Tak a propos:
http://www.filmweb.pl/video/gust_filmow ... wicz-28832 3:45 - 4:07

Bzdura. To Blade Runner został kultowcem po latach. Commando było kultowe już w latach świetności 80's.Paweł Stroiński pisze:Podam przykład Commando. Film nagle został okrzyknięty mianem kultowego po latach
Bo kult Commando nie polega ani na jego skrypcie, ani technikaliach, tylko na totalnej rozwałce, mega przypakowanym Arniem rozwalającym całą armię wroga tylko dlatego, że porwali jego córkę. Przy takim filmie się nie myśli, bo nie ma po co. To czysty 'pumpin'.to był to jeden z najbardziej nieudolnych filmów akcji, jakie widziałem w życiu. Fatalne zdjęcia, kiepskie aktorstwo nawet u względnie uznanych aktorów (Bill Duke, ten koleś, który grał dyktatora, zapomniałem jak się nazywa), totalnie kiczowata muzyka Hornera (akcenty blachy na mięśnie Arnolda, przecież to aż bolało). Jedyne, co się broniło to teksty, ale też nie wszystkie ("Proszę koledze nie przeszkadzać, zasnął" się nie broniło, ale "Pamiętasz, że mówiłem, że cię zabiję ostatni? Tak... Kłamałem" już tak i chwilę późniejsze "Puściłem go" już tak).
Ke? Predator broni się jedynie nieco lepszym wykonaniem, elementem tajemnicy, kultowym stworem i klimatem, ale poza tym to dość zbliżony schemat prostej rozwałki, bez super skryptu i bez specjalnego aktorstwa (bo kto niby tam naprawdę gra - ja cię sorry?).Predator, jak pamiętam, broni się dzisiaj świetnie, ma niezły scenariusz, ciekawie zrobioną muzykę, Arnold nie bardzo ma co grać, reszta dokoła już tak i to jest fajne.
Zupełnie inny kaliber i gatunek, niż przywołane filmy z Arniem.Szklana pułapka
Czym konkretnie? Tylko nie mów, że aktorstwemchoć Sly położył swój ostatni monolog.
Ale wiesz, że kino lat 80. to jedynie w 1/5 kino kiczowatej, radosnej akcji, a poza tym powstało w tych latach w cholerę dobrych i klasycznych filmów?Więc kino lat 80. mi totalnie jakoś "umknęło" jako dzieciakowi i konwencja ta wydaje mi się totalnie kiczowata
Sorry, ale interesując się kinem i próbując wdawać się w podobne dysputy bez znajomości żelaznej klasyki (bo do niej zalicza się jednak Terminator) narażasz się jedynie nai pierwszy Terminator (widziałem tylko dwójkę)
Nie masz pojecia o czym mówisz, skoro przywołujesz powyższe tytuły w kontekście kina akcji, które... uwaga! uwaga! do lat 80 praktycznie nie istniało. Pelham, Prezydent, Niedziela - to rasowe kryminały/kino szpiegowskie, a nie kino akcji, które zostało zdefiniowane tak naprawdę na przełomie lat 70 i 80 i zrodziło się oraz wystrzeliło na świat właśnie dzięki takim osobom, jak Sly, Arnold, Willis oraz dzięki VHSom.Ja wychodzę z geniuszu lat 70., filmów takich jak Francuski łącznik, Maratończyk, 3 dni Kondora, Długi postój na Park Avenue (czyli The Taking of Pelham 1-2-3), Wszyscy ludzie prezydenta (OK, to nie film akcji), nawet Czarna niedziela (Black Sunday, ten z muzą Williamsa). Lata 80. totalnie ogłupiły kino akcji.
Pomijając co ma piernik do wiatraka, to nie Sly zapierdalał na motorze z shotgunem, tylko Arnie w T2, co powinieneś wiedzieć, skoro widziałeś film. Póki co jedynie kompromitujesz się podobnymi stwierdzeniami.Paweł Stroiński pisze:Tak oczywiście, bo Stallone zapierdalający na motorze z shotgunem to poziom Obywatela Kane'a...
Napisałbym, że nie samym artyzmem człowiek żyje, ale coś czuję, że to do Ciebie nie trafi. Swoją drogą te filmy mają fabułę, jedynie nie jest ona w nich najważniejsze i raczej prosta w porównaniu do jakichś mindfucków. O dziwo jednak i tak są to filmy ambitniejsze, niż dzisiejsze hity box officów ze Zmierzchem, Potterami i napuszonymi Batmanami na czele. No i w nich przynajmniej nikt nikogo nie oszukuje, że oto mamy do czyniena z super ważnym kinem, bo reżyser zażądał na planie zbudowania sufitów i wyrąbał siekierą dziurę w podłodze, żeby kamera mogła je objąć.Dawaj sobie swoje facepalmy, ja pozostanę przy kinie, które ma jakąkolwiek fabułę, a nie tylko pretekst do rozwałki. Miałem tyle traumatycznych przeżyć WŁAŚNIE związanych z kinem lat 80. (Tango i Cash, Jezu... I tak, wiem, że Konczałowskiemu tak film pocięli, że najchętniej by wycofał swoje nazwisko; o Commando już mówiłem).
To zabawne, bo Spielberg at his prime to właśnie lata 70, a 80 to Stefan zepsuty, dziecinny i mega naiwny (porównaj sobie Szczęki i Sugarland Express do ET i Always), acz jak zawsze efektowny,W latach 80. bardzo porządnie stoję ze Spielbergiem (nie widziałem tylko Always i Koloru purpury, ale oba filmy nie są w konwencji, o której mówimy), którego w tych czasach uwielbiam
A Alien 3 jest totalnie inny od dwóch poprzednich, ale czy powinniśmy winić za to lata 90? Nie. Pytanie więc nie powinno brzmieć, jakby Aliens wyglądało nakręcone w innej dekadzie, tylko jakby wyglądało, gdyby nakręcił je Ridley lub ktoś inny, niż Cameron.Aliens to klasyk kina lat 80. Jak by wyglądał ten film, gdyby powstał w innej dekadzie? Przecież POD KAŻDYM względem jest to coś zupełnie innego niż film Scotta
Opinia z którą można się kłócić, zważywszy, że i jeden i drugi ma w swoim dorobku filmy, o których nawet ich fani nie wypowiadają się ciepło.Oczywiście, twórcy tacy jak Cameron czy Spielberg się bronią świetnie.
Bzdura. Nie wiem czemu zapominasz zresztą o jeszcze jednym faktorze, jakim jest mentalność tamtych czasów, które ogólnie, nawet mimo Zimnej Wojny oraz innych problemów społecznych, jawią się jako czasy radosne, wesołe i bez hamulców – czasy, w których można było dosłownie ‘przeskoczyć rekina’ bez większych konsekwencji, a ludzie i tak się tym jarali (tak samo jak gros kina lat 70 to dramaty społeczne, smętne kryminały i ogólnie dołujące produkcje, gdyż nie były to wesołe lata same w sobie). Owszem, przyznam Ci więc rację, iż sporo z filmowego dorobku tamtych lat jest lub pachnie kiczem, ale też i bardzo dużo z nich porywa charyzmą, pomysłem i sercem, jakie cała ekipa włożyła w ich tworzenie. Te filmy często mają coś, czego tak mocno brakuje dzisiejszym blockbusterom i co można nazwać magią, która sprawia, iż nawet najdebilniejsze Twoim zdaniem historie oglądało się (i często dalej ogląda) z zaangażowaniem, bananem na twarzy i radością.Ale to właśnie przez TECHNICZNĄ jakość ich dzieł. Wszyscy oni mieli także wielkie szczęście do scenariuszy.
Dziwnym znajduję fakt Twojego narzekania na kino akcji lat 80 i chwalenie Johna Woo (którego najlepsze filmy powstały właśnie wtedy), którego stylistyka jest mega napuszona, często przeszarżowana i tak nieprawdopodobna, że aż boli. Tym bardziej śmieszne jest więc twoje narzekanie na gwałt estetyczny amerykańskiego kina akcji tego okresu, tylko dlatego, że go nie czujesz (oraz jak pokazuje ta dyskusja kompletnie nie znasz!). Przypominasz bowiem wtedy mocherowe babcie, które plują na Pasję, bo tak.Tak samo, przejdźmy do lat 90. i do jedynego naprawdę udanego hollywoodzkiego filmu Johna Woo, czyli Bez twarzy. Pierwsza rzecz, jaką zrobił jak przyszedł? Wywalił Schwarzeneggera i Stallone'a, zastąpił go Travoltą i Cagem (obaj w świetnej formie). Woo także zrobił jeden z najlepszych filmów Van Damme'a, ale to już zupełnie inna historia.
Zaraz po scenie miłosnej, powiadasz?Paweł Stroiński pisze:Obejrzałem połowę kiedyś, tak skończyłem zaraz po scenie miłosnej jakoś.
Poszedłem do kibla i nie chciało mi się wracać.
Aha, czyli totalne gówno z założenia. Niestety, dodatkowo jeszcze nieudolnie nakręcone.Bo kult Commando nie polega ani na jego skrypcie, ani technikaliach, tylko na totalnej rozwałce, mega przypakowanym Arniem rozwalającym całą armię wroga tylko dlatego, że porwali jego córkę. Przy takim filmie się nie myśli, bo nie ma po co. To czysty 'pumpin'.
No, pamiętam np. Billa Duke'a, który był dużo lepszy tam niż w Commando.Ke? Predator broni się jedynie nieco lepszym wykonaniem, elementem tajemnicy, kultowym stworem i klimatem, ale poza tym to dość zbliżony schemat prostej rozwałki, bez super skryptu i bez specjalnego aktorstwa (bo kto niby tam naprawdę gra - ja cię sorry?).
A dlaczego w sumie, bo nie Arnie a Willis i aktorstwo lepsze? To film o gościu, który wpada do żony tylko po to, by mu ją porwali i zajęli wieżowiec, więc ich wykańcza, by ją uratować.Zupełnie inny kaliber i gatunek, niż przywołane filmy z Arniem.
Swoją opinię podtrzymuję, Stallone nie udźwignął aktorsko tej sceny.Czym konkretnie? Tylko nie mów, że aktorstwem
Pijesz do Kubricka czy Kurosawy w tej chwili?Napisałbym, że nie samym artyzmem człowiek żyje, ale coś czuję, że to do Ciebie nie trafi. Swoją drogą te filmy mają fabułę, jedynie nie jest ona w nich najważniejsze i raczej prosta w porównaniu do jakichś mindfucków. O dziwo jednak i tak są to filmy ambitniejsze, niż dzisiejsze hity box officów ze Zmierzchem, Potterami i napuszonymi Batmanami na czele. No i w nich przynajmniej nikt nikogo nie oszukuje, że oto mamy do czyniena z super ważnym kinem, bo reżyser zażądał na planie zbudowania sufitów i wyrąbał siekierą dziurę w podłodze, żeby kamera mogła je objąć.
Spielberg do tej pory jest mega naiwny i dziecinny, ale wtedy miał jeszcze pewną magię, którą kocham. Przecież ET to film o przyjaźni dziecka z kosmitą, a nie polityczny dramat o upadku prezydentury Nixona!To zabawne, bo Spielberg at his prime to właśnie lata 70, a 80 to Stefan zepsuty, dziecinny i mega naiwny (porównaj sobie Szczęki i Sugarland Express do ET i Always), acz jak zawsze efektowny,
A Alien 3 jest totalnie inny od dwóch poprzednich, ale czy powinniśmy winić za to lata 90? Nie. Pytanie więc nie powinno brzmieć, jakby Aliens wyglądało nakręcone w innej dekadzie, tylko jakby wyglądało, gdyby nakręcił je Ridley lub ktoś inny, niż Cameron.
Spielberg ma Always, owszem, w tych czasach. A co spieprzył Cameron, bo jak sprawdzałem IMDb, to z dużych filmów miał Aliens, Terminatora i Otchłań, o których chyba (poza, potencjalnie, krytykami w sprawie Otchłani, nie pamiętam czy czytałem recki) nikt źle nie mówi. Trzymajmy się tamtej dekady, bo jeszcze wpadniemy na to, że nie można do dyskusji włączyć Blade Runnera, bo Prometeusza Ridley zrobił.Opinia z którą można się kłócić, zważywszy, że i jeden i drugi ma w swoim dorobku filmy, o których nawet ich fani nie wypowiadają się ciepło.
Co do podanych przez ciebie przykładów widziałem wszystko poza Terminatorem 1 i Arizoną juniorem w całości (chyba byłem za mały albo coś, jak to oglądałem, ale za cholerę nie byłem w stanie tego zrozumieć i wyszedłem z pokoju, poza tym Coenów, to co widziałem, uwielbiam, tylko mi się Lebowski kurzy na DVD, ale jeszcze w nastroju nie byłem, by się za to wziąć). I to są świetne filmy. Dołożyłbym jeszcze Wściekłego byka, oczywiście. Arcydzieła powstawały zawsze i powstawać będą.Bzdura. Nie wiem czemu zapominasz zresztą o jeszcze jednym faktorze, jakim jest mentalność tamtych czasów, które ogólnie, nawet mimo Zimnej Wojny oraz innych problemów społecznych, jawią się jako czasy radosne, wesołe i bez hamulców – czasy, w których można było dosłownie ‘przeskoczyć rekina’ bez większych konsekwencji, a ludzie i tak się tym jarali (tak samo jak gros kina lat 70 to dramaty społeczne, smętne kryminały i ogólnie dołujące produkcje, gdyż nie były to wesołe lata same w sobie). Owszem, przyznam Ci więc rację, iż sporo z filmowego dorobku tamtych lat jest lub pachnie kiczem, ale też i bardzo dużo z nich porywa charyzmą, pomysłem i sercem, jakie cała ekipa włożyła w ich tworzenie. Te filmy często mają coś, czego tak mocno brakuje dzisiejszym blockbusterom i co można nazwać magią, która sprawia, iż nawet najdebilniejsze Twoim zdaniem historie oglądało się (i często dalej ogląda) z zaangażowaniem, bananem na twarzy i radością.
Więc owszem, lata 80 dały nam z jednej strony Flasha Gordona, Chucka Norrisa i np. takie ‘sławy’, jak Michael Dudikoff, ale też i takie arcydzieła i klasyki, jak wspomniany Blade Runner, Terminator, Indiana Jones (oraz ogółem kino nowej przygody), Once Upon a Time in America, Amadeusz, Coś, komedie ZAZ, bracia Coen i wiele, wiele, wiele innych, które pewnie nie miały by szans powstać dekadę wcześniej lub dekadę później. Także sorry, you’re wrong and get the fuck into the choppa!
Nie tyle gwałt estetyczny, co estetyczny upadek, a to pewna różnica. Woo (by pozostać przy latach 80. weźmy The Killer, szukam jakichś porządnych kopii reszty jego filmów z Hong Kongu) wizualnie zmienił kino i dołożył jeszcze parę elementów (postaci! aktorstwo takiego Yun-Fata), przez które John Woo mnie zachwyca. W latach 80. z wyjątkiem Camerona i Spielberga, jeszcze Tony'ego Scotta, można tu oczywiście wrzucić jeszcze kilka nazwisk (Top Gun to do tej pory nieprześcignione zdjęcia walk powietrznych, i tak widziałem co najmniej cztery filmy z serii Żelazny orzeł z Gossetem jr.) kino akcji odrzuciło moim zdaniem (takie doświadczenia mam np. z filmów takich jak Commando czy nawet reszta trylogii Rambo po jedynce) odkrycia lat 70. Patrzę na pojedyncze sceny takiego Rambo 2 i widzę, jak nieudolnie zrobiona jest scena śmierci ukochanej Rambo. Potem powtarzam sobie kino Pollacka i Pakuli, takie Pelham, będącego wtedy przecież w niezłej formie Frankenheimera (Czarna niedziela) i widzę, jak świetnie utrzymują się dzisiaj sceny akcji w tychże. Zresztą, kilka gwiazd reżyserskich tamtego okresu (Sidney J. Furie na przykład, także John Badham) w tej chwili dostają najwyżej jakieś opłotki w serialach.Dziwnym znajduję fakt Twojego narzekania na kino akcji lat 80 i chwalenie Johna Woo (którego najlepsze filmy powstały właśnie wtedy), którego stylistyka jest mega napuszona, często przeszarżowana i tak nieprawdopodobna, że aż boli. Tym bardziej śmieszne jest więc twoje narzekanie na gwałt estetyczny amerykańskiego kina akcji tego okresu, tylko dlatego, że go nie czujesz (oraz jak pokazuje ta dyskusja kompletnie nie znasz!). Przypominasz bowiem wtedy mocherowe babcie, które plują na Pasję, bo tak.
Over and out.
Nie stawiam Francuskiego łącznika i Face/Off na jednym poziomie... Mówię tylko że jest 10 razy lepiej nakręcone od Commando.Koper pisze:Jak zobaczyłem, że Paweł nie widział Terminatora to mi się nawet odechciało już komentować. To jak ze ślepym o kolorach rozmawiać.![]()
A jeszcze tak Paweł wychwala jakieś Face Off, które wcale za mądre nie jest, a krytykuje Commando, które przynajmniej nie udaje, że jest czymś więcej, niż jest, albo zestawia go w jednym gatunku z Francuskim Łącznikiem czy Czarną Niedzielą, no to sorry...
Nie, po prostu oddawanie moczu było dużo bardziej ekscytujące niż ten film.Koper pisze:Oj, pół Conana, pół Conana... poszedł chłopak pamięciówę jechać w kiblu i mu zeszło trochę czasu, to i drugiej połowy nie obejrzał.
Oglądnij sobie "Piranię 2".Paweł Stroiński pisze:Spielberg ma Always, owszem, w tych czasach. A co spieprzył Cameron, bo jak sprawdzałem IMDb, to z dużych filmów miał Aliens, Terminatora i Otchłań, o których chyba (poza, potencjalnie, krytykami w sprawie Otchłani, nie pamiętam czy czytałem recki) nikt źle nie mówi.
Totalne gówno to Sufr nazis must die, Commando to po prostu czysta rozrywka i radosna rozwałka i nic więcej. Więc po co dowalać do tego zbędne ideologie?Paweł Stroiński pisze:Aha, czyli totalne gówno z założenia.
Dużo lepszy w czym? Po prostu miał większą, poniekąd ciekawszą rolę (w Commando jedynie wysadza łódkę i kogoś tam zabija, a potem Arnie kopie mu dupę i tyle go widziano).No, pamiętam np. Billa Duke'a, który był dużo lepszy tam niż w Commando.
Nie, bo film jest czymś więcej, niźli jedynie radosną rozwałką. I różnią się one choćby tym, że McClane to człowiek z krwi i kości, przeciętny gość "z ulicy", a nie niezniszczalny heros z górą mięśni, któremu nic nie straszne.A dlaczego w sumie, bo nie Arnie a Willis i aktorstwo lepsze?
Nie, to film o gościu, który znalazł się w złym miejscu i w złym czasie i robi wszystko, żeby przeżyć i przy okazji uratować żonę.To film o gościu, który wpada do żony tylko po to, by mu ją porwali i zajęli wieżowiec, więc ich wykańcza, by ją uratować.
Piję do Obywatela Kane'a, którego sam przywowałeś - chyba jasno wynika to z opisu.Pijesz do Kubricka czy Kurosawy w tej chwili?
Nie (zresztą nie ja je przywołałem - o tym, że dwa pierwsze to dramaty z elementami akcji z litości nie wspomnę), ale są fabularnie, emocjonalnie i postaciowo znacznie bardziej złożone (poza Indym, który jest równie prosty, a często i równie głupi, co większość kina akcji, ino to przygodówka z bardziej kultowym bohaterem i ikonicznymi scenami, więc jaranie się wg Ciebie jest już okCzy Gorączka, Świadek (swoją drogą z tej epoki przecież), trylogia Indiany Jonesa (jak mówię, Spielberga cenię, bardzo) to mindfucki?
Patrz, a ja mówię o trójceI gdzie za przeproszeniem, Commando jest ambitniejsze od Mrocznego rycerza (mówię o dwójce nie o trójce) Nolana?
Abstrahując od tego, jak chybione są Twoje porównania (Nixon, really?), to Spielberg zrobił się taki naiwny i dziecinny właśnie w latach 80 (a potem na przełomie tychże i w pierwszej połowie lat 90 znowu powrócił na chwilę do poważniejszego repertuaru), a nie od kinowego 'urodzenia'. I ET może sobie być o przyjaźni kosmity z chłopcem, co nie zmienia faktu, że przegrywa na całej linii z Bliskimi spotkaniami.Spielberg do tej pory jest mega naiwny i dziecinny, ale wtedy miał jeszcze pewną magię, którą kocham. Przecież ET to film o przyjaźni dziecka z kosmitą, a nie polityczny dramat o upadku prezydentury Nixona!
U Camerona narzeka się właśnie na Otchłań i jej końcówkę, no i Pirania 2 to jego pięta achillesowaSpielberg ma Always, owszem, w tych czasach. A co spieprzył Cameron, bo jak sprawdzałem IMDb, to z dużych filmów miał Aliens, Terminatora i Otchłań, o których chyba (poza, potencjalnie, krytykami w sprawie Otchłani, nie pamiętam czy czytałem recki) nikt źle nie mówi. Trzymajmy się tamtej dekady, bo jeszcze wpadniemy na to, że nie można do dyskusji włączyć Blade Runnera, bo Prometeusza Ridley zrobił.
No i? Moje tytuły to jedynie 5 sekund myślenia, a lata 80 to masa zajebiście dobrych, ważnych filmów - więc nie odwracaj kota ogonem.Co do podanych przez ciebie przykładów widziałem wszystko poza Terminatorem 1 i Arizoną juniorem w całości (chyba byłem za mały albo coś, jak to oglądałem, ale za cholerę nie byłem w stanie tego zrozumieć i wyszedłem z pokoju, poza tym Coenów, to co widziałem, uwielbiam, tylko mi się Lebowski kurzy na DVD, ale jeszcze w nastroju nie byłem, by się za to wziąć). I to są świetne filmy. Dołożyłbym jeszcze Wściekłego byka, oczywiście. Arcydzieła powstawały zawsze i powstawać będą.
cytuję:Nie tyle gwałt estetyczny, co estetyczny upadek
czyli mniemam, iż czujesz się zgwałcony tymi filmamiPaweł Stroiński pisze:jest ona dla mnie po prostu niesmaczna i obraża moje uczucia estetyczne.
Wizualnie może i tak, ale co za różnica skoro jego kino, to dalej głupiutkie kino akcji. Yun-Fat? Gra ok, ale bez przesady, żaden poziom oscarowy, po prostu cool postaci, których w tej dekadzie całe tony.Woo (by pozostać przy latach 80. weźmy The Killer, szukam jakichś porządnych kopii reszty jego filmów z Hong Kongu) wizualnie zmienił kino i dołożył jeszcze parę elementów (postaci! aktorstwo takiego Yun-Fata), przez które John Woo mnie zachwyca.
A Ty dalej porównujesz do siebie zupełnie różne gatunki i stylistyki kina. Kurna, w Godfatherze też masz lepsze sceny śmierci, niż w Rambo 2, tylko co z tego, skoro ten pierwszy nie jest kinem akcji, a ten drugi to rasowy akcyjniak? I zupełnie nie wiem jak mam traktować wzmiankę o Top Gun, który wizualnie może i jest cymes, ale ani w tym kropli lat 70, ani nic super ultra mega, co by odróżniało tenże tytuł od innych akcyjniaków tamtych lat (poza może Twoją miłością do Tony'ego dead Scotta)W latach 80. z wyjątkiem Camerona i Spielberga, jeszcze Tony'ego Scotta, można tu oczywiście wrzucić jeszcze kilka nazwisk (Top Gun to do tej pory nieprześcignione zdjęcia walk powietrznych, i tak widziałem co najmniej cztery filmy z serii Żelazny orzeł z Gossetem jr.) kino akcji odrzuciło moim zdaniem (takie doświadczenia mam np. z filmów takich jak Commando czy nawet reszta trylogii Rambo po jedynce) odkrycia lat 70. Patrzę na pojedyncze sceny takiego Rambo 2 i widzę, jak nieudolnie zrobiona jest scena śmierci ukochanej Rambo. Potem powtarzam sobie kino Pollacka i Pakuli, takie Pelham, będącego wtedy przecież w niezłej formie Frankenheimera (Czarna niedziela) i widzę, jak świetnie utrzymują się dzisiaj sceny akcji w tychże.
Aha, zaraz dojdziemy do Listy Schindlera, gdzie też są sceny akcjiPotem oglądam scenę strzelaniny w Gorączce i robię banana z powodu realizacyjnego geniuszu Manna.
I?Nie stawiam Francuskiego łącznika i Face/Off na jednym poziomie... Mówię tylko że jest 10 razy lepiej nakręcone od Commando.
A czym takim specjalnym się one bronią, poza najazdami kamery Johna Woo i jakąś tam stylistyką charakterystyczną dla danego twórcy? Bo patrzę i poza paroma ujęciami nie znajduję w tych filmach - ani technicznie, ani fabularnie - czegoś, co by je odróżniało od Commando. Są równie proste, równie głupawe, równie rozwałkowe.widziałem całkiem niezłą filmografię Van Damme'a, z której dla mnie bronią się może tylko 3-4 (Nieuchwytny cel, Sudden Death, Universal Soldier, coś jeszcze się znajdzie)
Ty chyba dalej nie chwytasz, że od nich nie wymaga się recytowania Szekspira tylko napierdalania wrogich hord z różnego rodzaju broni.Z Dacascosem i Lundgrenem coś się widziało, ale ich aktorstwo było na poziomie tego, co dałeś na obrazku powyżej, więc reszty nie oglądałem.
Once again: to nie kino akcji (poza 3 i 4 może, ale to już kolejna dekada), a dramat sensacyjny.Wszystkie cztery Zabójcze bronie znam i są świetne.
Bronson to lata 70 i głównie właśnie kryminały lub sensacje, czasem społecznie zaangażowane, jak Życzenie śmierci, którego remake ponoć w drodze. W latach 80 gość odcinał już kupony, próbując nadążyć za nowym nurtem, czyli właśnie rozwałką by Arnold i s-ka (podobnie jak Eastwood, którego kolejne części Brudnego Harry'ego szły równią pochyłą, zamieniając starzejącego się glinę w supermana)Z Bronsonem totalnie leżę.
A jednak jeśli interesujesz się kinem, obracasz się wśród twórców kina i nawet sam chcesz je robić, to znajomość pewnych tytułów jest wymagana. Pech chce, że kilka z nich to filmy akcji z lat 80Nie mam żadnej siary, po prostu dla mnie nie ma nic kultowego i oglądam filmy kiedy i jakie chcę, a nie dlatego, że powinno się cokolwiek znać.
Błagam nie, błagam, nie. Nie podawajmy więcej tytułów, gdyż będziemy mieli większy burdel niż na polskiej kolei. Z dyskusji o filmach z ery VHS wywiązało się... No właśnie nie wiem co? Teraz to już nawet nie mieszane są gatunki, ale i epoki. "Commando", "Tango i Cash", "Rambo", "Expendables 2", "Francuski Łącznik", "Black Sunday", "Conan", "Terminator", "Aliens" "Abyss", "Heat", "Batmany Nolana", "Face Off", "Indiana Jones", "Always", "Big Lebowski" "Die Hard" a teraz jeszcze "E.T.".Mefisto pisze:Aha, zaraz dojdziemy do Listy Schindlera, gdzie też są sceny akcjiPotem oglądam scenę strzelaniny w Gorączce i robię banana z powodu realizacyjnego geniuszu Manna.![]()