalia sprawiają, że jest to jeden z najciekawszych muzycznych fragmentów nie tylko filmu, ale także płyty. Szkoda tylko, że na płycie znajduje się na czternastej pozycji, czyli w jego połowie, a nie na początku, zwłaszcza, że poprzedza go muzyczna ilustracja sceny z waranami Komodo.
Kolejnym utworem, który wciska w fotel jest ten, który znajduje się podczas świetnego pościgu po stacji londyńskiego metra, czyli "Grandborough Road". W filmie wydaje się być dłuższy, tu trwa zaledwie dwie i pół minuty. U Arnolda taki numer byłby zapewne dłuższy i zamiast przytoczenia bondowskiego motywu na zakończenie w lekkiej, wyciszonej formie, zakończyłby się potężnym uderzeniem.
2. Niesłyszalne tło:
Newman na całe szczęście takich utworów napisał stosunkowo niewiele, dzięki czemu nie ma się poczucia znudzenia, czy to w trakcie oglądania najnowszej odsłony Jamesa Bonda, czy to słuchania muzyki do tegoż filmu. Jednym z takich utworów jest "Voluntary Regiment" i choć w połowie pojawia się nieco szybsze zagranie na perkusji i elektronicznych samplach to nadal jest ot utwór utrzymany w dość stonowanym i spokojnym tempie. Takim utworem jest też motyw przewodni jednej z istotnej dla historii w najnowszym Bondzie, dziewczyny, czyli "Severine". Przywodzący na myśl ten, w którym Ursula Andress wyłania się z toni morskiej w "Dr.No", a trochę fragmenty z "Casino Royale" w której James Bond i Vesper odkrywali łączące ich miłosne uczucie, czy te ze scen gdy płyną jachtem przez weneckie kanały. Udany i bardzo sympatyczny akcent. Podobne uczucia ma się słuchając utworu "Modiglani" czy następującego po nim "Day Wasted" będący wariacją na temat bondowskiego motywu przewodniego. Utworem zdecydowanie spokojniejszym, bo wprowadzającym w sceny akcji jest ten, zatytułowany "Someone Usually Dies". Choć jego konstrukcja jest niepokojąca, to nie ma tutaj fajerwerków instrumentalnych i rozbuchanych perkusjonalii. Utworem spokojnym i również w pewnym stopniu nawiązującym do muzyki Davida Arnolda z dwóch poprzednich Bondów z Craigiem jest "Komodo Dragon", który raczej powinien być szybszy, zwłaszcza, że mamy tutaj jedną z kluczowych dla historii kulminacji. Tymczasem jest inaczej, mądre posunięcie i kapitalnie wprowadzenie w utwór, który znajduje się na samym początku filmu, czyli wspomniany już "The Bloody Shot". Wyciszonym kawałkiem, stanowiącym tło jest też "Enjoying Death" ze sceny w której widzimy Bonda w dresie, popijającego Heinekena i pijącego drinki ze skorpionem wraz z lokalną ludnością. Bardzo dobrym utworem jest "Close Shave" z rewelacyjnej sceny golenia twarzy Jamesa Bonda przez Eve, nomen omen za pomocą brzytwy. Fantastyczny żartobliwy ton tego muzycznego fragmentu udziela się również wtedy, kiedy tylko przypominamy sobie tę scenę, lub, a zwłaszcza wtedy gdy ją oglądamy fizycznie.
3. Finał:
Zarówno fabularnie, jak i na płycie finał zaczyna się od tej sceny w której Silva zmierza do sali sądowej, aby dokonać egzekucji na M. Mowa o utworze zatytułowanym "Tennyson", który jest odniesieniem zarówno do brytyjskiego wybitnego poety, ale także do przemowy M, którą wygłasza do pani premier. Klimat zbudowany na pociągnięciach smyczków i basowym nerwowo pulsującym tle fantastycznie zgrał się z sekwencją strzelaniny podczas rozprawy i wprowadza do kulminacyjnej części filmu, czyli ucieczki Bonda wraz z M do Szkocji. Przeskok do szybkiego "Enquiry", którego Arnold by się nie powstydziłby, a w nim kolejna wariacja na temat motywu bondowskiego. Użycie gitary basowej i fletów robi zaś niesamowite wrażenie. Następnie "Breadcrumbs" zaczynający się od klasycznie zaaranżowanego motywu bondowskiego z gitarą i perkusjonaliami. Potem jednak mamy wyciszenie, które po chwili zaczyna narastać na delikatnych pociągnięciach smyków i basowym tonie w tle. Rewelacja. Po nim "Skyfall" - utwór jakby wyjęty z jakiegoś brytyjskiego horroru o domu na odludziu. A taką właśnie staje się w zakończeniu filmu rezydencja rodowa Bonda.
Po nim "Kill Them First" szybszy i z kolejnymi pociągnięciami smyczków, perkusją i elektroniką. Idealnie pasujący do sekwencji przygotowywania rezydencji do spotkania z łotrami, jakich naśle na M i Bonda Silva. "Welcome to Scotland" znalazł się na pozycji dwudziestej piątej, i choć z początku jest mroczny, wolny znów jakby wyjęty z horroru zamienia się w typowy akcyjniak zbudowany na uderzeniach bębnów i orkiestrowych intensywnych zagraniach. I znów ma się poczucie, że mógłby się znaleźć ten utwór w filmie z Bourne'em czy jakiejś grze komputerowej. Może i tak, ale wspaniale wpisujący się w konwencję filmu i co najważniejsze bondowską tradycję. Następnie szybki i mroczny, delikatnie przywodzący na myśl muzykę z finału "Casino Royale" kawałek "She's Mine". Gdyby nie bondowski motyw wpleciony w całość, mógłby się znaleźć w jakimś horrorze o duchach albo wilkołaku terroryzującym wioskę. A należy to podkreślić, że końcówka dzieje właśnie na szkockich mokradłach, tak często będących scenerią brytyjskich opowieści o duchach. Elektroniczno-gitarowy z delikatnymi orkiestrowymi elementami "The Moors" kontynuuje ów mroczny, tajemniczy ton i kapitalnie zgrywa się postępującym naprzód rozwiązaniem akcji filmu. Ponowne skojarzenia z muzyką z "Prince Of Persia" są jak najbardziej adekwatne. Kolejnym niesamowitym, mrocznym utworem jest "Deep Water", który choć dotyczy pościgu Bonda za Silvą i pojedynku na pięści najpierw na zamarzniętym jeziorze, a następnie pod wodą i jest w nim fragment zdecydowanie szybszy i bardziej intensywny, to większość aranżu składa się z tonów ciemnych, wyciszonych i mglistych zupełnie takich, jakby się słuchacz (i widz) poruszał po korytarzu nawiedzonego domu wystraszony i spięty, jakby oczekiwał, że za rogiem pojawi się morderca z zakrwawionym nożem, tylko czekającym by rozpłatać nasze gardło. Na koniec "Mother" - kolejny z pozoru kompletnie nie bondowski utwór, który wydaje się jakby wyjęty z końcówki którejś filmowej części Harry'ego Pottera. Byłoby to jednak skojarzenie mocno uwłaczające powadze owej sceny, która zarówno dla Bonda, jak i dla znaczenia zakończenia filmu ma aspekt głęboko znaczący i niestety bardzo smutny. Jednak końcowy utwór to "Adrenaline" w którym wracamy do elektroniczno-gitarowego mariażu i orientalnego szlifu. Kolejne z chronologicznych zaburzeń na płycie, bo to również fragment z początku filmu, a jednak kapitalnie wieńczący całość, jako zakończenie.
Za nim podsumuję i wydam swój werdykt odnośnie muzyki Newmana do najnowszego Bonda, również w kontekście całości, należy podać kilka istotnych faktów dotyczących samego wydawnictwa płytowego. Album swoją premierę miał 29 października w Wielkiej Brytanii, a 6 listopada w Stanach Zjednoczonych. Thomas Newman zastąpił Davida Arnolda najprawdopodobniej tylko na potrzeby filmu "Skyfall", po pierwsze z racji tego, że David Arnold był zajęty komponowaniem oprawy muzycznej na potrzeby Olimpiady w Londynie, a po drugie z racji ścisłej współpracy reżysera Sama Mendesa z Newmanem przy swoich wcześniejszych filmach. Jest to bodaj najdłuższy soundtrack w historii Bonda, trwa bowiem około 78 minut, a jeśli doliczyć do niego utwór "Old Dog, New Tricks", który dodatkowo można kupić na iTunes otrzymujemy czas około 80 minut. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku płyty z muzyką z filmu "Casino Royale" soundtrack nie zawiera utworu "Skyfall" autorstwa Adele, jednakże w numerze trzynastym słychać zaaranżowane na orkiestrę fragmenty utworu tytułowego. W książeczce można przeczytać, że Thomas Newman wykorzystał fragmenty oryginalnego motywu Monty'ego Normana. Warto też odnotować, że jest to drugi soundtrack, którego okładka, podobnie jak jeden z plakatów, zawiera motyw gunbarrel i wyłaniającego się z niego agenta 007. W podobnym stylu prezentowała się ta z filmu "The Living Daylights" w którym po raz pierwszy wystąpił Timothy Dalton. Thomas Newman jest dziewiątym kompozytorem, który miał możliwość napisania muzyki do filmu o Jamesie Bondzie. Nagrań dokonano w słynnym Abbey Road Studio w Londynie.
4. Podsumowanie:
Thomas Newman stworzył bardzo udany soundtrack do bardzo udanego odcinka serii. Naturalnie słyszałem też masę złych i krytycznych opinii odnośnie "Skyfall", ale to jak zwykle kwestia gustów, a o tym jak wiadomo się nie rozmawia. Jednym się podoba, a innym nie, normalna kolej rzeczy. Udało się mu połączyć nie tylko bondowską tradycję i zawrzeć ją w klasycznych orkiestrowych aranżach, ale także kapitalnie odnieść się do elektronicznych eksperymentów Davida Arnolda czy stylistyki wypracowanej przez Johna Powella w muzyce do filmów o Jasonie Bournie. Poza tym jego soundtrack wyraźnie składa się z dwóch różnych części: pierwsza połowa to klasyczny bondowski soundtrack pełen szybkich, akcyjnych utworów i najróżniejszych motywów dla konkretnych sytuacji i postaci. Jednakże jego druga połowa, ta która ilustruje finał w Szkocji to coś zupełnie innego, coś czego nie było w żadnym z dotychczasowych bondowskich soundtracków. Mroczny, duszny klimat budujący napięcie i kapitalnie współgrający z dramatyczną walką o przetrwanie agenta 007 i jego przełożonej M z którym łączy go matczyna niemal więź, co w tym filmie nie tylko jeszcze mocniej niż dotychczas podkreślono, ale także zostało w kapitalny sposób rozwiązane. Jednocześnie nie jest to album do którego będzie się wracało często, jak na przykład do tych Davida Arnolda z filmów, w których występował Pierce Brosnan, czy do wciąż fantastycznych ścieżek Johna Barry'ego. W kontekście filmu to świetna robota, poza nim przeciętniak jakich pełno. Czy chciałbym żeby Newman kontynuował swoją przygodę muzyczną z Bondem? Jak najbardziej. Udało się mu bowiem zbalansować współczesne podejście do muzyki z filmów akcji z klasycznym bondowskim szlifem w stylu Johna Barry'ego, czego od dawna w filmach o Jamesie Bondzie brakowało.
KONIEC.