Ocena za oryginalność - co wchodzi w skład?
Ocena za oryginalność - co wchodzi w skład?
P. Thedues pod recką "A&D" zapytał czy ma do czynienia z tym samym Panem Grzegorzem - Gootector - taki będzie mój nick na forum, na stronie zostanę przy imieniu, na forum będę używał tego nicka. A więc ostatni "post" pod recką P. Kopra, dot. mojej wypowiedzi brzmiał następująco - "w recenzji porównanie do miernych uczniaków HZ dotyczy tylko kwestii oryginalności, a nie złożoności czy tzw. słuchalności kompozycji" - moje pytanie brzmi - co wchodzi w skład oryginalności? Skoro cyt.: "Moim zdaniem najodpowiedniejszym dla "Aniołów i Demonów" są "Transformers'y" Steve Jablonskiego. Podobna oryginalność, podobna wrażliwość i podobna zabawa przy słuchaniu." (recka) -  ogłupiałem w tym przypadku totalnie, bo w recenzji jak byk to napisane, a ludzie próbują mi wmówić, że to dot. tylko oryginalności, która nie dotyczy np. złożoności utworów (?). Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś rozsądny i w punktach sprecyzuje mi co to jest ta szeroko (lub wąsko) pojęta "oryginalność"...  
 Z góry dzięki za odp.  
 Aha - i nie wywijacie kota ogonem ;p
			
			
									
									
						- Koper
 - Ennio Morricone
 - Posty: 26609
 - Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
 - Lokalizacja: Zielona Góra
 - Kontakt:
 
Czy naród polski ma problem ze zrozumieniem ojczystego języka? 
 Akurat "oryginalność" nie jest chyba jakimś skomplikowanym pojęciem, żeby trzeba je było rozjaśniać. W przypadku naszych ocen dotyczy to przede wszystkim stopnia oryginalności danej kompozycji: melodii, motywów, rytmiki, instrumentacji, stylistyki... Staramy się ocenić na ile kompozytor stworzył tu coś nowego, a na ile korzystał z istniejących tworów i pomysłów - swoich bądź cudzych. Jako, że muzyka filmowa to dość specyficzny gatunek, możemy też brać pod uwagę jej wykorzystanie w filmie- na ile jest to coś nowego, a na ile przewidywalne i przerabiane w dziesiątkach obrazów wcześniejszych.
A "Transformersy" Steve'a J. podobno wielu ludziom się podobają, są dla nich bardzo atrakcyjne i dostarczają rozrywki (ja akurat mam odmienne zdanie:) ). Stąd -obok podobnej oryginalności- do nich zostały przyrównane "A&D". Tak przynajmniej myślę, bo nie ja pisałem recenzję.
			
			
									
									
						A "Transformersy" Steve'a J. podobno wielu ludziom się podobają, są dla nich bardzo atrakcyjne i dostarczają rozrywki (ja akurat mam odmienne zdanie:) ). Stąd -obok podobnej oryginalności- do nich zostały przyrównane "A&D". Tak przynajmniej myślę, bo nie ja pisałem recenzję.
Aha - czyli "słuchalność kompozycji" (Koper) nie jest równa "zabawie przy słuchaniu" (recka Transformers), a "złożoność" (Koper) utworów nijak ma się do ich "melodii, motywów, rytmiki, instrumentacji, stylistyki" (Koper), ale ten nasz ojczysty języka trudna w interpretacji jest normalnie 
 (!) Ja pierd-z-i-u...   
  
 X1000
			
			
									
									
						- Koper
 - Ennio Morricone
 - Posty: 26609
 - Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
 - Lokalizacja: Zielona Góra
 - Kontakt:
 
Zależy co rozumiesz przez zabawę. Jeśli tupanie nóżką i pogwizdywanie w rytm melodii, to nie zawsze jest to równoznaczne.Gootector pisze:Aha - czyli "słuchalność kompozycji" (Koper) nie jest równa "zabawie przy słuchaniu" (recka Transformers)
Ma się, ale wyjmujesz zdania z kontekstu i mieszasz przeraźliwie. Normalnie mógłbyś reklamówki dla PiS'u tworzyć.Gootector pisze:a "złożoność" (Koper) utworów nijak ma się do ich "melodii, motywów, rytmiki, instrumentacji, stylistyki"
- Łukasz Wudarski
 - + Sergiusz Prokofiew +
 - Posty: 1326
 - Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
 - Lokalizacja: Toruń
 - Kontakt:
 
Pisz dużo postów to może kiedyś zostaniesz Ennio Morricone...
A definicję słuchalności masz tu:
Słuchalność - Niezwykle często spotykany, lecz wciąż nie do końca sprecyzowany termin, którego zwykli używać recenzenci portali z muzyką filmową. Niestety termin ten nie jest i chyba nigdy nie będzie do końca obiektywny. Bliższy jest bowiem przeżyciom estetycznym niż ściśle muzycznym zjawiskom. Chociaż musimy się pogodzić że w dużym stopniu słuchalność jest względna, to jednak nie znaczy to, że nie można sformułować jej definicji. Wydaje mi się że w tym wypadku jest nieco podobnie jak w przypadku kategorii urody. Choć każdemu podoba się inny typ, inne standardy, nie znaczy to ze nie możemy w dużym stopniu obiektywnie stwierdzić czy dana kobieta jest piękna, dany mężczyzna przystojny (stąd przecież konkursy piękności).
Jak zatem zdefiniować słuchalność? Moim zdaniem jest to tzw. pierwsza przyjemność którą czerpiemy ze słuchania płyty (stąd związki z tematycznością i prostotą). Chodzi o to że nie musimy się zmuszać do brnięcia przez kompozycję, tylko bezproblemowo przez nią idziemy. Co więcej słuchalna partytura to taka która potrafi wyrwać się ze szponów ilustracyjności i zaistnieć jako dzieło autonomiczne, dzieło nie potrzebujące obrazu, aby być w pełni rozumiana. Jako praktyczny jej wyznacznik możemy uznać ilość tematów, ich jakość (długość) i ukształtowanie (np. na wzór piosenki ze zwrotką i refrenem).
Ważną kategorią słuchalności jest też prostota budowy. Im prostsze tematy, tym łatwiej nam wpadają w ucho, tym łatwiej je zanucić, tym sprawniej już na początku pojąć. Słuchalność jest jak najbardziej terminem pozytywnym (wszak łatwość słuchania jest w wielu wypadkach równoznaczna z przyjemnością jaką czerpiemy z delektowania się muzyką), pamiętać trzeba jednak, że nie zawsze jakość partytury zależy od jej słuchalności. Bezproblemowy odbiór danej płyty, paradoksalnie może być też jej wadą. Zawiłe, niejednoznaczne dźwięki, które po pierwszym przesłuchaniu są dla nas niezrozumiałe, po wnikliwej analizie (zrozumieniu) okazują się sprawiać przyjemność. I odwrotnie. Po wgłębieniu się w proste, aczkolwiek słuchalne tematy (choćby z takich Piratów z Karaibów Badelta), w pewnym momencie wydają się nam one blade, wyświechtane i banalne. Co więcej często skomplikowane, trudne w odbiorze partytury znacznie lepiej spisują się w filmie (tematy zbyt bardzo wyostrzają obraz, częstokroć odwracając uwagę od akcji). Nie umniejsza to jednak faktu, iż dla przeciętnego słuchacza, taka świetna skądinąd partytura z Celi (Howarda Shora), albo z Predatora (Alana Silvestriego) może okazać się nieprzystępna.
Idealną muzyką byłaby taka, której nie tylko świetnie się słucha, ale i posiada głębię. Oprócz zaś tego, ta już słuchalna muzyka musi być dopasowana do filmu, musi w nim oddziaływać tak by nie psuła, lecz wyostrzała obraz.
cytuję za naszym słownikiem
Co do oryginalności to koper dobrze Ci odpowiedział.
			
			
									
									A definicję słuchalności masz tu:
Słuchalność - Niezwykle często spotykany, lecz wciąż nie do końca sprecyzowany termin, którego zwykli używać recenzenci portali z muzyką filmową. Niestety termin ten nie jest i chyba nigdy nie będzie do końca obiektywny. Bliższy jest bowiem przeżyciom estetycznym niż ściśle muzycznym zjawiskom. Chociaż musimy się pogodzić że w dużym stopniu słuchalność jest względna, to jednak nie znaczy to, że nie można sformułować jej definicji. Wydaje mi się że w tym wypadku jest nieco podobnie jak w przypadku kategorii urody. Choć każdemu podoba się inny typ, inne standardy, nie znaczy to ze nie możemy w dużym stopniu obiektywnie stwierdzić czy dana kobieta jest piękna, dany mężczyzna przystojny (stąd przecież konkursy piękności).
Jak zatem zdefiniować słuchalność? Moim zdaniem jest to tzw. pierwsza przyjemność którą czerpiemy ze słuchania płyty (stąd związki z tematycznością i prostotą). Chodzi o to że nie musimy się zmuszać do brnięcia przez kompozycję, tylko bezproblemowo przez nią idziemy. Co więcej słuchalna partytura to taka która potrafi wyrwać się ze szponów ilustracyjności i zaistnieć jako dzieło autonomiczne, dzieło nie potrzebujące obrazu, aby być w pełni rozumiana. Jako praktyczny jej wyznacznik możemy uznać ilość tematów, ich jakość (długość) i ukształtowanie (np. na wzór piosenki ze zwrotką i refrenem).
Ważną kategorią słuchalności jest też prostota budowy. Im prostsze tematy, tym łatwiej nam wpadają w ucho, tym łatwiej je zanucić, tym sprawniej już na początku pojąć. Słuchalność jest jak najbardziej terminem pozytywnym (wszak łatwość słuchania jest w wielu wypadkach równoznaczna z przyjemnością jaką czerpiemy z delektowania się muzyką), pamiętać trzeba jednak, że nie zawsze jakość partytury zależy od jej słuchalności. Bezproblemowy odbiór danej płyty, paradoksalnie może być też jej wadą. Zawiłe, niejednoznaczne dźwięki, które po pierwszym przesłuchaniu są dla nas niezrozumiałe, po wnikliwej analizie (zrozumieniu) okazują się sprawiać przyjemność. I odwrotnie. Po wgłębieniu się w proste, aczkolwiek słuchalne tematy (choćby z takich Piratów z Karaibów Badelta), w pewnym momencie wydają się nam one blade, wyświechtane i banalne. Co więcej często skomplikowane, trudne w odbiorze partytury znacznie lepiej spisują się w filmie (tematy zbyt bardzo wyostrzają obraz, częstokroć odwracając uwagę od akcji). Nie umniejsza to jednak faktu, iż dla przeciętnego słuchacza, taka świetna skądinąd partytura z Celi (Howarda Shora), albo z Predatora (Alana Silvestriego) może okazać się nieprzystępna.
Idealną muzyką byłaby taka, której nie tylko świetnie się słucha, ale i posiada głębię. Oprócz zaś tego, ta już słuchalna muzyka musi być dopasowana do filmu, musi w nim oddziaływać tak by nie psuła, lecz wyostrzała obraz.
cytuję za naszym słownikiem
Co do oryginalności to koper dobrze Ci odpowiedział.
Why So Serious !?
						No bardzo ładnie - ale pod "O" nie ma "oryginalności (w muzyce)", a przydała by się, bo recenzenci też zwykli używać tego terminu w stopniu wyższym niż "słuchalność", a tacy słuchacze (twórcy), jak ja (Ramin Djawadi) dawno zapomnieli cóż to takiego ta oryginalność 
 P. Koprowi tak dobrze szło z kompletowaniem, co wchodzi w skład tego terminu (jeśli chodzi oczywiście o muzykę filmową) i udało mu się skompletować i dzięki niemu taki słuchacz jak ja może spać spokojnie (i dzięki temu recenzenci też mogą spać spokojnie) 
 Kto jest za dodaniem tego terminu do słowniczka? Jestem za!
			
			
									
									
						- Bucholc Krok
 - Jean-Baptiste Lully
 - Posty: 17506
 - Rejestracja: wt wrz 16, 2008 20:21 pm
 - Lokalizacja: Golden Age
 
- 
				Mefisto
 
zgadzam się, choć nie zawsze słuchalność wiąże się z przyjemnością, bo przeciez jakaś muzyka może się nam niepodobać, ale jednocześnie być bardzo dobrze słuchalna (w sensie łatwo, nie męczy, względnie czas mija przy niej szybko)Łukasz Wudarski pisze:Jak zatem zdefiniować słuchalność? Moim zdaniem jest to tzw. pierwsza przyjemność którą czerpiemy ze słuchania płyty (stąd związki z tematycznością i prostotą). Chodzi o to że nie musimy się zmuszać do brnięcia przez kompozycję, tylko bezproblemowo przez nią idziemy. Co więcej słuchalna partytura to taka która potrafi wyrwać się ze szponów ilustracyjności i zaistnieć jako dzieło autonomiczne, dzieło nie potrzebujące obrazu, aby być w pełni rozumiana. Jako praktyczny jej wyznacznik możemy uznać ilość tematów, ich jakość (długość) i ukształtowanie (np. na wzór piosenki ze zwrotką i refrenem).
- 
				Mefisto
 
- Wawrzyniec
 - Hans Zimmer
 - Posty: 35174
 - Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
 - Kontakt:
 
W sumie to trudno znaleźć idealną muzykę. Ale po przeczytaniu tej recepty na idealną muzykę to przychodzą mi tylko dwie litery na myśl "Star Wars"Łukasz Wudarski pisze:Idealną muzyką byłaby taka, której nie tylko świetnie się słucha, ale i posiada głębię. Oprócz zaś tego, ta już słuchalna muzyka musi być dopasowana do filmu, musi w nim oddziaływać tak by nie psuła, lecz wyostrzała obraz.
Dziękuję również za wytłumacznie i to takie profesjonalne pojęć "oryginalności" i "słuchalności" muzyki filmowej. Mimo to dla mnie ocenianie muzyki filmowej ze względu na oryginalność dalej pozostaje kontrowersyjne. I najlepszym dla mnie tego przykładem jest niedawny światowy triumfator A.R. Rahman
http://www.lastfm.pl/user/Wawrzyniec_85
- Łukasz Wudarski
 - + Sergiusz Prokofiew +
 - Posty: 1326
 - Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
 - Lokalizacja: Toruń
 - Kontakt:
 
Pamiętam kiedy to dawno temu wprowadzaliśmy ocenianie. To właśnie oryginalność budziła największe kontrowersje. Jednak wydaje mi się że to dzięki tej kategorii można odnaleźć czy muzyka jest epokowa czy nie. Czy zostanie zapamiętana przez potomnych, czy będzie tylko dobrym słuchadłem, miłym w odbiorze, ale nie wnoszącym w ostatecznym rozrachunku nic do swojego gatunku. Wydawało nam się, że sztuka aby być dobra mus być oryginalna. Wprawdzie nie zawsze tak jest w muzyce filmowej, ale to kryterium daje recenzjom pewien oręż, pewną wykładnie obiektywną, trudną do podważenia. Jest to rodzaj takiego instrumentu który może stanowić usprawiedliwienie  dla gustu. Bez takiego kryterium ostateczną ocenę niesłychanie łatwo obalić pisząc, że to co twierdzi recenzent  to bzdury. W przypadku oryginalności zawsze jest ta podkładka – „proszę sprawdź sobie drogi czytelniku jak nie wierzysz”. Tak jest choćby w A&D. Jeśli ktoś nie zgadza się z oceną jego sprawa, ale w przypadku oryginalności jest tu chyba coś na rzeczy czego dowodem są wymienione przez mnie partytury z których m.in. plagiatował Hans (w tym First Born z którego niemal nuta w nutę przepisany jest 160 BPM). Stąd sądzę że to dobra kategoria i raczej póki co nie zamierzamy z niej rezygnować.
			
			
									
									Why So Serious !?