Nie wiem czy do końca zrozumiano mój post - rozumiem całą otoczkę kolekcjonerską, rynkową, zyskową - kto i tak kupi te wydania. A są naturalnie skierowane do hardkorowych fanów i kolekcjonerów muzyki danego twórcy, tylko nieliczne tytuły wydaje mi się mogą zainteresować szersze grono słuchaczy bądź np. być tak fajnie skrojonym albumuem, że będzie się on podobał fanatykowi Goldsmitha, Bernsteina, Elfmana czy dajmy na to Howarda. Takim było np. wspomniane przez Ciebie niedawno "Young Guns II" Silvestri'ego. Muzyka naprawdę fajna, świetnie zaaranżówana i co ważne niedługa. Oczywiście ta ostatnia zaleta to trochę "fuks"muaddib_dw pisze: W przypadku niektórych tytułów jak Forever Young czy Sleeping With Enemy to faktycznie przegięcie i niepotrzebne wznawianie chyba, że faktycznie ktoś nie miał wcześniejszej wersji. Ale w przypadku Gremlinów to 15 minut z wydania Geffen było stanowczo za krótkie, i ten tytuł warto było wydać w wersji kompletnej, tylko ta druga płyta czyli rip wydania Geffen to niepotrzebny zupełnie, jak to stwierdził Adam zwyczajne nabijanie kabzy.
Co się zaś tyczy Great Train Robbery czy np. Pattona z intrady to mnie interesują wyłącznie wersje albumowe zamieszczone na drugich płytach, gdyby ich nie było wydania te byłyby zupełnie niepotrzebne jak Tora, Tora, Tora, która jest najzwyczajniej ripem wydania FSM. Jedyne co przemawia za jej kupnem to znaczna o ile jest faktycznie poprawa brzmienia w stosunku do starszej edycji.

Jednak na tle tych wydań Goldsmitha widać, że to głównie skok na kasę w obrębie fanów/kolekcjonerów, bo i tak kupią... Jednak może warto byłoby się ukierunkować z ich strony bardziej na jakieś prace, które faktycznie wymagają rozszerzenia, bądź nie były dotąd wydane. Inny przykład to też np. ostatnie Poledourisy z Intrady - "Flesh+Blood" czy też "Cherry 2000". Dosłownie kosmetyczne różnice w stosunku do wydań poprzednich. Oczywiście - znowu były dostępne, tyle, że na bardzo krótko, co też jest pewną ironią

Co do "Gremlinów", wydaje mi się, że na poprzednim wydaniu, nawet jeżeli było dość krótkie, było wszystko co potrzebne. To co dodano w nowym to głównie elektroniczne "pierdy"

Zgadzam się. Chodziło mi głównie o doznania estetyczno-muzyczne, jak tego się słucha itd. A z tym niestety nie jest tak super przeważnie.Wraith pisze:To chyba nie tylko Goldsmitha się tyczy. Inna sprawa, że jego prace pojawiają się najczęściej.
Z (prawie) każdego kompletnego soundtracka coś bym wyrzucił. Z drugiej strony, wydawanie complete'ów jest chyba najbardziej optymalnym wyjściem z punktu widzenia wytwórni. Jesteś fanatykiem - dostajesz całość; pozostali mogą sobie skroić wersję która najbardziej przypadnie im do gustu. Krótko mówiąc - dla każdego coś miłego.
Co mnie też trochę drażni to sposób montażu tych płyt "complete" - producenci za wszelką cenę trzymają się fragmentów, które zostały specjalnie komponowane pod film, pod daną scenę. I potem jest zatrzęsienie tych kilkunastosekundowych ścieżek, które cholernie drażnią. Czy nie można byłoby tego inaczej montować, bardziej pod słuchacza. Popatrzmy na "The Core" Younga. To wydanie nie jest tylko 'completem', ale też pomyślano o słuchaczu. A jak słyszę w "Masadzie" te kilksekundowe 'bumpery' to mnie szlag trafia. Co prawda tutaj czuwał nad tym kompozytor, a w przypadku Goldsmitha czy Poledourisa nie ma takiej możliwości...
Hmmm... Niby tak, ale nie po to wydaję 100-120 zł, żeby potem programować odtwarzaczTomasz Goska pisze:Mnie tam same "kompletne" wydania aż tak bardzo nie przeszkadzają. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby sobie programować odtwarzacz. Zawsze można zrobić zrzut na kompa i skomponować sobie własny album z własną chronologią (jak to zrobiłem np z albumem to "The Core" - piękne 45 minut muzyki poszatkowane co do minuty, ale brzmiące całkiem fajnie IMO).

Tu nie jest to tak do końca, bo czasami zrzut oryginalneogo CD stanowi a) lepszy odsłuch, b) zamysł oryginalny kompozytora, c) inny mix, d)czasami wykonanie nagrania przez zupełnie kogo innego - np. "Furia" Williamsa, gdzie wykonanie LSO jest lepsze moim zdaniem od orkiestry z LA.Tomasz Goska pisze:Najbardziej chyba irytuje rozszerzanie soundtracku o dodatkowe płyty, gdzie znajdziemy... zrzut z oryginalnej LP, albo CD. Po co to, ja się pytam? By wybulić dodatkowe 5-10$?
No ale to wyjątki. Wcale też aż tak długie zazwyczaj utwory Goldsmitha nie są. Podejrzewam, że on też na potrzeby swoich wydań różne rzeczy montował, żeby odbiór był lepszy.Tomasz Goska pisze:Są wyjątki jeżeli chodzi o Jerry'ego. Zresztą była już o tym wcześniej mowa. Od siebie dodam tylko, że Star Treki w ich pierwotnej wydawniczej formie nie zaspakajały potrzeb (przynajmniej moich).
First Contact, Insurrection, a nawet Nemesis najlepiej prezentują się właśnie na complete'ach.
Inną sprawą jest, że w przypadku wydawanych przez Jerry'ego płyt, na krążkach znajdowały się głównie najdłuższe utwory. Cała masa krótkich, ale naprawdę świetnych fragmentów leciała do kosza. Przykład? Ot chociażby wspomniany wyżej Star Trek Nemesis, gdzie napięcie i mrok u progu filmu budowane było właśnie przez temat Shinzona - temat tak ostro pocięty przez album Varese.
Z Wawrzyńcem rzadko kiedy się zgadzam, ale tu zdecydowanie tak. Podejrzewam, że jak zaczną wydawać co poniektóre ścieżki JW, odbiór jego muzyki nie będzie już taki sam. Do dziś nie ruszyłem w zasadzie żadnych bootów z wersjami kompletnych śćieżek Williamsa, które krążą po sieci (Hook, Jurassic Parki, Lista itd. - z tego co widziałem) - bo i po co?Wawrzyniec pisze: I właśnie tego się boję.Raczej w ogóle dnia kiedy Johna Williamsa zabraknie boję się strasznie.
Ale nie chcę, aby właśnie po tym smutnym dniu nastał czas, kiedy wszyscy będą chcieli sobie zarobić na śmierci mistrza, wydając wszystko co popadnie.
Zwłaszcza, że soundtracki Williamsa są jednymi z najlepiej wydawanych. Wszystko co najważniejsze się na nich znajduje, więc takie rozszerzone wydania są niepotrzebne.
Podobnie zresztą jak w wielu tych Goldsmithach, gdzie sporą część płyt zajmuje materiał nijak nadający się do słuchania po oderwaniu z filmu.
Już nie przesadzaj w drugą stronę, dobra?Wawrzyniec pisze:I tak też uważam, że takie wydania to niedźwiedzia przysługa. Gdyż zamiast zachęcać do słuchania Goldsmitha to po wielu takich płytach, naprawdę można się zniechęcić do słuchania Jerry'ego. I to wszystko przez ten niepotrzebny materiał.
