Ja też jestem zdecydowanie bardziej na "tak" niż na "nie". Nie wiem czemu krytycy w ogóle pomijają milczeniem końcowe 25 minut albumu, które są po prostu znakomite, a samo The Invention of Dreams to jeden z najlepszych utworów roku. Część zarzutów mogę zrozumieć, album jest zdecydowanie zbyt długi, głównie w środku, bo materiał z początku płyty po prostu nie jest dość mocny, żeby ją utrzymać przez 50 minut (gdyby Hugo był oparty o jakiś genialny utwór, temat, pomysł, to zdałoby to egzamin) i w rezultacie przynudza (a momentami wieje banałem), ale jak dla mnie to te ostatnie 25 minut spokojnie zapewnia Shore'owi ocenę 3,5-4. Ktoś tam wcześniej pisał, że Arthur Christmas jest bardziej magiczny, co za bzdura.

Nie wiem jak w ogóle można porównywać plastikową magię Gregsona z może i niedoskonałym, ale szczerym i osobistym "Hugo". To tak jakby zestawiać Last Christmas i tradycyjną kolędę.