Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
NO CD = NO SALE
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 35183
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Tu nie chodzi, że dla niektórych to jest ciężkie do przełknięcia, ale że ten score w pewnym sensie niszczy pewien mit i pobożne życzenie. Niektórzy uważają, że jedynym lekarstwem dla współczesnej muzyki filmowej, jest, aby wszyscy "ambitni" kompozytorzy, najlepiej z basenu Morza Śródziemnego, zaczęli komponować do superprodukcji. I niestety ten rok pokazuje, że to jednak błędne i naiwne myślenie: Dla przykładu wymieniane tutaj "Exodus: Gods and Kings", "Hercules", czy (wybacz hp_gof) "Godzilla". Nie są to jakieś złe prace, ale po prostu średnie i mimo takich nazwisk nie słychać w nich nic niezwykłego i raczej żadne z nich lekarstwo.Tomek pisze:Przepraszam, a kto tu niby robił hype? Ja bym powiedział, że ten temat to jeden anty-hype, tak względem Iglesiasa jak i tego score'u. Mam wrażenie, że dla niektórych nie za bardzo do przełknięcia był fakt, że taki film dano zrobić nie kolejnej lamie z RCP albo innemu cudownemu dziecku współczesnej kultury muzyki filmowej z Los Angeles, a hiszpańskiemu kompozytorowi, który zazwyczaj "plumka" a na dodatek pisze dla Almodovara
Proszę o konkretne przykłady i tytuły. Plus sound desing też może być ciekawy jeżeli tworzy odpowiedni klimat.Tomek pisze:Wawrzek, zabawne, że to akurat Ty zwracasz uwagę na brak melodii i motywów, a jednocześnie łykasz bez problemu sound design'owe, anonimowe tapety współczesnej blockbusterowej muzyki, w których tematyka zazwyczaj jest na poziomie przygrywek z trailerów.
#WinaHansa #IStandByDaenerys
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26609
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Kto tak uważa?Wawrzyniec pisze:Niektórzy uważają, że jedynym lekarstwem dla współczesnej muzyki filmowej, jest, aby wszyscy "ambitni" kompozytorzy, najlepiej z basenu Morza Śródziemnego, zaczęli komponować do superprodukcji.
Kim są "niektórzy"?
To jakiś "układ"?
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Jakby nie było najlepsza muzyczna oprawa filmu Scotta od 2005, ale to wciąż nie to. Sam album mimo, iż oferuje wiele zacnych kompozycji, jest przede wszystkim za długi i za wiele miejsca poświęcono tu mniej frapującym, smętnym momentom. Dwa główne tematy mogą się podobać, ale kurczę to epickie biblijne widowisko o Mojżeszu i kawałki takie jak "Exodus" czy "The Ten Commandments" tematycznie i wykonawczo winny miażdżyć konstrukcję mózgu, a tak są tylko udane, o samej muzyce akcji nie wspomnąć. Ogólnie sam styl pracy jest wtórny i strasznie typowy dla takiego gatunku kręconego w tych czasach, toteż oryginalnością praca nie grzeszy i jakby to Horner podpisał się pod "I Need a General" to już by go dawno ukrzyżowali . Tak też bez filmu i bez przesadnego wałkowania albumu będzie można dać bezpieczne 3, ale takie granie może tam wypaść okazale, toteż myślę, że po projekcji ocena ta może śmiało wzrosnąć.
Spoiler:
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Wagner w I need a generał to faktycznie jakieś kuriozum. Takie rzeczy wprawdzie są dopuszczalne w kinie Scotta (postmodernizm Gladiatora, w którym połowa ścieżki to dyskurs z kanonem muzyki poważnej), ale tutaj pasuje jak pięść do nosa, bo 98% scoru to współczesne granie "sandałowe", które nie wykracza w żaden sposób poza czysto narracyjną funkcję. Łatwo się domyślić, że to jakaś fanaberia Scotta (cała produkcja tego filmu wygląda na typową robotę na zlecenie, bez krzty artystycznej inspiracji), ale co tu dużo mówić - przyczynienie się do tej chybionej (chyba) decyzji obarcza kompozytora.
A z ostatnich scottowskich score'ów nie deprecjonowalbym The Counselor, bo po erze Streitenfelda był to pierwszy powiew ciekawszej muzyki w kinoe Ridleya.
A z ostatnich scottowskich score'ów nie deprecjonowalbym The Counselor, bo po erze Streitenfelda był to pierwszy powiew ciekawszej muzyki w kinoe Ridleya.
- kiedyśgrześ
- + W.A. Mozart +
- Posty: 6116
- Rejestracja: sob lip 09, 2011 12:05 pm
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
nie kupuję tego Egiptu Scotta zupełnie, tak jakbym oglądał nudniejszy sequel Gladiatora plus choreografia bitew z Kingdom of Heaven, już pierwsza scena jest irytująca, Szefu przemawia na stojaka w war roomie - wróżby z kurczaka - ważne sprawy, a Ramzesik rozwalony na fotelu noga na nogę i jeszcze jakieś orzeszki, czy coś wypiernicza wtf? a ta sandałowa muza (dobre określenie) to już w ogóle, 1300 BC to samo, 1000 AD to samo, dzisiaj to samo, muza na bliskim wschodzie pozostaje constans normalnie
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Jak rzadko muszę się zgodzić z grzesiem.
Ale na złość mu powiem, że te sandałowe okowy jako jedyny naruszył trochę (z sukcesem) Dario M., który post-gladiatorową pseudoegzotykę zepchnął na dalszy plan, na rzecz pięknie klasycystycznej dramaturgii - z o wiele bardziej wyrafinowanym efektem niż u sir Ridleya... 
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9394
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Mnie by interesowało, gdyby kompozytorzy częściej próbowali tego, co Timon Barcolo zrobił w Colosseum. Bo jeśli spojrzeć na historię muzyki filmowej, mamy dwa typy muzyki sandałowej. Jedna to klasyka Rozsy, wiadomo, jak to brzmi i jak to zostało stworzone (choć chciałbym doczytać więcej szczegółów na temat muzyki stricte rzymskiej na przykład i jak to dokładnie Rozsa wplatał). Druga to Gladiator.
Brakuje mi jednej rzeczy w muzyce filmowej i ryzykując offtopa lekkiego, powiem, co mnie trochę martwi. Brzmi to dzisiaj trochę tak: mamy kompozytorów, którzy idą w Zimmera albo takich, którzy idą w Williamsa. Co z tego, że mieliśmy kiedyś innych kompozytorów, jak Jerry Goldsmith (którego strukturalnie próbuje przejąć Brian, ale stylowo bardziej w Hansa idzie), jak Ennio, Shire, Small, Schifrin. Jedni idą w Hansa, i jest to zdecydowana większość, drudzy idą w Williamsa, bo jest i np. Andrew Lockington. Goldenthal (choć chyba trochę na własną prośbę w takim znaczeniu, że go współczesne kino po prostu nie bardzo kręci), Davis, kompozytorzy na orkiestrę z lat 80-tych (Broughton, częściowo John Scott, zaczynający wtedy Trevor Jones!), którzy jednak głosami byli, poszli totalnie w odstawkę.
Wiadomo, jakie są muzyczne preferencje Ridleya, oczywiście to wiemy wszyscy. Ale o ile ciekawsze byłoby, gdyby Ridley dał Alberto w tempie trochę Vangelisa (!) i zobaczył, co mu z tego wyjdzie? A inne tradycje? Przecież sama orkiestra symfoniczna ma takie możliwości, że u samego Williamsa mamy z jednej strony końcówkę ET, a z drugiego Wojnę światów. Elektronika też ma wielkie możliwości. I znowu - z jednej strony 1492: Wyprawa do raju czy Rydwany ognia (nie mówię tutaj o poprawności Rydwanów ognia w filmie o Mojżeszu!), z drugiej Tangerine Dream, z trzeciej Black Hawk Down, a z czwartej (choć nie lubię, to zapomnieć nie można) Harold Faltermeyer. Upadek muzycznej edukacji w świecie, wybaczcie ten protest song, ale siedzi to w mojej głowie od jakiegoś czasu, trochę zmienił priorytety tego, co można określić mianem dobrej muzyki. I nie chodzi mi o to, by się przyczepić jakiegoś użytkownika forum, nie chodzi o to, by udowadniać wyższość Desplata nad Raminem, Brianem, Heniem czy kimkolwiek innym.
Chodzi o to, że istnieją głosy. Iglesias takim głosem jest i nie zwalałbym tego, że Exodus jest słabszym scorem na niego samego, tylko na Ridleya i wszelkiego rodzaju zabawy takie jak wprowadzenie do obiegu HGW w tym score. Chciałbym w muzyce filmowej większego ryzyka i faktycznie w dzisiejszym świecie Agora Marianellego takim ryzykiem była. Nie chodzi mi też bynajmniej o to, by, tak jak Grześ, chcieć wszędzie awangardy, choć jej trochę brakuje (zwłaszcza w wydaniu Elliota i Dona). Chodzi o to, by sobie przypomnieć, że istniało coś takiego jak XIX-wieczny romantyzm, że istnieje pewna tradycja muzyki elektronicznej, którą trochę zapomniano, że można je umiejętnie łączyć (a Gladiator przecież takim ryzykiem był!) Chodzi o to, by wrócili producenci, dla których Beethoven to coś więcej niż pies z popularnych komedii. Muzyczna edukacja była kiedyś częścią wychowania normalnego człowieka. Dzisiaj jeśli ci się nie chce, to nie wiesz, kto to Gustav Mahler czy Johannes Brahms (może poza kołysanką powtarzaną ciągle w bajeczkach a la Królik Bugs), czy też, nie wiem, Samuel Barber (OK, Adagio znają wszyscy, ale coś więcej może?). To część kultury, która została zapomniana, bo "Mozart był słaby w elektronice".
Nie chcę tutaj popadać w wykłady blada z mniemanologii stosowanej, bo jeśli patrzymy (wychodząc przecież od filmówki) wyłącznie z perspektywy wyższości muzyki poważnej nad filmową (po pierwsze, o muzyce filmowej na tym forum mówimy, po drugie, w ostatecznym rozrachunku - i co z tego?), to tracimy to, czym w tym naszym ukochanym rzemiośle, którego niszowość polega nie na tym, że słuchamy jakiejś wielkiej wyższej Twórczości przez duże "tfu", ale dlatego, że jest dokładnie pomiędzy sztuką wysoką, a popularną, jest sztuką. Ci, którzy twierdzą, że się mylę, niech sobie twierdzą dalej, choć sądzę, że upraszczają sprawę mocno.
Sztuką muzyki filmowej jest gra. Gra między tym, co film mówi otwartym tekstem, a tym, co dodaje innymi środkami. Czy to obrazem, czy to właśnie muzyką. Chodzi o wartość dodaną.
Przepraszam za ten wysoce patetyczny wykład, ale Iglesias mnie tym cokolwiek rozczarował (choć bardziej HGW), a to, co napisałem, w głowie mi od dłuższego czasu siedzi.
Brakuje mi jednej rzeczy w muzyce filmowej i ryzykując offtopa lekkiego, powiem, co mnie trochę martwi. Brzmi to dzisiaj trochę tak: mamy kompozytorów, którzy idą w Zimmera albo takich, którzy idą w Williamsa. Co z tego, że mieliśmy kiedyś innych kompozytorów, jak Jerry Goldsmith (którego strukturalnie próbuje przejąć Brian, ale stylowo bardziej w Hansa idzie), jak Ennio, Shire, Small, Schifrin. Jedni idą w Hansa, i jest to zdecydowana większość, drudzy idą w Williamsa, bo jest i np. Andrew Lockington. Goldenthal (choć chyba trochę na własną prośbę w takim znaczeniu, że go współczesne kino po prostu nie bardzo kręci), Davis, kompozytorzy na orkiestrę z lat 80-tych (Broughton, częściowo John Scott, zaczynający wtedy Trevor Jones!), którzy jednak głosami byli, poszli totalnie w odstawkę.
Wiadomo, jakie są muzyczne preferencje Ridleya, oczywiście to wiemy wszyscy. Ale o ile ciekawsze byłoby, gdyby Ridley dał Alberto w tempie trochę Vangelisa (!) i zobaczył, co mu z tego wyjdzie? A inne tradycje? Przecież sama orkiestra symfoniczna ma takie możliwości, że u samego Williamsa mamy z jednej strony końcówkę ET, a z drugiego Wojnę światów. Elektronika też ma wielkie możliwości. I znowu - z jednej strony 1492: Wyprawa do raju czy Rydwany ognia (nie mówię tutaj o poprawności Rydwanów ognia w filmie o Mojżeszu!), z drugiej Tangerine Dream, z trzeciej Black Hawk Down, a z czwartej (choć nie lubię, to zapomnieć nie można) Harold Faltermeyer. Upadek muzycznej edukacji w świecie, wybaczcie ten protest song, ale siedzi to w mojej głowie od jakiegoś czasu, trochę zmienił priorytety tego, co można określić mianem dobrej muzyki. I nie chodzi mi o to, by się przyczepić jakiegoś użytkownika forum, nie chodzi o to, by udowadniać wyższość Desplata nad Raminem, Brianem, Heniem czy kimkolwiek innym.
Chodzi o to, że istnieją głosy. Iglesias takim głosem jest i nie zwalałbym tego, że Exodus jest słabszym scorem na niego samego, tylko na Ridleya i wszelkiego rodzaju zabawy takie jak wprowadzenie do obiegu HGW w tym score. Chciałbym w muzyce filmowej większego ryzyka i faktycznie w dzisiejszym świecie Agora Marianellego takim ryzykiem była. Nie chodzi mi też bynajmniej o to, by, tak jak Grześ, chcieć wszędzie awangardy, choć jej trochę brakuje (zwłaszcza w wydaniu Elliota i Dona). Chodzi o to, by sobie przypomnieć, że istniało coś takiego jak XIX-wieczny romantyzm, że istnieje pewna tradycja muzyki elektronicznej, którą trochę zapomniano, że można je umiejętnie łączyć (a Gladiator przecież takim ryzykiem był!) Chodzi o to, by wrócili producenci, dla których Beethoven to coś więcej niż pies z popularnych komedii. Muzyczna edukacja była kiedyś częścią wychowania normalnego człowieka. Dzisiaj jeśli ci się nie chce, to nie wiesz, kto to Gustav Mahler czy Johannes Brahms (może poza kołysanką powtarzaną ciągle w bajeczkach a la Królik Bugs), czy też, nie wiem, Samuel Barber (OK, Adagio znają wszyscy, ale coś więcej może?). To część kultury, która została zapomniana, bo "Mozart był słaby w elektronice".
Nie chcę tutaj popadać w wykłady blada z mniemanologii stosowanej, bo jeśli patrzymy (wychodząc przecież od filmówki) wyłącznie z perspektywy wyższości muzyki poważnej nad filmową (po pierwsze, o muzyce filmowej na tym forum mówimy, po drugie, w ostatecznym rozrachunku - i co z tego?), to tracimy to, czym w tym naszym ukochanym rzemiośle, którego niszowość polega nie na tym, że słuchamy jakiejś wielkiej wyższej Twórczości przez duże "tfu", ale dlatego, że jest dokładnie pomiędzy sztuką wysoką, a popularną, jest sztuką. Ci, którzy twierdzą, że się mylę, niech sobie twierdzą dalej, choć sądzę, że upraszczają sprawę mocno.
Sztuką muzyki filmowej jest gra. Gra między tym, co film mówi otwartym tekstem, a tym, co dodaje innymi środkami. Czy to obrazem, czy to właśnie muzyką. Chodzi o wartość dodaną.
Przepraszam za ten wysoce patetyczny wykład, ale Iglesias mnie tym cokolwiek rozczarował (choć bardziej HGW), a to, co napisałem, w głowie mi od dłuższego czasu siedzi.
- Michał Turkowski
- Zdobywca nieistotnych nagród
- Posty: 1273
- Rejestracja: sob wrz 15, 2012 13:45 pm
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Proszę bardzo - artykuł samego Rozsy na ten temat, włącznie z jego własnoręcznymi zapisami nutowymi, dotyczący fenomenalnego (moim zdaniem) "Quo Vadis"Paweł Stroiński pisze:Jedna to klasyka Rozsy, wiadomo, jak to brzmi i jak to zostało stworzone (choć chciałbym doczytać więcej szczegółów na temat muzyki stricte rzymskiej na przykład i jak to dokładnie Rozsa wplatał)
http://www.runmovies.eu/?p=4564
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 35183
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
@Paweł Wow, potężna analiza, w sumie pomyślałbym może nawet o artykule.
A więc tutaj po części mogę się zgodzić z tym co mi powiedział Trevor Morris, a propos produkcji historycznej, że nie ma sensu dosłownego podporządkowania się epoce i jej naśladowania, gdyż to już było, to przeszłość, a jedyne co otrzymamy to kopie.
Plus nie przesadzałbym aż tak bardzo z wywyższaniem "Agory".
#NotInTeamDarioMarianelli
Teraz przed świętami nie mam za wiele czasu na polemikę. Ale tylko jedyne co mogę powiedzieć, że przez klasyki kina sandałowego może też nie do końca dobrze pojmujemy czym "muzyka rzymska i antynczna" i co ją definiuje. I w pewnym sensie "Gladiator" ukształtował muzyczne pojmowanie antyki, podobnie jak uczynił to chociażby Rozsa. "Użycie elektroniki w kinie o Starożytnymr Rzymie, jak tak można?" W sumie to i instrumentarium z których korzystali w Golden i Silver Age'u w wielkiej mierze nie istniało w Starożytnym Egipcie, Grecji, Rzymie itd.Paweł Stroiński pisze:Jedna to klasyka Rozsy, wiadomo, jak to brzmi i jak to zostało stworzone (choć chciałbym doczytać więcej szczegółów na temat muzyki stricte rzymskiej na przykład i jak to dokładnie Rozsa wplatał)
A więc tutaj po części mogę się zgodzić z tym co mi powiedział Trevor Morris, a propos produkcji historycznej, że nie ma sensu dosłownego podporządkowania się epoce i jej naśladowania, gdyż to już było, to przeszłość, a jedyne co otrzymamy to kopie.
Plus nie przesadzałbym aż tak bardzo z wywyższaniem "Agory".
#NotInTeamDarioMarianelli
#WinaHansa #IStandByDaenerys
-
hp_gof
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Rozwaliłeś mnie swoim hashtagiem, Wawrzek <3
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9394
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Przeczytałeś tak przy okazji drugie zdanie, gdzie wymieniam Gladiatora jako drugą szkołę?Wawrzyniec pisze:@Paweł Wow, potężna analiza, w sumie pomyślałbym może nawet o artykule.
Teraz przed świętami nie mam za wiele czasu na polemikę. Ale tylko jedyne co mogę powiedzieć, że przez klasyki kina sandałowego może też nie do końca dobrze pojmujemy czym "muzyka rzymska i antynczna" i co ją definiuje. I w pewnym sensie "Gladiator" ukształtował muzyczne pojmowanie antyki, podobnie jak uczynił to chociażby Rozsa. "Użycie elektroniki w kinie o Starożytnymr Rzymie, jak tak można?" W sumie to i instrumentarium z których korzystali w Golden i Silver Age'u w wielkiej mierze nie istniało w Starożytnym Egipcie, Grecji, Rzymie itd.Paweł Stroiński pisze:Jedna to klasyka Rozsy, wiadomo, jak to brzmi i jak to zostało stworzone (choć chciałbym doczytać więcej szczegółów na temat muzyki stricte rzymskiej na przykład i jak to dokładnie Rozsa wplatał)
A więc tutaj po części mogę się zgodzić z tym co mi powiedział Trevor Morris, a propos produkcji historycznej, że nie ma sensu dosłownego podporządkowania się epoce i jej naśladowania, gdyż to już było, to przeszłość, a jedyne co otrzymamy to kopie.
Plus nie przesadzałbym aż tak bardzo z wywyższaniem "Agory".
#NotInTeamDarioMarianelli
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
tak w ogóle to chyba Iglesias bardzo nie lubi tego projektu - w booklecie są najkrótsze podziękowania jakie widziałem ever - tylko "Alberto Iglesias would like to thanks Ridley Scott" 
NO CD = NO SALE
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 35183
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
Re: Exodus: Gods and Kings - Alberto Iglesias
Miałem popieprzony sen.
Śniło mi się, że Adam zaprosił mnie, Pawła i Marka do kina na "Exodus". Przy czym Adam powiedział nam, że tak strasznie nie lubi muzyki Iglesiasa, że postanowił się tym zająć. I tak też w filmie zamiast Iglesiasa Adam powkładał muzykę Vangelisa z różnych jego filmów i solowych albumów. I o dziwo to pasowało i sam Adam dumnie stwierdził: "Od razu lepiej".
P.S. Jakby co to mój pierwszy sen z forumowiczami, co by nie było.
P.S. Jakby co to mój pierwszy sen z forumowiczami, co by nie było.
#WinaHansa #IStandByDaenerys
