
Edit: Kurde, wbiłem tego Terlikowskiego w Google, mordę kojarzę z jakiś programów prawie religijnych, Wy oglądacie/czytacie takie rzeczy


To nie twoje gwiazdki, chyba, że był jakiś kolejny transfer do fm.plAdam pisze:i Myster nie kradnij moich gwiazdek ze strony
Tylko że sęk tkwi właśnie w tym, że kiedyś powiedziałeś, że nie zawracasz sobie głowy oglądaniem filmów. Robisz to bardzo rzadko. Czyli słuchasz prawie wyłącznie płyty. I mam gdzieś że oceniasz płytę jako płytę, a czasami dodatkowo muzykę w filmie jako jej działanie w filmie. W większości przypadków jest to jednak ocena połowiczna z naciskiem na tą mniej ważną połówkę. No już nieistotne. Ja jestem zwolennikiem wyciągania jednak JEDNEJ ostatecznej wspólnej oceny, a nie dawania dwóch niezależnych ocen, a często jednej - tylko płyty bez oglądania filmu. Dopóki oceniasz muzykę również w kontekście filmowym wypełniasz swoją rolę krytyka muzyki filmowej. Muzyka filmowa bez kontekstu filmowego nie ma sensu istnienia. A w większości przypadków jednak chwalisz się brakiem znajomości filmu, stąd moja krytyka. A tak to luuuuuuzAdam pisze:To Ty nie łapiesz chybahp_gof pisze:Do Adama - nie łapiesz o co mi chodzi. Ja wiem, że to wszystko jest na płycie. Ale po zwykłym przesłuchaniu płyty oceniasz samą muzykę, jakby Hansu pisał ją do szuflady czy na koncerty. A pisze do filmu. Bo gdyby pisał na koncerty stworzyłby coś zupełnie innego. Więc słuchając i oceniając wyłącznie na podstawie płyty tracisz bardzo dużo. Wiadomo, że fatalna muzyka nigdy się nie wybroni, a arcydzieło zawsze się wybroni, również bez filmu, tylko problem polega na tym, że większość score'ów to ani geniusze ani epic faile, tylko coś pośrodku. I tak jest z tym Batmanem - jest strasznie wtórny i geniuszem nie jest, z drugiej strony nie ma też kompletnej porażki, bo są ciekawe rozwiązania i dobra słuchalność. Na płycie słyszysz, że Zimmer walnął sobie jakiś tam chant, widzisz jakieś tam tytuły poszczególnych tracków; dopiero po obejrzeniu filmu zdajesz sobie sprawę ze znaczenia tego chantu - zyskuje on dodatkowy walor, nabiera on mocy, której na płycie aż w takim stopniu nie miał, bo mógł się wydawać plastikowy. Tytuły tracków przywołują cytaty z filmu i rzucają na muzykę zupełnie inne spojrzenie niż 'na sucho'. Ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku filmów Nolana, gdzie reżyser chroni tajemnicę fabuły do samego końca, więc kompletnie nie wiesz co się będzie działo i nie jesteś w stanie w trakcie słuchania muzyki wyobrazić sobie precyzyjnych obrazów, konkretnych (czasem bardzo subtelnych) emocji, tylko niewyraźne barwy. Ja wiem, że Twoje podejście całkowicie Cię satysfakcjonuje, ale wiedz, że nie wszystkich. Bo ja widzę, ile bym stracił, gdybym nie znał kontekstu filmowego.nie wiem jak można tak prostej rzeczy nie ogarnąć więc powtórzę... co z tego, że szant po filmie nabiera dodatkowego znaczenia? jakie znaczenie ma to, że tytuły traków nie są wzięte z dupy tylko mają nawiązanie do scen filmu? czy to oznacza że płytę którą oceniam wysoko mam zrobić nagle świętą? nie. i na odwrót - gdyby ta muzyka się nie sprawdzała w filmie, nie obniżyłbym oceny za płytę bo po to są te dwie rzeczy osobno.
najwazniejsze rzeczy gdy płyta może zyskać u mnie po późniejszym oglądnięciu filmu: gdy okaże się że muzyka w filmie jest słaba i ułożenie jej na płycie daje lepszy odsłuch całości (np ostatnio Prometeusz) // źle podłożona (co nie jest winą kompozytora) // nie słychać jej (oba zarzuty ostatnio Extreamly Loud.....) // kompletnie nie pasuje do filmu (nie pamiętam takiego przypadku od wieków, chyba że np. w latach 80 Ladyhawke, które na płycie jest klasykiem a w filmie w ogóle nie ta epoka i nie pasuje) // okaże się że w filmie jest kompletnie co innego niż na płycie (np Tree Of Life).
najwazniejsze rzeczy gdy płyta może u mnie stracić po późniejszym oglądnięciu filmu: gdy okaże się że kretyny nie wydały masy muzyki (w latach 90 to był standard za który przeklinałem 28-minutowe wydania Varese - tyle że wtedy z reguły człowiek zdawał sobie sprawę że w filmie muzy będzie o wiele więcej) // na płycie wydadzą gorsze rzeczy a te które były lepsze nie wydali (z reguły analogia do poprzedniego przykładu czy np. choćby wszystkich bondów z których część dopiero na 40lecie została rozszerzona, no i najbardziej skrzywdzonego wydawniczo scoru dekady - Die Another Day) // gdy kretyni idiotycznie wydadzą score (np. K2 czy Taipan z 2 suitami 20-paro-minutowymi zamiast to podzielić na normalne traki jak bozia przykazała)
gdy aspekty muzyki na płycie spełniają moje oczekiwane wymagania to wystawiam jej rzetelną dla mnie ocenę.
jesli ta sama muzyka tak samo spełni się potem w filmie, to mówię: "fajnie" a oceny nie zmieniam ani odczuć co do tej płyty.
jesli ta sama muzyka nie spełni się potem w filmie, to mówię: "fajnie, i macie szczęście że na płycie jej nie spartoliliscie bo bym wam zrobił z dupy jesień średniowiecza", a oceny nie zmieniam ani odczuć co do tej płyty.
gdy aspekty muzyki na płycie nie spełniają moich oczekiwanych wymagań to wystawiam jej rzetelną dla mnie ocenę.
jesli ta sama muzyka tak samo źle spełni się potem w filmie, to mówię: "to było do przewidzenia, w filmie ujdzie ale na płycie i tak nie mogę tego słuchać" a oceny nie zmieniam ani odczuć co do tej płyty.
jesli ta sama muzyka jednak spełni się potem w filmie, to mówię: "szkoda, że nie da się tego słuchać na płycie, ale doceniam to że w filmie działa świetnie - dwa przykłady tego typu to u mnie Blade Runner, Thin Red Line)
czy teraz już rozumiesz, że moje myslenie jest bynajmniej w tym temacie przemyślane i że ocena płyty a ocena filmu to wie rózne rzeczy i nie musżą one jednoznacznie oceniać kompozytora, bo mogą być te oceny kompletnie rózne?
nie jest do końca tak że nie oglądam filmów - oglądam, ale czesto z duuużym opóźnieniem, a niektórego typu kina wcale (Harrego Pottera nie obejrze w życiu!) ale oczywiście takie tytuły jak transformers czy batman połykam od razu, no i kino dramato-obyczajowe, w tym polskiehp_gof pisze:Tylko że sęk tkwi właśnie w tym, że kiedyś powiedziałeś, że nie zawracasz sobie głowy oglądaniem filmów. Robisz to bardzo rzadko. Czyli słuchasz prawie wyłącznie płyty.
nie ogarnąłem tego filmu, oglądałem jakieś 2 msc temu, wytrzymałem do końca z ciekawości, ale nie wiem o co tam chodzi.. własnie mi przypomniałeś że miałem odkopać temat z tym i pisać żeby mi go ktoś wytłumaczył - no bo skoro nawet Penn mówił że nie wie o co tam kaman, to chyba nie jest ze mną aż tak źleDanielosVK pisze:Co powiesz o działaniu "Tree of Life" w filmie?
jutro wieczorem przecież. dziś olimpiada za chwilę a nie kino!hp_gof pisze:PS. Adam, Ty nie miałeś być w kinie?
To jak?, dobry czy mocno rozczarowuje?Mefisto pisze:Dobry film, ale szału nie ma, nawet mocno rozczarowuje.