SPOILERY
Film dosyć dziwaczny. Przede wszystkim szukałem w nim jakiejś głębii, albo przekazu, ale na razie wszystkie teorie wydają mi się naciągane. Cronenberg znów pokazuje jakiś eksperyment naukowy, tym razem jest to lek z założenia uspokajający, a za sprawą skutków ubocznych tworzący ludzi-telepatów. Reżyser bawi się w analizowanie psychiki telepaty, ale zastanawiam się, jak się to odnosi do rzeczywistości, w której telepatia wszak chyba nie istnieje. Zastanawiałem się, co poszczególne elementy fabuły mogą symbolizować, ale nie potrafię dojść do żadnych sensownych i spójnych wniosków. Myślałem, żeby rzucić to w diabły, ale mam dziwne przekonanie, że w tym jakieś drugie dno tkwi i ciągle mi to po głowie chodzi.

Niemniej fabuła naprawdę trzymała w napięciu i mnie wciągnęła, za to scena wybuchu głowy oraz finał to prawdziwy majstersztyk. Było co prawda jedno dziwactwo, które można uznać za niedorzeczne - połączenie się z komputerem poprzez telefon w budce telefonicznej wydaje się nieco naciągane.
Aktorstwo nieco zawodzi. Ironside jest świetny, reszta jest raczej po prostu poprawna, ale za to Lack odgrywający główną rolę był strasznie, ale to strasznie drewniany. Mimo intrygującego, przenikliwego wzroku. Plus za O'Neill, która była po prostu bardzo... ładna.

Muzyka Shore'a wypada w filmie rewelacyjnie. Mocno eksperymentalna, dodaje obrazowi jeszcze więcej dziwaczności, a motyw główny, szczególnie po genialnej scenie finałowej, mocno pozostaje w pamięci. Od wczoraj ciągle mi po głowie chodzi. Jak gdyby kompozytor doskonale wczuł się w umysł telepaty.
Mówiąc ogólnie, film wywarł na mnie duże wrażenie. Na tyle duże, że nie potrafię przestać o nim myśleć i szukać w nim jakichś metafor.
