Pitu-pitu na bok, bo score jest naprawdę udany i intrygujący. Przede wszystkim ten tykający minimalizm, te wpływy ni to latynoskie ni to egzotyczne (gitary w stylu Iglesiasa czy też Iguazu Santaolalli), i budująca się struktura większości utworów (coś co uwielbiam). Zaskakujące jest to, że film chociaż z tego co widziałem w zwiastunie rozgrywa się na Bliskim Wschodzie, praktycznie nie ma tu kliszowej muzyki "arabskiej", spotykanej w hollywoodzkich ścieżkach (zawodzący żeński wokal/perksuja/etnika). Duet wprowadza też udanie nucące chóry, które były ozdobą Cloud Atlas. Nadprzeciętne są jak na współczesną filmówkę wg mnie orkiestracje i harmonie, w momentach muzyka brzmi kunsztownie i elegancko, czasami w pewnym sensie 'rozmarzenie'. Progresywna, rytmiczna natura muzyki przypomina mi Zimmera. Tego dobrego, wcześniejszego Zimmera

Podobnie jak przy Atlasie, nagranie cechuje się dużą akustyką, słychać świetnie instrumenty, ma to wszystko przestrzeń i brzmienie. Tak jak chce się słuchać muzyki filmowej. Zupełne przeciwieństwo zamulająceo miksu, który "toczy" większość dzisiejszych ścieżek z Hollywood (wpływ wiadomo kogo

. Warto zwrócić uwagę, że nagranie zrobiła orkiestra z Lipska i estoński dyrygent, którzy też nagrali Atlas. Do tego próby pójścia (mimo minimalistycznej i skupiającej się na klimacie atmosferze) w tematykę. Dodatkowo, znowu podobnie jak w Atlasie, silne End Title. I 40 minutowy czas trwania - gdy porównać to z np. wymęczonymi do bólu 80 minutowymi klopsami od Howarda...

Kolorowa, pociągająca filmówka.